Turcja po wyborach

Prezydent Recep Tayyip Erdoğan zagwarantował sobie kolejne pół dekady u steru Turcji, pokonując w drugiej turze 52% do 48% kontrkandydata opozycji Kemala Kılıçdaroğlu. Z gratulacjami, nie czekając na oficjalne wyniki, pospieszyli prezydent Rosji, premier Węgier, a także szybko wśród gratulujących pojawili się przywódcy państw krajów arabskich. Długo nie zwlekali też liderzy państw europejskich i Stanów Zjednoczonych, którzy wyrażali nadzieję na współpracę, realizację wspólnych projektów, stawianie czoła wspólnym wyzwaniom oraz podkreślali wieloletnie tradycje tureckiej demokracji.

Czy z tego można wnioskować cokolwiek o przyszłości stosunków zagranicznych Turcji? I czy w ogóle da się coś powiedzieć w przypadku lidera, który przyzwyczaja nas do zaskakujących zwrotów i asertywnej polityki? Spróbujmy, zakładając wspomnianą niepewność.

Po pierwsze, z samych zapowiedzi prezydenta wynika kontynuacja dotychczas obranych kierunków polityki, czyli balansowania pomiędzy Zachodem a Wschodem, prób wybijania się na niezależność rozumianą jako istotny podmiot tworzącego się, zdaniem tureckich decydentów, świata wielobiegunowego. Przy liderze rządzącym dwie dekady można zadać pytanie, co będzie kontynuowane. Czy będzie to polityka zrównoważonego budowania wpływów z czasów ministra Ahmet Davutoğlu? Czy będzie to polityka bardzo asertywna, a nawet agresywna, którą widzieliśmy do roku 2021? Czy też kontynuacja obecnego stonowania aktywności podyktowanej sytuacją gospodarczą i koniecznością układania się z sąsiadami? Jak widać, nawet sam wariant pozostawania państwem posiadającym swoje interesy, nie dającym zaklasyfikować się do żadnych układów ma wiele wariantów.

Wydaje się jednak, że dopóki turecka gospodarka nie poradzi sobie z problemem szalonej inflacji, strukturalnymi problemami w finansach czy zaufaniem inwestorów, prezydent Erdoğan będzie musiał bardziej zważać na otoczenie. Tu Rosja jest potrzebna Turcji jako inwestor, kredytodawca, dostawca surowców energetycznych i żywności, oraz z uwagi na turystów odwiedzających tłumnie kraj i lokujących tutaj swoje oszczędności. Tak więc trudno oczekiwać, żeby Turcja w tym momencie zbliżyła się do NATO w ramach jego zdecydowanej polityki wobec Rosji.

Pozostaje kwestia członkostwa Szwecji w strukturach Sojuszu Północnoatlantyckiego, ale jak przekonywali na konferencji „Defence24 Day” eksperci wojskowi, Szwecja technicznie jest już w NATO, pozostaje kwestia formalna. I wydaje się, że sprzeciw wobec szwedzkiego członkostwa też odgrywał swoją rolę w wyborach.

Podobnie Turcja musi liczyć na środki finansowe z Zatoki Perskiej. Udało się po wielu zabiegach przywrócić stosunki z Arabią Saudyjską i ZEA, funkcjonują cały czas relacje z Katarem. Te kraje udzieliły pożyczek walutowych, czy to w formie depozytu, czy w formie swapu, które pozwalały ratować kurs liry i chroniły przed niewypłacalnością. Problemem jest to, że w ferworze walki wyborczej Bank Centralny bronił kursu liry przed przekroczeniem poziomu 20 lir za dolara. Dopiero w nocy po wyborach ten poziom został przekroczony, ale obrona kosztowała miliardy dolarów i rezerwy walutowe netto Turcji spadły poniżej zera. Tak więc Turcja potrzebuje dalej twardej waluty od sąsiadów.

W kwestii wschodniego basenu Morza Śródziemnego Ankara przestała być asertywna wobec Izraela i Egiptu, starając się o przywrócenie dobrych relacji z tymi państwami. Wyjątkiem pozostawały Grecja i Cypr, które cały czas były ulubionymi „chłopcami do bicia” tureckiego rządu. Trudno powiedzieć, czy ma to potencjał wyjścia poza prowokacje, ponieważ obydwa kraje wzmocnione zostały sojuszami i naruszałoby to interesy związane z wydobyciem gazu, więc tutaj siła manewru Turcji też jest ograniczona.

Wreszcie są rejony, gdzie Turcja w przeszłości realizowała swoje interesy, na przykład Kaukaz, Libia czy Syria. Tu jest więcej niewiadomych, bo zwykle pozostawały one domeną, gdzie Turcja minimalnym nakładem starała się wykorzystać pojawiające się szanse. I raczej pozostanie czynnikiem biorącym udział w rozwiązaniu sytuacji na miejscu, a jednocześnie może posuwać się do grożenia użyciem siły. Najtrudniejsza dla Ankary sytuacja jest w Syrii, bo plan przenoszenia syryjskich uchodźców z Turcji wymaga zajęcia dodatkowych terytoriów, na co nie zgadza się Asad, wspierany przez Rosję i Kurdowie, wsparci w tej kwestii przez Stany Zjednoczone.

I tu wracamy do Zachodu, gdzie istotniejsze jest nie to, jak prezydent Erdoğan postąpi wobec niego, lecz to, jak Zachód będzie reagował na politykę Turcji w innych obszarach, zwłaszcza tych dotyczących Rosji, Chin, Iranu czy Syrii, a także, jakie będą reakcje na turecką politykę wewnętrzną, chociaż z gratulacji można odczytać, że zachodni liderzy przyjęli do wiadomości chorą turecką demokrację.

Tu prawdopodobnie tocząca się w Ukrainie wojna wiąże Zachodowi ręce i dopóki Turcja nie zrobi w relacjach z Rosją niczego więcej niż do tej pory, to nie należy spodziewać się jakiegoś drastycznego zaostrzenia ze strony USA. Jednakże dalej mogą być utrzymywane sankcje CAATSA, sprzedaż myśliwców F-16 może być zablokowana, a  Waszyngton unika negocjacji w sprawie członkostwa Szwecji, nie chcąc być elementem targów.

To wszystko jednak są założenia oparte na kontynuacji ostatnich dwóch lat polityki tureckiej. Można też wyobrazić sobie kolejny szantaż imigracyjny po to, żeby uzyskać wsparcie finansowe od Unii Europejskiej. Można w ramach dochodzenia nacjonalizmu do głosu i odwracania uwagi od problemów ekonomicznych wdać się w mniejszy konflikt z sąsiadem. To nie są sytuacje wykluczone, ponieważ polityka turecka w dalszym ciągu opiera się na działaniu jednego przywódcy, a nie instytucji.

Bardzo dużo jednak zależy od państw NATO, które jak do tej pory mało akcentują w komunikacji z Turcją, że ona też korzysta z członkostwa w Sojuszu i inne byłyby skutki wcześniejszej asertywności, gdyby była poza nim, a alternatywy wokół wcale nie są tak atrakcyjne, gdy nie ma się surowców.

Jan Wójcik