Ukraina, Niemcy i gra o nową równowagę sił w systemie transatlantyckim

Podczas gdy siły zbrojne Ukrainy dokonały w ciągu ostatnich dni znacznych postępów na północno-wschodnim i wschodnim odcinku frontu walk z Rosjanami, państwa Zachodu mierzą się z kwestią zabezpieczenia dalszych dostaw niezbędnego sprzętu i uzbrojenia dla Kijowa. W obliczu kurczących się zapasów w magazynach państw NATO i wciąż niewielkich mocy przemysłowych, które nie były przygotowane na pracę w realiach przedłużającego się konwencjonalnego konfliktu zbrojnego, wciąż dostrzegalna jest dysproporcja w zaangażowaniu poszczególnych krajów Zachodu we wsparcie dla Ukrainy. 

O tym, że nawet Stany Zjednoczone stoją w obliczu możliwych problemów w zakresie dostaw uzbrojenia i amunicji do Ukrainy, świadczy m.in. fakt, że od początku rosyjskiej inwazji Waszyngton dostarczył Kijowowi około 800 tysięcy pocisków artyleryjskich 155mm, które produkowane są na terenie USA w jednej fabryce należącej do General Dynamics, w Scranton w Pensylwanii. Miesięcznie zakład ten jest w stanie wypuścić 14 tys. tych pocisków. Bill LaPlante, odpowiedzialny w Pentagonie za zakupy uzbrojenia, w niedawnym wywiadzie z okazji kolejnego spotkania grupy kontaktowej z Ramstein stwierdził, że Departament Obrony pracuje nad tym, żeby zwiększyć miesięczną produkcję do 36 tys., co powinno nastąpić w ciągu najbliższych trzech lat. Oznaczałoby to, że roczna produkcja wyniosłaby nieco ponad połowę tego, co Waszyngton przekazał Kijowowi w ciągu niespełna pół roku.

Nie jest to pierwsza informacja, świadcząca o tym, że możliwości przemysłów zbrojeniowych państw Zachodu nie były przygotowane na funkcjonowanie w realiach de facto „gospodarki wojennej” i obecnie dopiero uczą się działać w nowych warunkach geopolitycznych. Zważywszy, że intensywność działań wojennych może przybrać na sile w związku z kolejnymi próbami odzyskania przez armię ukraińską utraconych terytoriów, Waszyngton coraz mocniej naciska na sojuszników w Europie, żeby zwiększyli własny wkład w pomoc wojskową dla Kijowa.

Mowa tu m.in. o Niemczech, które mimo posiadania zaawansowanego przemysłu zbrojeniowego i będąc czołowym eksporterem broni na świecie, wciąż dokonały niewiele w zakresie dostaw ciężkich systemów broni, o które nieustannie prosi Ukraina.

Do tej pory Niemcy dostarczyły Ukrainie 24 systemy przeciwlotnicze Gepard i jedynie 10 samobieżnych haubic Panzerhaubitze 2000, a Berlin co prawda, udzielił zgody ich producentowi na dostarczenie kolejnych, ale nie wiadomo jak szybko uda się je zbudować. Dla porównania, Polska przekazała Kijowowi już 18 swoich Krabów. Berlin dostarczył też Ukrainie zaledwie trzy systemy rakietowe MARS-II – podobne  do amerykańskich HIMARS-ów, które pozwoliły ukraińskim siłom zbrojnym uderzyć na zaplecze logistyczne Rosjan. Biorąc pod uwagę wielokrotne niedotrzymywanie obietnic przez Berlin, w Kijowie pojawiają się naturalne wątpliwości co do innych obiecanych niemieckich dostaw, takich jak systemy przeciwlotnicze Iris-T SLM lub radar przeciwartyleryjski Cobra, które miały trafić na Ukrainę jesienią tego roku.

Nie lepiej Niemcy wypadają w zakresie realizacji zmian w zakresie finansowania sił zbrojnych, zapowiedzianych przez kanclerza Scholza w lutym. Mimo obietnic Berlina, RFN nie osiągnie w tym roku wydatków na obronność w wysokości 2% PKB. Budżet niemieckiego MON ma pozostać do 2026 roku na poziomie ok. 50 mld euro (ok. 55 mld dolarów), a na 2023 rok przeznaczono dodatkowo jedynie 8,5 mld euro (ok. 9 mld dolarów) pochodzących ze specjalnego funduszu dla Bundeswehry. Wydatki na obronę nie osiągną więc docelowego pułapu 2% PKB, który wynosiłby wówczas około 70 mld euro (około 77 mld USD).

Lukas Paul Schmelter z Uniwersytetu w Poczdamie oraz Bastian Matteo Scianna z Harvard Kennedy School’s Belfer Center for Science and International Affairs na łamach portal Foreign Policy piszą wprost: „Ze względu na fatalny stan niemieckiej Bundeswehry, w tym brak sprawnego sprzętu, obecne kroki raczej nie poprawią w wymierny sposób zdolności obronnych Niemiec. Znacznie większe wydatki będą musiały być ponoszone przez co najmniej dekadę, aby nadrobić zaniedbania z przeszłości, a tymczasem Berlin wciąż się ociąga”.

Jak dodają: „Teza, że Bundeswehra jest w stanie lub chce stawić poważny opór w przypadku rosyjskiego ataku na terytorium NATO, to fantastyka. Niemiecki rząd, o ile w ogóle pozwala sobie na myślenie o realnych zagrożeniach, prawdopodobnie obstawia, że Stany Zjednoczone wyślą 'kawalerię’ – a to na Polskę spadnie ewentualny ciężar powstrzymania Rosji”.

Obaj analitycy wskazują, że Berlin powinien przejąć przewodnictwo wśród państw europejskich w dostawach uzbrojenia dla Ukrainy, które winny mieć charakter wyłącznie bezpośredni. Postulują oni tym samym odejście od nieudanej w ich opinii praktyki wymiany „pierścieniowej”, polegającej na uzupełnianiu braków w uzbrojeniu tych państw wschodniej flanki, które swój postsowiecki sprzęt przekazały już Ukrainie. Strategia ta zawiodła, o czym świadczą przykłady rozmów w tej kwestii z rządami w Warszawie i Pradze.

Na razie jednak nic nie wskazuje na to, że postawa rządu w Berlinie w kwestii zwiększenia dostaw ciężkiego sprzętu na Ukrainę ulegnie poprawie. Mowa tu m.in. o czołgach , których dostawy Niemcy wciąż odmawiają. Matthew Karnitschnig dziennikarz portalu Politico, opisując powody braku zmian w podejściu Berlina w powyższej kwestii wskazuje, że niemieckie społeczeństwo i elity charakteryzuje swoista bezradność w polityce względem Rosji, której w ich przekonaniu, nie da się skutecznie i trwale pokonać oraz usunąć z europejskiej architektury bezpieczeństwa.

Dla zobrazowania swojej tezy, przywołuje opinię niemieckich politologów i analityków, którzy mimo ostatnich sukcesów Ukraińców na froncie, wciąż wątpią w zdolność Kijowa do odzyskania straconych po 24 lutego terytoriów. W takim duchu wypowiadać się mieli m.in. Christian Mölling, analityk Niemieckiej Rady Stosunków Zagranicznych, państwowego think tanku w niedawnym wywiadzie dla ZDF, a także politolog Johannes Varwick, który we wpisie na Twitterze napisał kilka dni temu: „Niepopularna opinia. Moim zdaniem doniesienia o ukraińskich sukcesach militarnych nie zmieniają wielkiego obrazu sytuacji: Rosja (niestety) ma dominację eskalacyjną i w średnim okresie większą wytrzymałość. Nie ma alternatywy dla politycznego pogodzenia interesów (Ukrainy i Rosji – przyp. autora). W opinii Karnitschniga obie przytoczone opinie dobrze oddają stan mentalny sporej części niemieckich elit i społeczeństwa, które choć opowiada się za utrzymaniem wsparcia dla Ukrainy, to jednak w ograniczonym stopniu opowiada się za jego skokowym zwiększeniem przede wszystkim w zakresie dostaw ciężkiego uzbrojenia.

Niewątpliwie postawa Niemiec w ostatnich miesiącach, łącząca z jednej strony gotowość do przewodzenia zmianom wewnątrz UE, zmierzającym do silniejszej konsolidacji bloku pod przewodnictwem Berlina i Paryża, a z drugiej niewielką aktywność w zakresie wsparcia wojskowego dla Ukrainy starającej się o członkostwo w UE, wskazują, że spora część niemieckiej klasy politycznej wciąż nie rozumie znaczenia i głębokości zmian, do jakich dochodzi na naszych oczach w europejskim układzie sił.

Rodzi to także poważne dylematy strategiczne dla Stanów Zjednoczonych, dla których tradycyjnie od czasów zimnej wojny to RFN stanowiła głównego europejskiego sojusznika. Widząc mizerne efekty zmian w zakresie zdolności wojskowych ze strony Berlina, od których zależy także przyszłość systemu transatlantyckiego, Waszyngton stoi przed dylematem, czy nadal naciskać na Niemcy i liczyć na realną zmianą polityki sojusznika, co jak dotąd nie przynosiło efektów, czy może zacząć jeszcze silniej wspierać partnerów na wschodniej flance NATO, którzy od 2014 roku realnie pracują na rzecz wzmocnienia swoich zdolności wojskowych i tym samym wnoszą znaczący wkład w strategię odstraszania całego Sojuszu. Jeśli jednak Waszyngton zdecydowałby się na ten drugi krok, to jego niezamierzoną konsekwencją może być wzrost napięcia między wschodnią i zachodnią częścią UE, a w rezultacie nawet rozpad Wspólnoty.

Strategia Stanów Zjednoczonych wobec Niemiec i reszty europejskich sojuszników na kontynencie przypominała dotychczas błędne koło. Czy Waszyngton, czując rosnącą presję na wzrost zaangażowania na Indo-Pacyfiku, zaryzykuje spójność UE i wzmocni politycznie i wojskowo jej wschodnią flankę? Decydując się na taki krok, uruchomił by w ten sposób klasyczną strategię mocarstw morskich, której sednem jest gra na równowagę sił także wśród partnerów i sojuszników.

Marek Stefan