Niemcy pod naciskiem Rosji osłabiają reżim sankcji 

Moskwa zidentyfikowała Niemcy jako najsłabsze ogniwo w zjednoczonym dotąd froncie państw Zachodu, które po rosyjskiej inwazji na Ukrainę solidarnie nałożyły sankcje na Rosję. Posuwając się do szantażu energetycznego oraz grożąc eskalacją działań wobec państw NATO, Federacja Rosyjska prowadzi konsekwentną grę mającą na celu osłabienie determinacji państw zachodniej Europy w utrzymaniu reżimu sankcyjnego. Jako główny cel swoich działań Kreml wybrał Berlin, który z racji swojej zależności od rosyjskiego gazu jest najbardziej podatny na naciski ze strony reżimu Putina.  

Najpierw była kwestia płatności w rublach za rosyjski gaz dostarczany do państw UE. Niejasna interpretacja zapisów unijnych sankcji autorstwa Komisji Europejskiej została przez Moskwę wykorzystana do zwiększenia nacisków na odbiorców jej gazu w Europie, żeby dokonywali płatności w rublach poprzez utworzenie podwójnego konta w Gazprombanku. Jak poinformowała przed kilkoma tygodniami strona rosyjska, już 95% odbiorców z UE zdecydowało się na taki krok.

Później, w cieniu madryckiego szczytu NATO, rozgrywała się kwestia poluzowania reżimu unijnych sankcji nałożonych na Rosję, tym razem w zakresie tranzytu towarów z Rosji przez terytorium Litwy do Kaliningradu. Wilno, które stosując się do prawa Wspólnoty zablokowało Moskwie możliwość przewozu przez obszar swojego kraju wybranych dóbr do rosyjskiej enklawy położonej nad Bałtykiem, natychmiast stało się obiektem gróźb ze strony Kremla, a także celem prawdopodobnie rosyjskiego ataku w cyberprzestrzeni. W efekcie Berlin, przestraszony groźbami ze strony Moskwy, zaczął naciskać na Komisję Europejską, by zliberalizowała interpretację zapisów sankcji, tak żeby Litwa musiała zgodzić się na tranzyt rosyjskich towarów przez swoje terytorium.

Kreml postanowił sięgnąć także po najsilniejszą dźwignię nacisku na państwa UE, wciąż zależne w dużej mierze od dostaw rosyjskiego gazu, a zatem podatne na szantaż energetyczny ze strony Moskwy. Najpierw Gazprom odciął dostawy gazu do Polski, Bułgarii, Finlandii, Danii i Holandii. Dostawy rosyjskiego gazu do Niemiec przez gazociąg Nord Stream zostały zmniejszone o 60 proc. Łącznie 12 krajów Wspólnoty zostało dotkniętych redukcją dostaw, a 10 z nich wydało wczesne ostrzeżenia w ramach ustawodawstwa o zagrożeniu dla bezpieczeństwa energetycznego. „Ryzyko przerw w dostawach jest dziś realne” – ocenił niedawno pierwszy wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. W opinii Europejskiego Banku Centralnego, w przypadku całkowitego odcięcia gazu przez Rosję, PKB strefy euro może skurczyć się w przyszłym roku o prawie 2%.

Gdyby Rosja zdecydowała się na całkowite odcięcie dostaw gazu na Zachód, to według analizy think tanku Bruegel kraje UE będą musiały w ciągu najbliższych 10 miesięcy ograniczyć popyt o 15 procent, a w państwach bałtyckich i w Finlandii rządy mogą być zmuszone do redukcji zużycia energii nawet o około 50 procent.

O tym, że rosyjski szantaż gazowy może przynieść efekty, świadczy kilka działań i wypowiedzi ze strony niemieckich elit politycznych, które miały miejsce w ostatnim tygodniu.

W wywiadzie dla niemieckiego portalu RP, polityk skrajnie lewicowej Die Linke Klaus Ernst, pytany o to, co rząd w Berlinie powinien uczynić, żeby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne Niemiec w obliczu sankcji nałożonych na Rosję, stwierdził: „Aby zabezpieczyć dostawy energii musimy rozmawiać z Rosją, pomimo wojny, która narusza prawo międzynarodowe. W razie potrzeby Nord Stream 2 powinien zostać uruchomiony na określony czas”. Natomiast Michael Kretschmer, Premier Saksonii i wiceprzewodniczący CDU, stwierdził, że podstawy dobrobytu Niemiec ulegną załamaniu bez gazu z Rosji i wezwał publicznie do natychmiastowego zawieszenia broni i negocjacji pokojowych z Rosją.

Obawy niemieckich władz o wpływ ograniczenia przez Rosję dostaw gazu do Niemiec na gospodarkę spotęgowała także postawa Moskwy w kwestii ponownego uruchomienia gazociągu Nord Stream 1, po zakończeniu przez Gazprom rozpoczynającej się właśnie konserwacji i przeglądzie technicznym instalacji przesyłowej.

Pod koniec czerwca w europejskich mediach pojawiła się informacja o tym, że Kreml uzależnia ponowne uruchomienie Nord Stream 1 od dostarczenia Gazpromowi turbiny służącej do sprężania gazu, która znajduje się obecnie w Kanadzie, gdzie została wysłana na przegląd techniczny. Jednak w wyniku sankcji nałożonych na Rosję po ropoczęciu inwazji na Ukrainę urządzenie to nie mogło zostać zwrócone stronie rosyjskiej. W wyniku zabiegów rządu w Berlinie, kanadyjskie władze zdecydowały się jednak na wysłanie turbiny do Niemiec, które prawdopodobnie przekażą ją Gazpromowi, co stanowić będzie pogwałcenie reżimu sankcyjnego.

W reakcji na działania Berlina, 10 lipca ukraińskie MSZ w oficjalnym oświadczeniu wyraziło „głębokie rozczarowane” decyzją rządu Kanady o zwróceniu Niemcom naprawionej turbiny do gazociągu Nord Stream 1. W opinii strony ukraińskiej decyzja ta stanowi „niebezpieczny precedens” i „wzmocni poczucie bezkarności Moskwy”.

Simens Energy, który odpowiadał za produkcję i konserwację turbiny, po decyzji kanadyjskiego rządu poinformował: „Polityczna decyzja Ottawy jest koniecznym i ważnym pierwszym krokiem w celu dostarczenia turbiny. Obecnie nasi eksperci intensywnie pracują nad wszystkimi dalszymi formalnymi zatwierdzeniami i kwestiami logistycznymi. Obejmuje to między innymi wymagane prawem procedury kontroli eksportu i importu. Naszym celem jest jak najszybszy transport turbiny do miejsca jej eksploatacji”.

Strona niemiecka twierdzi, że zwrot turbiny pozbawi Rosję pretekstu do utrzymywania dostaw gazu do Europy znacznie poniżej normalnego poziomu.

Zachowanie Berlina wobec kolejnych rosyjskich gróźb i prób szantażu energetycznego, wskazuje, że konsekwentnie prowadzona przez Kreml kampania nacisków może przynieść efekty pożądane przez Moskwę. Prawdopodobnie na jesieni tego typu działania ze strony Rosji wobec państw UE będą się nasilać, a zatem przed państwami Zachodu kolejne poważne testy jedności, których wynik może niestety nie wypaść korzystnie z punktu widzenia interesów Kijowa, ale także Warszawy i krajów wschodniej flanki NATO.

Marek Stefan