Niebezpieczne konsekwencje „zielonej” polityki przemysłowej UE

Oprócz wojny w Ukrainie dwa inne procesy o globalnym obliczu kształtują przyszłość Unii Europejskiej. Są to rywalizacja amerykańsko – chińska oraz polityka walki ze zmianami klimatycznymi. To właśnie te dwa zjawiska, coraz mocniej ze sobą powiązane, tworzą nowe linie podziałów wewnątrz Wspólnoty.

Komisja Europejska zaproponowała nową ustawę, która jest de facto strategią nowej polityki przemysłowej UE. Projekt Net-Zero Industry Act zakłada, że do 2030 r. 40 proc. „czystej” technologii w krajach unijnych będzie powstawać w obrębie bloku. Plan budzi liczne kontrowersje wśród małych i średnich państw UE, nieposiadających tak rozwiniętych gałęzi „zielonego” przemysłu, jak również wśród liberalnie nastawionych sił politycznych w państwach takich, jak chociażby Niemcy, gdzie ze swoim sceptycyzmem wobec planów KE nie kryją się politycy współrządzącej FDP. Zarzucają oni Brukseli powrót do praktyk interwencjonistycznych i wręcz centralnego planowania w stylu lat 60.

„Oto pomysł na nowy slogan KE. <<Nie spalajcie paliw kopalnych, zamiast tego podpalcie swoje zasady>>” – piszą redaktorzy portalu POLITICO, komentujący propozycje Komisji. Unijne zasady, o których wspominają, to reguły jednolitego rynku, które przez lata opierały się na restrykcyjnej polityce Brukseli. Jednym z jej podstawowych celów było pilnowanie, żeby państwa członkowskie nie nadużywały praktyk bezpośredniego subwencjonowania własnych gospodarek. Teraz na naszych oczach ten wolnorynkowy paradygmat przechodzi, przynajmniej na jakiś czas, do historii.

Źródeł zmian w podejściu państw i instytucji UE do kwestii interwencjonizmu gospodarczego, należy szukać w… Chinach. To tam w 2015 r. ogłoszony został plan polityki przemysłowej pod nazwą „Made in China 2025”, którego celem było wspieranie przez państwo, m.in. za pomocą subsydiów, nowoczesnych gałęzi przemysłu, w tym niskoemisyjnych i ekologicznych, jak na przykład koleje dużych prędkości.

Jak piszą dziennikarze Politico: „Kiedy Xi Jinping ogłosił ten plan osiem lat temu, politycy w USA i UE najpierw go wyśmiali, a następnie potępili jako interwencjonistyczny i głęboko wadliwy, argumentując, że państwo jest notorycznie złe w wybieraniu zwycięskich technologii. Teraz kopiują jego strategię – ale dopiero po tym, jak Chiny zyskały niemal dziesięcioletnią przewagę”. O jakiej przewadze mowa?

Wśród „zielonych” technologii, na których rozwój stawia UE, są m.in. baterie litowo-jonowe, energetyka wiatrowa i solarna. Problem w tym, że w pozyskiwaniu surowców niezbędnych do rozwoju tych gałęzi gospodarki Unia jest w dużym stopniu uzależniona od importu z Chin, z którymi jest na coraz mocniejszym kursie kolizyjnym. Chiny odpowiadają za produkcję około 75% baterii litowo-jonowych i paneli fotowoltaicznych i około 60% turbin wiatrowych. Ponadto 98% surowców rzadkich, niezbędnych do rozwoju wyżej wymienionych gałęzi przemysłu, państwa UE również pozyskują z Chin. Daje to Pekinowi silną dźwignię nacisku na Wspólnotę, która dąży do oparcia gospodarczego rozwoju Europy na technologiach zeroemisyjnych.

To dlatego podczas wizyty w Waszyngtonie w zeszłym tygodniu szefowa KE z prezydentem USA we wspólnym oświadczeniu zapowiedzieli powołanie specjalnego „klubu państw wspólnie pozyskującego surowce i materiały krytyczne”, żeby uniezależnić się w ich dostawach od takich państw jak Chiny.

Wśród innych przyczyn odchodzenia UE od praktyk wolnorynkowych jest polityka przemysłowa konsekwentnie uprawiana przez USA od czasów Donalda Trumpa. Hasło „America first”, odwoływanie się do ubożejącej amerykańskiej klasy średniej, której symbolem stał się „Pas Rdzy” (Rust Belt, czyli Michigan, Indiana, Ohio i Pensylwania, niegdyś serce przemysłowe tego kraju), było tylko pierwszym krokiem elit w Waszyngtonie w kierunku porzucenia wolnorynkowych dogmatów, stanowiących charakterystyczny element neoliberalnej polityki zagranicznej i handlowej USA po zakończeniu zimnej wojny.

Wprowadzenie przez administrację Bidena interwencjonistycznych programów, takich jak Build Back Better, było w pierwszej kolejności odpowiedzią na skutki kryzysu spowodowanego pandemią COVID-19. Jednak kolejne programy rządowe i ustawy, takie jak Chip and Science Act (280 mld. USD na rozwój zaawansowanych technologii) oraz ustawa o redukcji inflacji (369 mld USD), nie pozostawiały wątpliwości, że Waszyngton nie wycofa się z praktyki sięgania po narzędzia interwencjonistyczne w celu zachowania wiodącej globalnej pozycji gospodarczej i technologicznej.

Po podobne środki sięgnęła zatem Unia Europejska, a realizację jej pomysłów przyśpieszyła dodatkowo wojna w Ukrainie i w jej efekcie odchodzenie od importu surowców z Rosji. Bruksela, analogicznie jak Pekin i Waszyngton, wprowadziła własne ustawodastwo wspierające rozwój nowych technologii, w tym produkcję chipów (European Chips Act – 43 mld EUR na wsparcie inwestycji w tym zakresie do 2030 r.), a w odpowiedzi na kryzys pandemiczny zliberalizowała restrykcje ograniczające pomoc publiczną ze strony państw członkowskich dla własnych gospodarek. Najnowszym radykalnym krokiem Komisji Europejskiej, zmierzającym do ustanowienia kompleksowej nowej polityki przemysłowej bloku, jest wspomniany na początku Net-Zero Industry Act.

Luuk van Middelaar, holenderski historyk i założyciel Brukselskiego Instytutu Geopolityki, w wypowiedzi dla Politico podkreślił, że plany KE to coś więcej niż tymczasowe wsparcie dla gospodarek państw unijnych zmagających się z kryzysem pandemii. „Wchodzimy w nową epokę historyczną, okres globalnej rywalizacji, w której zarówno dla USA, jak i Chin kwestie takie, jak przemysł, technologia i klimat, stają się częścią ogólnej strategicznej rywalizacji z drugą stroną. W USA pociąg w tej sprawie już odjechał ze stacji… Pozostawia to więc UE w trudnym miejscu. Lepiej się do tego przyzwyczaić” – powiedział.

Za mocną interwencją Brukseli w kwestie rozwoju gospodarczego bloku opowiada się od dłuższego czasu Francja, której interesów w KE pilnuje Thierry Breton – komisarz ds. rynku wewnętrznego UE. Z punktu widzenia Paryża zezwolenie ze strony Komisji na większą ingerencję państw członkowskich w gospodarkę oraz programy takie jak Net-Zero Industry Act, to szansa na realizację w praktyce idei „strategicznej suwerenności”, lansowanej przez prezydenta Macrona.

Jednak realizacja powyższej wizji napotyka na opór wewnątrz Unii. 11 państw, głównie z Europy Środkowej i Północnej, naciska na Komisję, żeby nie forsowała tak daleko idących zmian, które w ich opinii podważają reguły rządzące jednolitym rynkiem i sprzyjać będą rosnącym nierównościom rozwojowym wewnątrz bloku na korzyść najbardziej uprzemysłowionych krajów „rdzenia” bloku, na czele z Niemcami i Francją.

Inną kwestią, która z pewnością wywoła spory i napięcia wewnątrz Wspólnoty, jest problem pogodzenia niemałych kosztów transformacji energetycznej i przemysłowej UE z rosnącymi, szczególnie wśród państw wschodniej flanki NATO, rekordowymi wydatkami na obronność.

Jeśli Komisji Europejskiej, wspieranej przez Paryż i w dużym stopniu także przez Berlin, uda się przeforsować wyżej opisane pomysły, czeka nas w nadchodzących miesiącach i latach kolejny kryzys wewnątrz Wspólnoty, który w połączeniu z innymi problemami, jakich blok doświadczał i doświadcza wciąż, może nie wzmocnić, ale osłabić projekt europejski.

Marek Stefan