Turcja nie może być w Szanghajskiej Organizacji Współpracy i w NATO jednocześnie

Turcja chciałaby dołączyć do Szanghajskiej Organizacji Współpracy i połączyć to z członkostwem w NATO. Tymczasem zarówno jedna jak i druga strona wolałyby Ankara była bardziej zadeklarowana.

Po spotkaniu Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SCO) w Uzbekistanie prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan ogłosił „przeniesienie relacji” z krajami członkowskimi organizacji „na nowy poziom”. Dopytywany przez media czy ma na myśli członkostwo Turcji w SCO, odpowiedział, że „to jest celem”.

Turcja posiada status partnera dialogu przy organizacji, której członkami są Chiny, Rosja,  cztery postsowieckie republiki Azji Środkowej, oraz Indie, Pakistan i Iran.  Deklaracja Turcji wywołała poruszenie, ponieważ powszechnie spotkanie w Samarkandzie nazwano „spotkaniem klubu antyzachodnich dyktatorów”. Chociaż nadmienić należy, że przeciwko temu określeniu protestowały Indie, które podkreślały, że SCO nie jest wymierzone przeciwko nikomu, a i same są krajem demokratycznym.

Czy jednak obecność w strukturach SCO kłóci się z obecnością w NATO? Formalnie nie. SCO nie jest sojuszem wojskowym, oficjalnie nie jest też wymierzone w inne państwa. Pierwszym głównym powodem nawiązania tego formatu była współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa związanego z rozwojem ekstremizmów i separatyzmów. Doszły z czasem do tego kwestie współpracy wojskowej, wspólnych ćwiczeń, ale nie przekształciło się to w proponowane połączenie z utworzoną przez Rosję i satelitów Organizacją Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Nawiązywana jest też coraz intensywniejsza współpraca w obszarze ekonomii i infrastruktury, której liderem są Chiny. Tak więc teoretycznie taki ruch Turcji nie powinien stanowić problemu, a komentatorzy polityczni w Turcji podkreślają, że Turcja nie szuka alternatywy do NATO, a bardziej zbalansowanych stosunków w świecie.

Tak można było uważać, dopóki Władymir Putin, wkrótce po deklaracji tureckiego prezydenta, nie powiedział sprawdzam i oświadczył, że Turcja nie może być członkiem NATO, jeżeli chciałaby zostać przyjęta do grona SCO.

Z kolei patrząc ze strony Zachodu nie da się nie zauważyć, że szczyt zgromadził wielu liderów państw liczących na wielobiegunowy świat, zwłaszcza takich jak Chiny i Rosja, otwarcie rzucających wyzwanie Stanom Zjednoczonym. Dlatego, jak pisał German Marschall Fund, tureckie ambicje w tym kierunku „rzucają cień na zaangażowanie Ankary w euro-atlantycką integrację”. Organizacja transatlantycka podkreśliła także przesunięcie się Turcji w ostatnich latach z parlamentarnej demokracji w kierunku rządów „jednego człowieka”. Warto też zauważyć, że deklaracje Turcji do tej pory były sceptycznie przyjmowane w Pekinie, jako element negocjacji Turcji z zachodnimi partnerami. Więc i tym razem może to mieć na celu skłonienie prezydenta USA Joe Bidena do spotkania się z Erdoganem na obrzeżu szczytu ONZ, o co zabiegała turecka dyplomacja.

To nie pierwsza deklaracja Erdogana o chęci dołączenia do SCO. Jeszcze w 2013 roku, podkreślając swoje zniecierpliwienie przedłużającymi się negocjacjami Turcji w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej, lider przedstawił SCO jako alternatywę. Ten kierunek jest logiczną konsekwencją promowanej przez prawie całą karierę Erdogana polityki balansowania między Zachodem i Wschodem, co ma dać Turcji status przynajmniej siły regionalnej.

Nie jest to tylko plan tureckiego lidera, ale dość powszechny pogląd w tureckim społeczeństwie, widoczny w sondażach, zwłaszcza wśród wyborców islamistyczno-nacjonalistycznej koalicji AKP/MHP.  Sondaże tureckiego społeczeństwa pokazywały poparcie zarówno dla członkostwa w NATO jak i dla opcji euroazjatyckiej, chociaż ta druga w obliczu wojny na Ukrainie straciła jedną czwartą sympatyków. Pomimo tej zmiany kierunek na współpracę z Rosją i Chinami utrzymał się dominujący wśród wyborców rządzącej koalicji. I to może być kolejny powód ogłoszenia przez Erdogana takiego zamiaru.

Czytaj: Tureckie dylematy wokół NATO

Prezydent Turcji może wyczuwać jednak niepokój Zachodu tymi deklaracjami i w ramach przyjętego przez niego balansowania stara się pokazać użyteczność Turcji, członka NATO, jako pomostu dialogu z adwersarzami. Stąd przywieziona z Samarkandy deklaracja, że zdaniem Erdogana Putin chce „zakończyć konflikt najszybciej jak tylko to możliwe”. Jednocześnie Erdogan podkreśla, że Rosja musi zwrócić wszystkie tereny, które najechała, łącznie z Krymem. To z jednej strony realizacja interesu Turcji przez osłabianie rosyjskich wpływów na Morzu Czarnym, a z drugiej pokazanie, że nie chodzi o ratowanie rosyjskiego dyktatora w obliczu pogarszającej się sytuacji na froncie.

Tureckie ambicje do pełnienia roli państwa balansującego wpływy nie są gładko przyjmowane przez żadną ze stron. Z jednej strony sceptycyzm Chin i wymagania Rosji, z drugiej coraz większa sygnalizacja ze strony USA wyznaczająca granice do jakich taka współpraca będzie tolerowana. I już nie mowa tylko o ciągnącym się przez lata sporze o zakup z Rosji systemów rakietowych S-400, ale także wskazać można na coraz częstsze rozmieszczanie wojsk amerykańskich w Grecji, co wyraźnie irytuje Ankarę. Do tego w tym tygodniu doszły działania Departamentu Skarbu przeciwko rosyjskiemu systemowi płatniczemu Mir, co w połączeniu z wcześniejszymi ostrzeżeniami wysyłanymi do Turcji, doprowadziło dwa z pięciu tureckich banków do zawieszenia obsługi rosyjskiego systemu, popularnego wśród turystów przybywających z Rosji.

Czytaj: Grecja ostrzega przed agresywną retoryką Turcji

Jan Wójcik