USA są przyjacielem Afryki… tak jak Chiny i Rosja

Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Kamala Harris zakończyła trwającą tydzień wizytę w Afryce, odwiedzając Ghanę, Tanzanię i Zambię. Jej podróż po Afryce to oficjalnie kontynuacja Amerykańsko – Afrykańskiego Szczytu z grudnia ubiegłego roku. Tym razem w dyplomacji z Afryką USA postawiły na osobiste związki czarnej wiceprezydent z kontynentem. Harris w Zambii miała zostać przywitana jako „córka tego kraju”, a prezydent Hakainde Hichilema powiedział, że jej wizyta „jest jak powrót do domu”. Nawiązując tym do jej dziadka ze strony matki, który w latach 60. pracował jako indyjski pracownik administracji, przypomniano też, że w dzieciństwie Harris odwiedziła dziadka w Zambii.

Podobne gesty otwartości pojawiały się także w innych krajach; prezydent Ghany Nana Akufo-Addo zwrócił się do niej słowami „witaj w domu”, a w Tanzanii pojawiły się napisy wśród zgromadzonych, by czuła się „jak u siebie w domu”. Wszystko to były nawiązania do połączenia odczuwanego przez społeczność Afryki z czarną społecznością USA i pierwszą kolorową wiceprezydent (Harris jest pochodzenia jamajsko-indyjskiego). Jedno z bardziej wystawnych spotkań tej wizyty, bankiet w pałacu prezydenckim Ghany, zgromadziło czarnych amerykańskich celebrytów, biznesmenów i obrońców praw człowieka. Jak stwierdził jeden z komentatorów w Waszyngtonie, Harris „jest tym typem ambasadora, jakiego teraz potrzebujemy”.

Bardziej sceptycznie nastawieni do wizyty komentatorzy, tacy jak publicystka „Washington Post” Karen Attiah zajmująca się sprawami Afryki, przypominają wizytę pierwszego czarnego prezydenta Baracka Obamy, która także rozbudzała nadzieje, ale skończyła się wzrostem inwestycji i interwencji militarnych oraz traktowaniem kontynentu tylko przez pryzmat bezpieczeństwa. Za prezydentury Donalda Trumpa było gorzej, a wypowiedzi o krajach afrykańskich jako „zadupiach” nie poprawiały atmosfery. Zdaniem Attiah, Harris wpisuje się niestety w ten nurt obiecując Ghanie 100 milionów dolarów na obronę wobec zagrożeń z Afryki Zachodniej. Przy okazji Amerykanie często pomijają milczeniem, że zbrojone przez nich rządy także łamią prawa człowieka.

Wobec powyższego pewną nowością miał być plan wizyty, który miał pokazać państwa Afryki jako młode, dynamiczne, innowacyjne, gotowe na biznes z amerykańskimi firmami. Harris miała podkreślać w trakcie podróży pogłębianie wymiany handlowej i zaangażowania inwestycyjnego USA o wartości 15,7 miliarda dolarów. USA podpisały także porozumienie co do utworzenia Afrykańskiej Kontynentalnej Strefy Wolnego Handlu AfCFTA, co też jest sygnałem przeniesienia relacji z poziomu pomocy biednemu kontynentowi na poziom handlu.

Czytaj więcej: USA w Afryce: niełatwa rozgrywka 

Jednakże wobec wydarzeń na świecie nie da się uniknąć innego wymiaru wizyty, czyli przeciwdziałania aktywności Rosji i Chin na kontynencie. Świadomi tego amerykańscy decydenci stanowczo starają się o to, żeby postrzeganie ich działań jako jedynie globalnej konkurencji z Chinami nie zdominowało ich zabiegów dyplomatycznych. Na konferencji w Akrze, stolicy Ghany, przed wylotem do Tanzanii Harris jasno stwierdziła: „W tej wizycie nie chodzi o Chiny”. Dlatego w Ghanie dyskusja dotyczyła wsparcia dla redukcji zadłużenia i restrukturyzacji wobec inflacji wywołanej wojną w Ukrainie oraz współpracy gospodarczej między Ghaną a jej diasporą w USA.

W Tanzanii wizyta skupiała się na podkreśleniu znaczenia kraju, jako piątego najludniejszego kraju kontynentu i jednego z wiodących w zakresie równouprawnienia, gdzie po raz pierwszy kobieta została prezydentem. Dyskutowano też o inwestycjach amerykańskich, gdzie firmy otrzymają wsparcie 0,5 mld USD, zwłaszcza w infrastrukturę internetową, cyberbezpieczeństwo i technologie 5G.

W Zambii skupiono się także na inwestycjach amerykańskich w sektory wydobywcze, zdrowia i technologii. Dekady zaniedbań w porównaniu do ogromnych inwestycji ze strony Chin powodują, że ta zmiana podejścia i przekonanie partnerów będą trudne.

Paradoksalnie Stany Zjednoczone, ale też i Francja, żeby móc odciągnąć afrykańskie państwa od Chin, czy też sprawić, żeby były mniej neutralne wobec Rosji, muszą w jak najmniejszym stopniu wywoływać wrażenie, że jest to celem ich dyplomacji.

Pytanie czy afrykańskie kraje w ogóle chcą dokonywać tego wyboru. O tym można więcej posłuchać w rozmowie z prof. Andrzejem Polusem na stronie „Układu Sił”. Podobną opinię wyraził polityczny analityk z Zambii dr Shishuwa Shishuwa, który w BBC powiedział, że „Zambia postrzega Stany Zjednoczone w ten sam sposób, jak widzi Chiny i Rosję – jako przyjaciela”.

Jan Wójcik