Wejdą, czy nie wejdą? Perspektywy eskalacji militarnej w konflikcie rosyjsko – ukraińskim

Sformułowanie przez Federacje Rosyjską żądań dotyczących „gwarancji bezpieczeństwa” pod adresem NATO oraz USA w zeszłym tygodniu, trwająca presja gazowa w wykonaniu Gazpromu na Europę, coraz ostrzejsza retoryka władz na Kremlu pod adresem Zachodu, wreszcie nabierająca tempa koncentracja wojsk rosyjskich blisko granic wschodniej Ukrainy, wywołały intensywną dyskusję w kręgach politycznych i eksperckich dotyczącą możliwych scenariuszy rozwoju trwającego kryzyzu na linii Zachód – Rosja. Coraz częściej w obliczu wyżej wymienionych okoliczności pojawiają się głosy wskazujące, że Moskwa może zdecydować się na militarną eskalację konfliktu z Kijowem.

Nie brakuje jednak wciąż i takich analityków, którzy twierdzą, że Kreml kontynuując kampanię zastraszania wobec Zachodu i Ukrainy nie ma zamiaru podejmować ostrzejszych kroków militarnych wobec Kijowa czy NATO. Przyjrzyjmy się zatem bliżej argumentom przemawiającym za i przeciw rosyjskiej eskalacji wojskowej.

Wejdą

Konrad Muzyka – jeden z najlepszych w Polsce analityków specjalizujących się w siłach zbrojnych Federacji Rosyjskiej, regularnie monitorujący ruchy wojsk rosyjskich w Zachodnim i Południowym Okręgu Wojskowym, jeszcze kilka tygodni temu ostrożnie podchodził do perspektywy realnej militarnej eskalacji zbrojnej ze strony Rosji wobec Ukrainy. Jednak w jego opinii w ciągu ostatnich dni miały miejsce wydarzenia, które czynią taki scenariusz dużo bardziej możliwym. Jak stwierdza: „Choć wcześniej obserwowaliśmy głównie jednostki zmechanizowane oraz pancerne, tak teraz coraz częściej pojawią się informacje ukazujące sprzęt zabezpieczenia logistycznego. (…) Rozbudowa rosyjskiej obecności przy granicy nie ma nic wspólnego z ćwiczeniami przerzutu i utrzymania wojsk. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że generalna decyzja o ataku na Ukrainę została podjęta”.

Jak podkreśla Muzyka, jeśli dodamy do powyższych informacji formę i treść wysuniętych przez Moskwę wobec USA i NATO żądań, w jego opinii zupełnie nieakceptowalnych przez stronę zachodnią i wyglądających na pretekst do podjęcia kroków militarnych, to możemy przygotowywać się najgorszy scenariusz.

W podobnym tonie wypowiada się amerykański analityk Dmitri Alperovitch. Zwraca on uwagę na kilka sygnałów, które w ostatnich dniach wysyła Moskwa, mogących sugerować, że Kreml podjął już decyzję o zbrojnej eskalacji konfliktu.

Po pierwsze, zwraca uwagę na to, co podkreślał także Muzyka, czyli niezwykły charakter rosyjskiej koncentracji wojskowej przy wschodniej Ukrainie: „jakościowo i ilościowo odmienny niż w przeszłości” i podobny do koncetracji sił zbrojnych FR w tym regionie z wiosny tego roku. W jego opinii Moskwa przeniosła 75% wszystkich swoich Batalionowych Grup Taktycznych (BTG), duże jednostki artylerii, jednostki obrony przeciwlotniczej, czołgi, transportery opancerzone, sprzęt inżynieryjny do budowy przepraw i mostów, wyposażenie do rozminowywania terenu, opancerzone koparki, sprzęt do tankowania i inne wyposażenie.

Jak wskazuje Alperovitch: „To potężna mobilizacja i wyraźne przygotowanie do rozległej inwazji, a nie blef. Nie można też na zawsze trzymać tam (przy wschodniej Ukrainie – przyp. aut.) całego tego sprzętu, żołnierzy i logistyki”.

Warto także zwrócić uwagę na podkreślany przez amerykańskiego analityka fakt wzmożenia w ostatnich dniach przez stronę rosyjską ataków w cyberprzestrzeni na infrastrukturę krytyczną na Ukrainie, podczas których dobór celów przez Moskwę może sugerować przygotowanie gruntu pod przyszłą inwazję.

Aleptrovitch podobnie jak Muzyka wskazuje, że sformułowane przez Kreml wobec Zachodu żądania mają charakter ultimatum i nie są „poważną propozycją rozpoczęcia negocjacji”. Jaki jest zatem cel Kremla? Otóż w jego opinii: „Upublicznienie listy żądań – i utrudnianie odchodzenia od nich bez utraty twarzy – to bezprecedensowy krok dyplomatyczny, który dodatkowo sygnalizuje, że Moskwa nie podchodzi poważnie do rozmów i szuka propagandowego pretekstu do inwazji”, która miałaby być odpowiedzią na wyczerpanie się, zdaniem Rosji, dyplomatycznych środków rozwiązania konfliktu.

Warto w tym miejscu dodać, że strona rosyjska wysyła niejednoznaczne sygnały, z kim chciałaby prowadzić rozmowy. Mimo opublikowania przez Moskwę oddzielnych projektów traktatów z USA i NATO, w jednej z ostatnich wypowiedzi zastępca szefa rosyjskiego MSZ Riabkov stwierdził, że Rosja zainteresowana jest rozmowami tylko ze Stanami Zjednoczonymi.

Inną kwestią, która zdaniem Aleptrovitcha może sugerować szukanie przez Rosję pretekstu do ataku na Ukrainę, jest stanowisko moskiewskiej dyplomacji, która podkreśla pilną potrzebę szybkiego rozpoczęcia negocjacji i rozwiązania konfliktu, co jest oczekiwaniem nierealnym z powodu tak a nie inaczej sformułowanych przez Kreml żądań, wokół których jakiekolwiek rozmowy, jeśli miałoby w ogóle do nich dojść, zajęłyby prawdopodobnie lata zanim przyniosłyby konkretne rozwiązania.

Amerykański analityk wskazuje także na pojawiające się ze strony rosyjskiej kolejne wrzutki propagandowe, sugerujące przygotowywanie przez Zachód „prowokacji na Ukrainie wobec Rosji”. Mowa tu m.in. o „rewelacjach” ministra obrony Szojgu, który stwierdził, że strona rosyjska posiada dowody na przygotowywanie przez amerykańską prywatną firmę wojskową prowokacji wymierzonej w separatystów w Donbasie i Rosję.

Wymienione wyżej sygnały sugerujące wojskową eskalacją konfliktu na wschodzie Ukrainy, nie odpowiadają jednak wyczerpująco na pytanie, dlaczego Rosja mogłaby zdecydować się na taki krok właśnie teraz. Przyjrzyjmy się zatem argumentom, które stoją za takim scenariuszem.

Po pierwsze, Putin może obawiać się, że w regionie będzie postępowała niekorzystna z jego punktu widzenia zmiana układu sił, wynikająca z faktu stopniowego dryfu Ukrainy w kierunku Zachodu i coraz ściślejszej jej integracji przede wszystkim z NATO. Nie chodzi tu nawet o formalne przyjęcie do struktur Sojuszu, ale o większą interoperacyjność sił zbrojnych Ukrainy z wojskami NATO, a także o rosnące możliwości wojskowe Ukrainy, budowane poprzez dostawy i zakup zachodniego uzbrojenia.

Aleptrovitch zwraca także uwagę, że ostatnie, zakończone powodzeniem próby użycia przez wojska ukraińskie w Donbasie tureckich bezzałogowców TB2, mogą być odebrane przez stronę rosyjską jako sygnał, przesuwania się lokalnej przewagi na stronę Kijowa w walce z siłami separatystów.

Ponadto, jak wskazuje analityk, Putin mógł dojść do przekonania, że prezydent Zełenski nie jest już zainteresowany dyplomatycznym rozwiązaniem kwestii Donbasu i w związku z tym Moskwa prędzej czy później musi uprzedzić militarnie zmianę status quo na wschodzie Ukrainy.

Alpetrovitch wskazuje także na jeden istotny argument za siłowym rozwiązaniem obecnego konfliktu. Jak pisze: „Putin wie, że inwazja na Ukrainę na stałe położyłaby kres wszelkim rozmowom o Ukrainie, Gruzji, Białorusi lub jakimkolwiek państwie Azji Środkowej o przystąpieniu do NATO, albo rozmieszczeniu broni i wojsk NATO na ich terytoriach bez zgody Rosji. Udana akcja militarna Moskwy wobec Kijowa w jego opinii „natychmiast przywróciłaby rosyjską strefę wpływów w tej części świata, a żadne państwo byłego Związku Radzieckiego (oprócz krajów bałtyckich) nie odważyłoby się ponownie flirtować z NATO lub UE”.

Jak kontynuuje: „Z perspektywy czasu może to być najlepszy moment, kiedy będzie musiała najechać. USA są rozproszone przez politykę wewnętrzną i nową konfrontację geopolityczną z Chinami”.

Równolegle z zaostrzającą się zimą rośnie energetyczna presja Moskwy wobec UE, która uzależniona jest od dostaw błękitnego paliwa z Rosji w niemal 40 procentach. Może to zatem wskazywać, że państwa europejskie mogą nie być skłonne do nałożenia dotkliwych sankcji na Rosję w reakcji na militarną eskalację wobec Ukrainy. Już teraz zresztą Rosja zaostrza presję wobec UE, wstrzymując dostawy gazu na zachód Europy przez gazociąg jamalski.

Alpetrovitch wskazuje, że „sankcje nie są skutecznym środkiem odstraszającym wobec Rosji, która nauczyła się z nimi żyć, nawet jeśli ich nie lubi. Jej gospodarka jest dziś na nie znacznie bardziej odporna, między innymi dzięki pomocy Chin. Zwraca także uwagę na inny, być może istotny argument za potencjalną inwazją. Jak pisze: „Putin ma prawie 70 lat. Wie, że u władzy będzie być może jeszcze przez kolejną dekadę. Chcąc przejść do historii jako przywódca, który przywrócił dawną świetność rosyjskiemu imperium pod względem gospodarczym i militarnym, po upokorzeniach lat 90, może zechcieć dopełnić swoją misję poprzez ostateczne zatrzymanie pochodu NATO na wschód”.

I dalej: „Zajęcie Krymu w 2014 r. przy stosunkowo niewielkich kosztach prawdopodobnie ośmieliło go do rozwiązania innych długotrwałych problemów, takich jak przywrócenie rosyjskiej strefy wpływów w bliskiej zagranicy, zanim odejdzie ze stanowiska lub umrze. A teraz jest dobry moment, aby to zrobić”.

Do wyżej wymienionych argumentów należy dodać fakt braku ze strony szeroko pojętego Zachodu stanowczej i konkretnej reakcji na rosyjską presję wobec Ukrainy. Do tej pory ani USA, ani NATO czy UE nie zadeklarowały jakich konkretnie sankcji może spodziewać się Moskwa w przypadku podjęcia kroków militarnych wymierzonych w Kijów, a USA wprost odrzuciły możliwość wojskowej interwencji na Ukrainie w przypadku ataku ze strony Rosji, zamiast zdecydować się na prowadzenie wobec Moskwy strategii „niejednoznaczności” – tak jak w przypadku Tajwanu, gdzie Chiny nie mogą być pewne, czy Waszyngton nie podejmie kroków militarnych w reakcji na inwazję z kontynentu.

Nie wejdą

Jakie argumenty przemawiają, jednak za odmiennym niż wyżej zarysowany scenariusz eskalacji militarnej presji Rosji na Ukrainę?

Niemiecki analityk Ulrich Speck związany z ośrodkiem German Marshall Found of the United States stoi na stanowisku, że mimo coraz ostrzejszej postawy Rosji wobec Ukrainy i Zachodu, Putin nie zdecyduje się ostatecznie na militarną eskalację. Wskazuje na cztery argumenty przemawiające za taką tezą.

Po pierwsze, jak twierdzi: „Putin nie może być pewien, czy Rosjanie poparliby taką inwazję, a stabilność reżimu jest dla rosyjskiego prezydenta imperatywem numer jeden. Krajowe konsekwencje wojny na dużą skalę z Ukrainą wydają się trudne do oszacowania”.

Po drugie, Putin nie może być pewien, nie ponosząc wysokich kosztów, czy Ukraina nie może być militarnie silniejsza niż się spodziewa i bardziej zdeterminowana. Natomiast okupacja doprowadziłaby do powstania. Nie przypadkiem Waszyngton od czasu do czasu przypomina Kremlowi, że Ukraina może być dla Rosji tym, czym dla USA, był przez ostatnie dwadzieścia lat Afganistan.

Po trzecie, jak wskazuje Speck, rosyjska otwarta agresja na Ukrainę oznaczałaby pogrzebanie wszelkich szans na normalizację relacji z Europą, a należy pamiętać, że choć po 2014 roku wzajemne stosunki się ochłodziły, to jednak relacje gospodarcze „nadal kwitną, mimo Krymu i Donbasu”. Jak konkluduje niemiecki analityk: „Wojna na dużą skalę odizolowałaby Rosję i poważnie zagroziła jej dobrobytowi”.

Na jakie kroki ostatecznie zdecyduje się Moskwa? Czy będzie eskalować militarnie konflikt z Ukrainą, nie zważając na potencjalne sankcje Zachodu? A może chwiejna postawa Zachodu utwierdziła frakcję „siłowików” na Kremlu, że „okienko możliwości” jest właśnie teraz i należy je wykorzystać, żeby odzyskać część straconego przez Moskwę przed dekadami imperium?

Wiele pytań i wciąż brak odpowiedzi. Tak czy inaczej czeka nas bardzo nerwowa i niespokojna końcówka roku, a kto wie, czy ten stan napięcie nie potrwa nawet dłużej. Nad Europą niestety znów zbierają się ciemne chmury wojny. Wraz z nadejściem tegorocznej zimy historia może znów brutalnie nam przypomnieć, że bynajmniej się nie skończyła.

Marek Stefan