Niestabilne środowisko bezpieczeństwa Azji

Sytuacja bezpieczeństwa w Azji Południowej i Wschodniej wciąż się pogarsza. Dzieje się tak nie tylko ze względu na mocarstwowe ambicje Chińskiej Republiki Ludowej, rozbudowującej swoje siły zbrojne i ich zdolności do projekcji siły w regionie Indo-Pacyfiku, ale także ze względu na coraz mniej przewidywalną postawę reżimu w Korei Północnej, który w ostatnim czasie zintensyfikował ćwiczenia wojskowe z użyciem pocisków rakietowych, a także coraz częściej sięga po „nuklearny straszak” wobec Korei Południowej.

Zacznijmy jednak od sytuacji między Indiami i Chinami w Himalajach. Jak informuje amerykański ośrodek ekspercki Center for Strategic and International Studies (CSIS), analiza zdjęć satelitarnych obrazujących sytuację na spornej granicy obu mocarstw wskazuje, że ChRL buduje w jej pobliżu instalacje wojskowe, w tym nowe bazy zdolne pomieścić nawet siły wielkości dywizji.

Według analityków CSIS Armia Ludowo-Wyzwoleńcza (ALW) zbudowała kwaterę główną i garnizon dla wojsk w rejonie jeziora Pangong Tso, położonego na linii faktycznej kontroli (Line of Actual Control), jak nazywa się sporną granicę w tym wysokogórskim regionie, oddzielającą terytoria Indii i Chin.

Według amerykańskich ekspertów ta nowa wojskowa infrastruktura rozbudowywana przez ALW wskazuje, że Chiny konsekwentnie chcą budować przewagę nad wojskami Indii w tym regionie, poprzez zmianę dotychczasowych tymczasowych posterunków na trwałe i lepiej ufortyfikowane bazy, które mogą służyć jako solidna podstawa do ewentualnych działań ofensywnych w tym regionie.

O tym, że ostatnia aktywność inżynieryjna ALW może być przygotowaniem do ewentualnych działań zaczepnych, może świadczyć m.in. fakt budowy mostu, który ma ułatwić wojskom chińskim przeprawę przez jezioro Pangong Tso.

Aktywna rozbudowa przez Chiny własnego potencjału wojskowego już od kilku lat wzbudza rosnący niepokój nie tylko w Indiach, ale przede wszystkim w Japonii. Tokio, mimo że od czasów zakończenia II wojny światowej pozostaje państwem, które formalnie nie posiada sił zbrojnych, a jedynie tzw. Siły Samoobrony, stopniowo odchodzi od pacyfistycznych wzorców postępowania, które utrwalać miała obecna konstytucja. Jak poinformował portal Kyodonews, premier Japonii Fumio Kishida poinstruował swoich ministrów obrony i finansów, aby zabezpieczyli fundusze na rzecz zwiększenia budżetu obronnego Japonii do poziomu do 2 procent PKB. Ten pułap wydatków na obronność kraj ma osiągnąć do 2027 r.

Japonia od dawna ogranicza swoje roczne wydatki na obronę do około 1% PKB, czyli ponad 5 bilionów jenów (36 mld USD). Ministerstwo obrony tego kraju twierdzi, że w obliczu planów rozbudowy zdolności wojskowych potrzebne będzie dodatkowe 48 bilionów jenów w ciągu najbliższych pięciu lat.

Natomiast inny japoński portal informacyjny, „The Japan News”, poinformował w poniedziałek, że Tokio rozważa zakup 500 amerykańskich pocisków manewrujących Tomahawk. Przypomnijmy, że jest to broń o charakterze ofensywnym o zasięgu nieco ponad 1200 km, a niektóre warianty tego pocisku mają zasięg nawet do 2500 km. Już od kilku miesięcy w Japonii, w kręgach elit politycznych i strategicznych, coraz głośniej mówi się o konieczności pozyskania przez ten kraj nie tylko zdolności do skuteczniejszej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, ale także do zwiększenia własnej projekcji siły i możliwości ofensywnych, w celu ewentualnego rażenia wrogich baz (przede wszystkim chińskich).

Wejście przez Tokio w posiadanie dużej liczby takich systemów byłoby krokiem milowym z zmianie postawy strategicznej Japonii, która dostosowuje się do pogarszających się warunków bezpieczeństwa w Azji.

Środowisko strategiczne obszaru Indo-Pacyfiku staje się coraz trudniejsze także za sprawą nieprzewidywalnego reżimu Kim Jong-una.

Tylko w tym roku Korea Północna przeprowadziła rekordową liczbę około 40 testów rakietowych, które wzbudziły poważne zaniepokojenie przede wszystkim w sąsiednich Japonii i Korei Południowej, ale także w USA.

Podczas niedawnego testu międzykontynentalnego pocisku balistycznego (ICBM) Hwasong-17 przywódca Korei Północnej zapowiedział stworzenie „nuklearnej odpowiedzi na amerykańskie groźby nuklearne”. Południowokoreańscy i amerykańscy urzędnicy twierdzą, że Pjongjang może przygotowywać się do wznowienia testów broni jądrowej po raz pierwszy od 2017 roku.

O możliwy wzrost zagrożenia nuklearnego ze strony sąsiada z północy pytany był w niedawnym wywiadzie dla agencji Reuters prezydent Korei Południowej Yoon Suk-yeol, który ostrzegł przed bezprecedensową wspólną reakcją sojuszników, jeśli Korea Północna przeprowadzi test nuklearny i wezwał Chiny do pomocy w powstrzymaniu jej od kontynuacji zakazanego rozwoju broni nuklearnej i rakiet. Jak stwierdził w wywiadzie: „Pewne jest to, że Chiny mają możliwości wpływania na Koreę Północną, a Chiny mają obowiązek zaangażowania się w ten proces”.

Zapytany o to, co Korea Południowa i jej sojusznicy, Stany Zjednoczone i Japonia, zrobią, jeśli Korea Północna przeprowadzi nową próbę jądrową, Yoon powiedział, że odpowiedź „będzie czymś, czego nie widziano wcześniej”, ale odmówił rozwinięcia, co by to oznaczało. Właśnie to ostatnie zdanie wywołało szereg spekulacji dziennikarzy i analityków, czy przypadkiem prezydent Yoon nie miał na myśli pozyskania przez Seul własnych wojskowych zdolności nuklearnych.

Przypomnijmy, że według badań przeprowadzonych w Korei Południowej przez amerykański ośrodek badawczy Chicago Council on Global Affairs w 2021 r. około 70% badanych opowiedziało się za pozyskaniem przez ich kraj własnych zdolności odstraszania nuklearnego. Czy zatem Seul zdecyduje się w obliczu narastających zagrożeń na ten ryzykowny krok i tym samym rozpocznie kolejną falę proliferacji broni jądrowej na świecie? Czas pokaże.

Niewątpliwie wyścig zbrojeń, wynikający z dynamiki dylematu bezpieczeństwa, który ujawnił się w pełni w regionie Indo-Pacyfiku, sprawia, że region ten będzie w nadchodzących latach kolejnym obszarem niestabilności w Eurazji, będącej tradycyjnie główną areną rywalizacji mocarstw.

Marek Stefan