NIEPEWNA PRZYSZŁOŚĆ IRAKU

Papież Franciszek przybył do Iraku z przesłaniem pokoju, traktowania współistnienia różnych religii i kultur jako bogactwa, a także odrzucenia ekstremizmów dążących do wykorzystywania religii do tworzenia podziałów. Jego pielgrzymka została bardzo dobrze przyjęta przez Irakijczyków, zarówno chrześcijan jak i muzułmanów i trudno znaleźć w tym kraju jakikolwiek głos krytyki czy sprzeciwu. Nawet Państwo Islamskie okazało się bezsilne, a spotkanie Franciszka z ajatollahem Sistanim było bardzo ważne dla szyitów. Władzom Iraku zależało na tej wizycie by poprawić międzynarodowy wizerunek kraju. Komentarze do wizyty, choćby słowa prezydenta Bidena, a także jej medialny obraz, zdają się skłaniać do konkluzji, że się to udało. Można by zatem postawić tu kropkę i cieszyć się z tego, że Irak wydobył się z mroku. Niestety, nie jest aż tak różowo.

Zacznijmy od Państwa Islamskiego. Fakt, że nie zdołało dokonać żadnego zamachu ani bezpośrednio na wydarzenia pielgrzymki ani też w żadnym innym miejscu by zakłócić jej przekaz, jest znaczący. Nie ulega bowiem wątpliwości, że gdyby IS miało takie możliwości to nie przepuściłoby takiej okazji do ataku. Wizyta papieża miała przekaz jednoczący ale nie w odniesieniu do ideologii Państwa Islamskiego, która została jednoznacznie i wielokrotnie potępiona jako ekstremizm wykorzystujący religię do tworzenia podziałów. Ponadto w tym samym czasie trwała szyicka pielgrzymka do mauzoleum Musy al-Kadhima, a takie wydarzenia też były zawsze celem dżihadystów, gdyż rozpalały sektariańską nienawiść.

Ale różni moi rozmówcy w Iraku studzili optymizm. IS zachowało potencjał w postaci ukrytych komórek i wymaga to stałego monitoringu. Przy czym nie dotyczy to całego Iraku ale przede wszystkim części prowincji Salahaddin, Kirkuk, Dijala i Niniwa. Szyickie południe, Kurdystan, a także Bagdad, są bezpieczne. Niektórych może dziwić, że wymieniłem również Bagdad wśród miejsc bezpiecznych zważywszy na to, że jeszcze w styczniu doszło tam do krwawego zamachu. Nie chodzi mi przy tym o to, że w czasie wizyty papieża nie doszło do żadnego incydentu bo w tych dniach świat zobaczył tylko część prawdy o Iraku. Przez cała pielgrzymkę obowiązywał lockdown i ruch w Iraku, a w szczególności w jego stolicy, był bardzo mocno ograniczony. Do trasy przejazdu papieża dopuszczono nielicznych i obraz Iraku widzianego z tej perspektywy był równie wypaczony co jego karykatura dotychczas dominująca w mediach. Warto przy tym dodać, że władze Iraku w swej PR-owej polityce postępują niekonsekwentnie, a nawet nielogicznie. Z jednej strony starały się przekonać świat, że sytuacja się normalizuje, a od niektórych rozmówców słyszałem o perspektywie otwarcia się na turystykę. Z drugiej zaś gdy chciałem pojechać z Nadżafu do odległej raptem o jakieś 100 km Diwaniji to usłyszałem, że nie mogę jechać transportem zbiorowym ale muszę wynająć własny samochód. Nie mówiąc już o tym, że iracka policja wciąż zbyt często bezmyślnie powtarza słowa „nie wolno” czy „skasować” mimo okazywania jej legitymacji dziennikarskiej.

Problem z Bagdadem (i szerzej praktycznie całym Irakiem) jest jednak inny. Przemoc jest tu wciąż częścią politycznej rywalizacji i to z rozgrywkami politycznymi, a nie aktywnością IS jako taką, trzeba wiązać wiele zagrożeń, w tym zamachów bombowych. Jest to szczególnie ważne zważywszy na nadchodzące wybory parlamentarne. Kluczową kwestią jest też nieustająca ingerencja innych państw w sprawy Iraku co powoduje, że jest on ciągle areną zastępczej rywalizacji militarnej. W tym kontekście w mediach zachodnich główny nacisk kładzie się na rolę Iranu we wspieraniu Haszed Szaabi, niezbyt precyzyjnie nazywanego „milicjami szyickimi”. Niektóre grupy związane z Haszed Szaabi niewątpliwie ponoszą częściową odpowiedzialność za ofiary protestów antyrządowych. Niemniej jest to tylko część prawdy. Wewnątrz ruchu protestów również dochodziło do krwawej rywalizacji, zwłaszcza ze strony zwolenników Muktady as-Sadra. Warto też pamiętać o kilkukrotnym spaleniu irańskich placówek dyplomatycznych. Ponadto samo Haszed Szaabi oskarża wywiad Zjednoczonych Emiratów Arabskich do dokonywania krwawych prowokacji w czasie protestów.

W najbliższej perspektywie nie to wydaje się jednak największym problemem. Jest nim natomiast groźba wojny iracko-tureckiej. Chodzi o zapowiedzi Erdogana przeprowadzenia „operacji przeciwko PKK” w Sindżarze. Jest to oczywiście związane z przeprowadzoną w lutym, całkowicie nieudaną, operacją turecką w rejonie góry Gare, która miała na celu uwolnienie jeńców tureckich. Sprawa ta doprowadziła w Turcji do ostrej krytyki władz i dlatego Sindżar jest pomysłem na zatarcie złego wrażenia. Wydawałoby się też, że groźba interwencji tureckiej nie jest niczym nowym, gdyż siły tego kraju wielokrotnie przekraczały granicę i bombardowały też już w przeszłości rejon Sindżaru. Tyle, że nie o końca tak jest. Operacje lądowe armii tureckiej w Iraku ograniczały się bowiem do Regionu Kurdystanu, czyli terenów pozostających poza obszarem aktywności sił federalnych w tym w szczególności Haszed Szaabi i to w zasadzie terenów niewielkiego terenu przygranicznego. Wprawdzie Turcja ma też bazę w Baszice na terenach federalnych ale powstała ona gdy te tereny kontrolowali Kurdowie, a obecnie Turcja nie prowadzi tam operacji ograniczając się do utrzymywania tej bazy.

Z Sindżarem problem jest znacznie poważniejszy. Abstrahując od wątpliwych podstaw twierdzeń Turcji o obecności PKK na tych terenach (w rzeczywistości chodzi o lokalne oddziały jazydzkie YBS powiązane z PKK ale nie stanowiące zagrożenia dla Turcji) to oznaczałoby to prowadzenie działań zbrojnych na terenach kontrolowanych przez siły federalne Iraku, w tym w szczególności Haszed Szaabi. Bez względu na to jakie są związki Haszed Szaabi z Iranem to faktem jest, że od 2016 r. jest oficjalnie częścią irackiego systemu bezpieczeństwa. Ponadto Haszed Szaabi pryncypialnie odnosi się do integralności terytorialnej Iraku i nie ucieka z pola walki. Zgodnie z moimi informacjami całe dowództwo tej formacji jest obecnie przekonane, że Turcja wkroczy do Iraku i jest zdeterminowane do stawienia oporu tej interwencji. A to będzie oznaczać wojnę iracko-turecką. Haszed Szaabi już przerzuciło ok. 20-30 tys. żołnierzy w region Sindżaru i domaga się od rządu przekazania dodatkowego ciężkiego uzbrojenia.

Niedawno doszło też do spotkania dowództwa Haszed Szaabi z premierem Mustafą al-Kadhimi, na którym ten ostatni podzielił obawy Haszed Szaabi dotyczące zagrożenia ze strony Turcji. Relacje premiera z Haszed Szaabi są przy tym obecnie złożone, niemniej nie jest on również zwolennikiem ustępstw wobec Turcji. Według moich źródeł zbliżonych do Haszed Szaabi rząd iracki przekazał zresztą niedawno dużą ilość uzbrojenia PKK, traktując tę organizację jako proxy przeciwko Turcji. Miałoby to zresztą być związane z wpływami Zjednoczonych Emiratów Arabskich na obecny rząd. O ile bowiem dotychczas ZEA było zainteresowane zwalczaniem Haszed Szaabi uznając tę formację za proxy Iranu o tyle ZEA ma również konflikt z Turcją. Zatem klęska Turcji w Iraku jest w interesie Abu Dhabi.

Witold Repetowicz