Liban: bez prezydenta i bez pomocy

W tym tygodniu specjalny przedstawiciel prezydenta Emmanuela Macrona przybędzie do Bejrutu. Celem jego wizyty jest zakończenie kryzysu, który powoduje, że od połowy roku państwo, które toczy dramatyczny kryzys gospodarczy, pozostaje bez prezydenta. Swoim wysłannikiem Macron mianował byłego ministra spraw zagranicznych Jeana-Yvesa Le Driana. Minister, który ma duże doświadczenie w rozwiązywaniu sytuacji kryzysowych, do Bejrutu ma udać się w środę.

W ubiegłym tygodniu libańscy posłowie po raz dwunasty nie byli w stanie wybrać nowego prezydenta, po tym jak w październiku 2022 wygasł termin sprawowania tego urzędu przez przedstawiciela chrześcijańskiej mniejszości Michela Aouna. Główną przyczyną tworzącą próżnię na tym stanowisku jest ostry spór między Hezbollahem a jego oponentami.

Przedłużający się brak prezydenta opóźnia wprowadzanie środków zaradczych wobec kryzysu finansowego i gospodarczego. Funt libański stracił od roku 2019 95% wartości, a 80% społeczeństwa kraju żyje w biedzie, według ONZ. Międzynarodowy Fundusz Walutowy MFW zgadza się uruchomić miliardy dolarów pożyczki tylko wtedy, gdy w kraju będzie stabilna administracja, władna zaciągnąć zobowiązania.

Ksiądz Waldemar Cisło z polskiej sekcji Pomocy Kościołowi w Potrzebie uważa, że w niektórych wymiarach Liban jest obecnie w gorszej sytuacji niż Syria.

Wydaje się, że w sprawie Libanu porozumiały się dwie siły, które zachowują duży wpływ na jego politykę, Francja, jako zwierzchnik byłej kolonii i Arabia Saudyjska. Podczas piątkowej wizyty w Paryżu książę następca tronu i faktyczny władca KAS Mohammed bin Salman oraz Macron wspólnie wezwali do szybkiego zakończenia politycznego kryzysu.

 

Nie jest to jednak łatwe; wcześniejsze, wydawać się mogło, że intensywne, wysiłki dyplomatyczne nie przyniosły rozwiązania. W lutym Paryż gościł międzynarodowe spotkanie, żeby zakończyć polityczny i społeczny impas w Libanie. Wzięły w nim udział poza Francją Stany Zjednoczone, Arabia Saudyjska, Katar i Egipt. Liczono też, że z racji na duży wpływ Iranu na Hezbollah, problem polityczny w Bejrucie zostanie rozwiązany w ramach zbliżenia saudyjsko-irańskiego. Rywalizacja obydwu krajów ma ogromne znaczenie dla stabilności Libanu, ale również i te nadzieje po dwóch miesiącach się nie ziściły. Dzięki temu nie ma jedynie eskalacji pomiędzy dwiema stronami w Libanie.

Zresztą przedłużający się paraliż polityczny nie jest nowością dla tego kraju. Trwał 18 miesięcy między rokiem 2006-2008 oraz 29 miesięcy między 2013 a 2016. Jeżeli miałoby to teraz trwać według wyznaczonych wcześniej standardów, to cały kryzys znajduje się w dość wczesnej fazie. W 2016 roku dopiero po 45 rundach głosowania wybrano prezydenta Aouna, którego popierał Hezbollah.

Konflikt między stronami polega na tym, że Hezbollah chce uzyskać wpływ na jedno z kluczowych stanowisk i osadzić na nim prezydenta, który będzie figurantem. Umowa leżąca u podstaw wielokulturowego Libanu zakłada, że premier pochodzi z mniejszości sunnickiej, przewodniczący parlamentu jest szyitą, a prezydent jest maronitą. Tymczasem połączona opozycja chrześcijan i sunnitów sprzeciwia się tym planom, chociaż sama długo nie była w stanie nie wyłonić jednego kandydata.

Wreszcie przedstawiono kandydata kompromisu – byłego ministra finansów i byłego dyrektora MFW na Bliski Wschód Jihada Azoura, przeciwko stałemu kandydatowi Hezbollahu Suleimanowi Frangiehowi. Żaden jednak nie zyskał odpowiedniej ilości głosów parlamentu, żeby zostać prezydentem. Patriarcha kościoła maronickiego Bechara Boutros al-Rai nazwał niedzielne wybory farsą i stwierdził, że działania Hezbollahu pogłębiają rany podziału w kraju.

Jednak Hezbollah nie tylko chce ustawić swoją marionetkę w funkcji prezydenta. Jak twierdzi libański ekonomista Nadim Shehadi, obecny paraliż polityczny i ekonomiczny Libanu jest korzystny dla operacji Hezbollahu. Obecny stan finansowy kraju, gdzie operuje się głównie gotówką, a funduszy z zewnątrz dostarcza przede wszystkim diaspora, powoduje, że „cała gospodarka przekształciła się w gigantyczną maszynę do prania pieniędzy”, jak pisze Shehadi. I jak uważa Metthew Levitt z Waszyngtońskiego Instytutu na rzecz Polityki Bliskowschodniej, jednym z głównych beneficjentów tej sytuacji jest Rosja, która używa współpracy z Hezbollahem do omijania zachodnich sankcji. „Rosja nie współpracuje tam z byle kim, ale z takimi ludźmi, jak Muhammad Qasir, który jest głównym kontaktem Hezbollahu realizującym dla niego  przekazy pieniędzy, broni i technologii z całego świata”, twierdzi Levitt.

I gdy wydaje się, że Hezbollah trzyma w szachu cały Liban, dziennikarz i właściciel radia Sawt Beirut International, pisze, że poparcie dla organizacji spada, także na obszarach zamieszkałych tradycyjnie przez jej zwolenników. Powiększa się rozziew pomiędzy ludźmi żyjącymi w biedzie, a elitą Hezbollahu korzystającą z luksusów. Powrót Syrii do Ligi Państw Arabskich i normalizacja stosunków z sunnitami rodzi wśród szyitów pytanie o sens poświęcenia w walkach toczonych przez Hezbollah w Syrii. Kryzys i mniejsze środki przesyłane z Iranu powodują też, że mniejsza liczba bojowników dostaje wypłaty w dolarach, co w kontraście ze wspomnianym dobrobytem liderów budzi poczucie niesprawiedliwości. Wreszcie, wina za przedłużający się impas, który hamuje napływ środków pomocowych i reformy, też zostanie częściowo zrzucona na szyicką organizację. Jednak ta silnie uzbrojona organizacja terrorystyczna, a jednocześnie i partia, władzy szybko się nie pozbędzie; być może więc, już tradycyjnie, Liban będzie musiał przetrwać kolejny wielomiesięczny kryzys?

Jan Wójcik