Groźba konfliktu między Libanem a Izraelem

Rozmowy między Izraelem a Libanem w sprawie granicy morskiej, prowadzone za pośrednictwem Stanów Zjednoczonych, utknęły w martwym punkcie. Izrael obawia się eskalacji ze strony Hezbollahu.

W czwartek Izrael odrzucił uwagi Libanu do umowy wytyczającej strefy morskie między obydwoma krajami, uznając je za „istotne naruszenie” wynegocjowanych postanowień. Ta decyzja była zaskoczeniem, ponieważ przez ostatni tydzień politycy i media donosili, że umowa jest już blisko i pozwoli rozwiązać problem strefy 860 kilometrów kwadratowych spornej przestrzeni, potencjalnie bogatej w złoża gazowe o wartości wielu miliardów dolarów amerykańskich. Problemem pozostaje teraz nie tylko dalsza niejasna sytuacja terytorium, ale także zwiększa się prawdopodobieństwo zbrojnych akcji ze strony Hezbollahu, który groził konfliktem, jeżeli prawa ekonomiczne Libanu nie zostaną uznane.

Czerwoną linią, mającą skutkować konfliktem, miałoby być rozpoczęcie wydobycia gazu w instalacji Karish, znajdującej się na południe od spornego terytorium. Izrael twierdzi, że jest już gotowy technologicznie rozpocząć wydobycie.

Kością niezgody w negocjacjach między Jerozolimą a Bejrutem okazała się długa na trzy mile linia boi, którą Izrael chciał, żeby Liban uznał za granicę międzynarodową. Powstała ona w roku 2000, kiedy Izrael wycofał się z Libanu i traktował ją jako granicę swoich działań. W trakcie negocjacji Izrael przedstawiał tę linię jako swój istotny element bezpieczeństwa. Tymczasem strona libańska twierdziła, zgłaszając uwagi do umowy, że wprowadza zmiany jedynie techniczne. Okazało się, że Liban chce przesunąć linię na południe, na co nie ma zgody ze strony Izraela, ponieważ północne wybrzeże kraju znajdzie się wtedy w zasięgu widoczności z libańskich okrętów. Na obecną chwilę żadna ze stron nie chce ustąpić w tej sprawie.

Jak informują przedstawiciele z ministerstwa spraw zagranicznych, Izrael jest gotowy rozpocząć wydobycie gazu, a jeżeli Hezbollah dopuści się ataku na instalacje gazowe, czy zacznie grozić, Jerozolima odejdzie od rozmów w sprawie granicy, a wtedy „Hassan Nasrallah (przywódca Hezbollahu) będzie musiał wyjaśnić obywatelom Libanu, dlaczego nie mają instalacji gazowej, która przyniesie im korzyści w przyszłości”. Izraelskie ministerstwo obrony narodowej stwierdziło też, że nie tylko sam Hezbollah, ale i Liban zapłaci cenę za ewentualny atak. Premier i prezydent Libanu jedynie potwierdzili, że przesłane uwagi zabezpieczają prawa ekonomiczne i bezpieczeństwo Libanu.

Niektórzy komentatorzy bliskowschodni uważają, że sytuacja ma dużo więcej wspólnego z wewnętrzną polityką obu krajów, niż z rzeczywistymi zastrzeżeniami dotyczącymi bezpieczeństwa. W Izraelu zbliżają się wybory, 1 listopada, i były premier Netanjahu wywiera presję na stronę rządzącą, by nie mogła ogłosić sukcesu umowy przed dniem elekcji. W Libanie z kolei Hezbollah trzyma w szachu rząd, żeby albo pokazać się jako strona, która zezwoliła na odniesienie sukcesu ekonomicznego związanego z eksploatacją gazu, bądź wystąpić jako obrońca narodu, jeżeli wybuchnie konflikt z Izraelem.

Delimitacja granicy morskiej z Izraelem nie da natychmiastowej korzyści Libanowi, krajowi, którego sytuacja gospodarcza jest tragiczna. Jeżeli rzeczywiście zostaną znalezione bogate złoża, opłacalne komercyjnie, pierwszy gaz może zostać wydobyty za 5-6 lat. A są istotne wątpliwości co do rzeczywistej zawartości pola gazowego Qana; w izraelskiej prasie pojawiły się komentarze, że może ono być „wyschnięte”.

Problemem jest też niestabilność Libanu, który uważany jest obecnie za ryzykowne miejsce do inwestowania. Pod wpływem kryzysu ekonomicznego upadły instytucje państwowe, a strajki urzędników dodatkowo paraliżują kraj. Od czasu kryzysu, który zaczął się trzy lata temu, nie rozpoczęto wdrażania planu reform. Tymczasem 70% mieszkańców kraju żyje w biedzie, waluta straciła 90% swojej wartości, a roczna inflacja w 2022 roku wynosi tam ponad 160%.

Jan Wójcik