Wśród pytań o strategicznym znaczeniu, które należy postawić, zastanawiając się nad przyszłością relacji transatlantyckich, jedno wydaje się szczególnie istotne: kto kogo w tym partnerstwie potrzebuje bardziej? Czy to Europa musi zabiegać o amerykańską protekcję i zaangażowanie, czy odwrotnie, to Stany Zjednoczone w obliczu rywalizacji z Chinami potrzebują w swoim obozie Europejczyków? Bez współpracy z państwami Europy trudno sobie bowiem wyobrazić powstrzymywanie Chin przez USA na polu gospodarczym i technologicznym.
Zwolennicy utrzymania przez Amerykę globalnego prymatu uważają, że jej zaangażowanie wojskowe w Europie oraz utrzymanie transatlantyckich więzi politycznych i gospodarczych są niezbędne dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych.
Amerykańska strategia prymatu w coraz większym stopniu opiera się jednak na blefie. Waszyngton nie posiada zasobów i sił do jej realizacji w obliczu zmiany w globalnym układzie sił, coraz bardziej agresywnej polityki mocarstw rewizjonistycznych oraz rosnącego w siłę globalnego Południa.
Świadomość tego stanu rzeczy sprawia, że w środowisku amerykańskich elit strategicznych coraz częściej do głosu dochodzą ci, którzy żądają zmian w dotychczasowej wielkiej strategii USA. Stronnictwo „China first” opowiada się za depriorytetyzacją Europy, a środowisko „powściągliwości” chce ogólnego zmniejszenia zaangażowania Ameryki w każdym obszarze strategicznym.
Administracja Trumpa będzie prawdopodobnie zdominowana przez jakieś połączenie obu tych nurtów, co już daje się zauważyć. Tu należy postawić pytanie, co to może oznaczać dla Europy. Można zaryzykować pewną tezę: nie cała Europa potrzebuje zaangażowania Stanów Zjednoczonych. To przede wszystkim pragnienie państw Europy Środkowo-Wschodniej oraz Północnej. Do tego grona można dodać także Grecję, która w Waszyngtonie upatruje stabilizatora w relacjach z Turcją i czynnik powstrzymujący jej rewizjonistyczne zapędy. Państwa zachodniej części naszego kontynentu nie stoją obecnie, tak jak w czasach zimnej wojny, przed egzystencjalnym zagrożeniem ze strony ZSRR. Współczesna Rosja jest cieniem dawnej sowieckiej potęgi i w dłuższej perspektywie skazana jest na poważny kryzys, głównie ze względów demograficznych. Do czasu kolejnej smuty Federacja Rosyjska, jak wiele innych słabnących mocarstw w przeszłości, może jednak bardzo zaszkodzić swojemu bezpośredniemu otoczeniu i próbować uzyskać od innych potęg pewne ustępstwa, wykorzystując w negocjacjach swój arsenał nuklearny.
Fundamentalne w tym kontekście pytanie brzmi: gdzie kolejne amerykańskie administracje wyznaczą granicę amerykańskiej strefy wpływów? Czy będzie ona przebiegała gdzieś w zachodnioeuropejskim Rimlandzie, czy może wzdłuż granic państw wschodniego frontu NATO od Finlandii po Bułgarię? A może w obliczu kurczących się możliwości wojskowych, problemów bazy przemysłowej i potencjalnego kryzysu bezpieczeństwa w Azji Wschodniej Stany Zjednoczone będą skracały perymetr i przechodziły na klasyczną strategię mocarstwa morskiego, czyli offshore balancing?
Ważne pytanie brzmi: czy struktury Unii Europejskiej i NATO są w stanie przetrwać w sytuacji wycofania się USA z Europy lub ograniczenia przez Amerykę zaangażowania w tej części Eurazji?
Nie mniej ważne pytanie brzmi: czy struktury Unii Europejskiej i NATO są w stanie przetrwać w sytuacji wycofania się USA z Europy lub ograniczenia przez Amerykę zaangażowania w tej części Eurazji? Ostatnie tygodnie pełne są doniesień zachodnich mediów o przełomie w myśleniu Europejczyków i ich elit politycznych o sprawach obronności. W stolicach najważniejszych europejskich państw NATO dyskutuje się na temat wysłania kontyngentu „sił bezpieczeństwa” na Ukrainę po ewentualnym zawieszeniu broni między Kijowem i Moskwą. Mamy niewątpliwie do czynienia z punktem zwrotnym w relacjach transatlantyckich, ale trudno jeszcze określić, którą drogą podąży Europa. Czy wybierze kierunek ściślejszej współpracy, czy też doświadczy stopniowej fragmentaryzacji, podziałów i – co niewykluczone – otwartych konfliktów?
Choć pierwsze reakcje europejskich elit wskazywałyby, że Europa wkracza na ścieżkę do „strategicznej samodzielności”, to powodem do sceptycyzmu wobec powodzenia tego procesu jest fakt, że w całej swojej wielowiekowej historii Europa nigdy nie przekształciła się w jeden podmiot na arenie międzynarodowej. Wszystkie dotychczasowe próby jej ukształtowania w tym duchu były celem imperialnej polityki mocarstw pragnących uzyskać regionalną hegemonię.
Proces powstawania europejskiej wspólnoty po drugiej wojnie światowej był wypadkową trzech czynników. Po pierwsze, silnego doświadczenia traumy dwóch wojen światowych, które spustoszyły kontynent. Po drugie, amerykańskiej dominacji w regionie euroatlantyckim. I po trzecie, egzystencjalnego zagrożenia dla całej Europy w postaci imperialistycznego Związku Sowieckiego.
Obecnie, 80 lat od zakończenia drugiej wojny światowej, doświadczenie tamtych wydarzeń jest coraz odleglejsze w świadomości kolejnych pokoleń Europejczyków, Ameryka Trumpa grozi porzuceniem Europy, a Federacja Rosyjska, przy wszystkich swoich przewagach, jest bladym cieniem potęgi ZSRR, przez co zagrożenie przez nią stwarzane ma zróżnicowany charakter dla poszczególnych państw Europy.
Czy w takich warunkach może powstać nowa zjednoczona Europa? Z tym i innymi wyżej przywołanymi pytaniami mierzą się w tym numerze „Układu Sił” autorzy artykułów w dziale „Debata strategiczna”.