Przyszłość Rosji i Ukrainy w powojennej europejskiej architekturze bezpieczeństwa
Zasadnicza różnica między Polską i większością państw wschodniej flanki NATO, a Francją i Niemcami w kwestii rozstrzygnięć wojny w Ukrainie polega na tym, że te pierwsze chcą nie tylko pokoju, ale także wypchnięcia Rosji poza europejski system bezpieczeństwa. Uważają bowiem, że trwały pokój nie będzie możliwy bez osiągnięcia tego celu. Tymczasem Paryż i Berlin, choć podkreślają swoje dążenia do pokoju przez wspieranie Ukrainy w celu zmuszenia Moskwy do podjęcia rokowań, równocześnie nie wyobrażają sobie odbudowy strategicznej równowagi na kontynencie bez udziału Rosji, choć najlepiej nie „putinowskiej”.
Przez wypchnięcie Rosji poza europejski system bezpieczeństwa należy rozumieć przede wszystkim możliwie trwałe pozbawienie jej możliwości do prowadzenia agresywnych działań wobec sąsiednich państw. Nie mniej istotne jest utrzymywanie politycznej i gospodarczej izolacji Rosji do czasu wydania przez nią zbrodniarzy wojennych oraz wypłacenia reparacji Ukrainie. Nic nie wskazuje, na to, żeby Rosja, nawet po zmianie reżimu na Kremlu, zdecydowała się na powyższe kroki. Zatem takie ukształtowanie warunków utrzymania Moskwy z dala od realnego wpływu na sytuację polityczną w Europie mogłoby obowiązywać nawet w długoterminowej perspektywie, co z punktu widzenia interesów Polski byłoby korzystne.
W krajach zachodniej części Europy, ale także w Stanach Zjednoczonych, niemała część elit obawia się scenariusza dezintegracji Federacji Rosyjskiej, do której mogłoby dojść w wyniku przegranej wojny na Ukrainie. Wizja chaosu politycznego ogarniającego ogromne terytorium Rosji w połączeniu z obawą o proliferację broni jądrowej lub nawet jej użycie w toku możliwych w tym scenariuszu konfliktów lokalnych na gruzach putinowskiego imperium, spędza sen z powiek politykom w Paryżu, Berlinie i Waszyngtonie.
Na obawach tych sprawnie gra rosyjska antyputinowska opozycja przebywająca na Zachodzie, której twarzami są ludzie tacy jak Michaił Chodorkowski. Ten były rosyjski oligarcha w swoim niedawnym eseju dla Politico pisał, że dezintegracja Rosji oznacza, iż stanie się ona łatwym łupem dla Chin, które przekształcą ją w swoje „zaplecze surowcowe”, a w efekcie wybuchu szeregu konfliktów lokalnych na obszarze dawnej federacji miałoby dojść do głębokiej destabilizacji, mogącej rozlać się na całą Azję Centralną.
Jako alternatywę Chodorkowski przedstawia wizję zdecentralizowanej Rosji (prawdziwej federacji), pozbawionej imperialnych ambicji, ale zachowującej mniej więcej obecny kształt granic, która otwarta będzie na współpracę gospodarczą z Zachodem. Z pewnością podobnie postputinowską Rosję, chcą widzieć także elity we Francji, Rosji, czy nawet w USA. Koncepcja ta niesie ze sobą bowiem obietnicę dużych zysków i rzekomej stabilizacji Eurazji. Problem w tym, że dotychczasowe doświadczenia historyczne wskazują, iż każda próba wciągnięcia Rosji do europejskiego porządku gospodarczego i bezpieczeństwa kończyła się prędzej czy później powrotem Rosan na imperialne tory. Zachodni kapitał w takim scenariuszu posłużyłby Moskwie do odbudowy potencjału państwa, bez żadnej gwarancji, że ta z czasem ponownie nie wróciłaby do planów „zbierania ziem ruskich”.
Historia Rosji wskazuje jednak, że rozwijające się w „sercu Eurazji” – Mackinderowskim Heartlandzie – imperium, pozbawione wyraźnych naturalnych granic, pozostaje wciąż nienasycone i trwa w wiecznym poczuciu, głównie wyimaginowanego, zagrożenia ze strony sił zewnętrznych.
Ekspansjonizm Moskwy, napędzany przez toksyczną mieszankę poczucia cywilizacyjnej niższości wobec Zachodu i jak ujął to profesor Michał Lubina „patologicznej potrzeby okazywania jej szacunku”, wydaje się, że może zostać złamany tylko w scenariuszu utraty przez nią imperialnej dywidendy. Oznaczałoby to konieczność ograniczenia terytorium Rosji do granic mniej więcej Wielkiego Księstwa Moskiewskiego z końca XV wieku.
Wracając do przemyśleń Chodorkowskiego, we wspomnianym eseju dla Politico, rosyjski dysydent, kreśląc kuszącą dla Zachodu wizję nowej „demokratycznej” Rosji, nie wspomina przy tym ani zdaniem o zobowiązaniu jego kraju do odbudowy Ukrainy, wypłacenia jej reparacji wojennych, czy wydania zbrodniarzy wojennych. Chodorkowski wie jednak, że dla głównego adresata jego przesłania, czyli Francji, Niemiec i Stanów Zjednoczonych, ważną kwestią jest stabilizacja sytuacji w Eurazji, która w jego wizji nie jest możliwa bez istnienia i zaangażowania Rosji.
A zatem celem Niemiec i Francji nie jest pomoc Ukrainie w zwycięstwie nad Rosją, ale niedopuszczenie do porażki Kijowa i przede wszystkim zmuszenie Moskwy do podjęcia rokowań. Nie jest to jednak odpowiedź na pytanie, jakie konkretnie cele stawiają sobie te europejskie mocarstwa w konfrontacji z Rosją. Trudność z ich sformułowaniem przez Paryż i Berlin wynika nie tylko z omówionych już obaw dotyczących możliwych skutków klęski Rosji w obecnej wojnie. Wśród innych, budzących niepokój we Francji i RFN kwestii, należy wymienić przede wszystkim wpływ ewentualnego zwycięstwa Ukrainy na proces kształtowania się nowego układu sił w ramach systemu transatlantyckiego. Możliwy sukces Kijowa i zbliżenie między państwami leżącymi na pomoście bałtycko-czarnomorskim może osłabić dominującą pozycję rdzenia francusko-niemieckiego na Starym Kontynencie. Stąd powtarzany jak mantra przez przedstawicieli niemieckich elit postulat przeprowadzenia dogłębnych reform wewnątrz UE (m.in. zmiana zasad podejmowania decyzji w Radzie Europejskiej), których celem ma być przede wszystkim utrwalenie dotychczasowej dominacji Paryża i Berlina we Wspólnocie.
Zatem trzy poważne niepewności paraliżują potęgi „starej Europy” przed nakreśleniem wyraźnych celów ich konfrontacji z Rosją. Są to: obawa przed konsekwencjami rosyjskiej klęski (rozpad imperium i związany z nim chaos w Heartlandzie); obawa przed skutkami zwycięstwa Ukrainy dla europejskiego układu sił; obawa przed wertykalną lub/i horyzontalną eskalacją konfliktu.
Należy przy tym podkreślić, że zachodnie mocarstwa zdecydowały się na wspieranie Ukrainy, ponieważ skutki ewentualnego powodzenia rosyjskiej agresji oznaczałyby jednoznacznie rozpad postzimnowojennego systemu międzynarodowego, którego były beneficjentami. To USA ze swoimi sojusznikami w Europie i Azji, stworzyli zasady nim rządzące. Gdyby Rosji, mocarstwu rewizjonistycznemu, udało się z powodzeniem zakwestionować te reguły, proces transformacji ładu międzynarodowego w kierunku niekorzystnym dla Zachodu mógłby ulec gwałtownemu przyśpieszeniu. Równocześnie jednak wyżej wymienione obawy ograniczyły zakres i intensywność wsparcia wiodących zachodnich potęg dla Kijowa.
Na dzień dzisiejszy państwa Zachodu w podejściu do wojny rosyjsko – ukraińskiej łączy cel taktyczny, czyli zmuszenie Rosji do podjęcia rokowań i wzmocnienie do tego czasu pozycji negocjacyjnej Ukrainy. Jednak moment rozpoczęcia rozmów między stronami konfliktu, w co niewątpliwie będą zaangażowane państwa zachodnie, ujawni z pewnością istniejące różnice między członkami NATO w kwestiach przyszłej architektury bezpieczeństwa i gwarancji dla Ukrainy.
Na sprawę tę zwraca uwagę Neil Melvin – ekspert brytyjskiego think-tanku Royal United Service Institute (RUSI) związanego z tamtejszym ministerstwem obrony. „Momentem przełomowym będzie ostateczne zakończenie walk na Ukrainie. Koniec wojny to nie tylko ustalenie warunków relacji Rosja – Ukraina, ale także nowy układ sił w Europie. Będzie to również moment, w którym prawdopodobnie pojawią się bardzo rozbieżne poglądy na temat przyszłości bezpieczeństwa kontynentu, sposobu ustanowienia nowych relacji z Rosją, a nawet samej koncepcji bezpieczeństwa europejskiego” – pisze w jednej ze swoich analiz brytyjski ekspert.
W komentarzu na stronie internetowej RUSI, wskazuje on ponadto, że perspektywa przystąpienia naszego wschodniego sąsiada do UE i NATO pozostaje mglista. Podobnie ocenia szanse uzyskania przez Kijów twardych gwarancji bezpieczeństwa, przede wszystkim ze strony USA, nie wspominając o Niemczech i Francji, które poza brakiem woli politycznej, by taki ruch wykonać, nie posiadają także wystarczających zdolności wojskowych. Jak pisze: „Biorąc pod uwagę centralne miejsce USA w europejskim systemie bezpieczeństwa, bez zgody Waszyngtonu nie ma szans na przyjęcie przez NATO kolejnych państw Europy Wschodniej. Bez gwarancji bezpieczeństwa ze strony USA również rozszerzenie UE o Ukrainę wydaje się nierealistyczne, gdyż Unia nie byłaby w stanie bronić tego kraju przed rosyjskimi spoilerami lub działaniami militarnymi”. Waszyngton nie kwapi się jednak, by objąć naszego sąsiada twardymi gwarancjami bezpieczeństwa, ponieważ jego zaangażowanie w Europie ewoluuje w kierunku pośredniego wsparcia partnerów i sojuszników, którzy winni wziąć główny ciężar własnego bezpieczeństwa na swoje barki.
Melvin uważa także, że powrót do przedwojennej architektury bezpieczeństwa Europy jest niemożliwy. Wskazuje przy tym, że powojenny porządek na Starym Kontynencie winien być oparty nie tylko na istniejących już instytucjach euroatlantyckich, ale także na nowych formatach i inicjatywach mniej sformalizowanych, ale przez to bardziej elastycznych i tworzonych przez „koalicję chętnych” państw, podzielających tę samą percepcję bezpieczeństwa. I tu swoją rolę do odegrania ma Wielka Brytania, która, jak pisze brytyjski ekspert, musi wyjść poza spory toczone z partnerami z UE wokół kwestii Brexitu i „zająć wiodącą pozycję w tworzeniu wizji nowego europejskiego porządku bezpieczeństwa.
Jakie zatem wnioski płyną z przemyśleń Melvina i ogólnej oceny katalogu problemów i rozbieżności wśród zachodnich sojuszników w kwestii przyszłości Ukrainy?
Po pierwsze, nie należy oczekiwać, by jakiekolwiek mocarstwo zachodnie udzieliło Ukrainie twardych gwarancji bezpieczeństwa, rozumianych jako zobowiązanie do udzielenia bezpośredniej pomocy wojskowej w przypadku otwartej agresji na ten kraj. Wydaje się, że maksimum tego, co może uzyskać Kijów ze strony partnerów z NATO, to „miękkie” gwarancje, ograniczające się do zapowiedzi utrzymania dostaw uzbrojenia, szkolenia personelu wojskowego, czy wspólnych ćwiczeń.
Po drugie, powyższa kwestia prowadzi nas do pytania, jaką strategię wobec Ukrainy powinna wypracować Polska i region wschodniej flanki NATO. Przynajmniej przez okres najbliższych siedmiu lat nasz kraj nie będzie posiadał zdolności wojskowych umożliwiających mu efektywną realizację jakichkolwiek zobowiązań do bezpośredniego wsparcia wojskowego naszego sąsiada. Osobną kwestią jest związane z tym ryzyko polityczne, dalece wykraczające poza to, do czego zobowiązują nas deklaracje złożone w ramach NATO.
Wydaje się zatem, że na dzień dzisiejszy ani Stany Zjednoczone, ani ich kluczowi europejscy sojusznicy, nie posiadają jasnych celów konfliktu z Rosją oraz pomysłów na przyszłą architekturę bezpieczeństwa Europy. Bez ich wypracowania, na poziomie narodowym a następnie sojuszniczym ryzykujemy, że nasze zaniechanie w tej kwestii może obrócić się przeciwko nam, niwecząc cały dotychczasowy wysiłek włożony we wsparcie walczącej Ukrainy.
Marek Stefan