Niełatwa umowa Unii z Tunezją

Unia Europejska postanowiła potraktować Tunezję jako miejsce pilotażowego projektu związanego z zawracaniem imigrantów dostających się do Włoch przez Morze Śródziemne. Następne w kolejce mają być Libia i Egipt, a może potem i Nigeria. Jest to element nacisków Włoch na wspólnotę, by pomóc rozwiązać problemy z napływem imigracji z krajów południa poprzez deportację nielegalnych imigrantów do krajów trzecich. W ramach planów, finansowanych w Tunezji kwotą ponad 100 milionów euro, UE ma oczekiwać większej aktywności tunezyjskiej straży przybrzeżnej w podejmowaniu imigrantów z łodzi i transportowaniu ich z powrotem na afrykański kontynent.

Trudno liczyć na to, że droga do tej współpracy nie będzie wyboista. W ramach negocjacji pomiędzy Parlamentem Europejskim a Radą Europejską część partii zamierza podnieść kwestie ustalania tzw. bezpiecznych krajów trzecich i poszanowania praw człowieka. A RE w negocjacjach nie pomagają najnowsze wydarzenia w drugim co do wielkości tunezyjskim mieście Safakis.

To leżące nad morzem miasto jest jednym z głównych miejsc, skąd łodzie wyruszają w kierunku włoskiej Lampeduzy. W środę 5 lipca doszło tam do zamieszek między Tunezyjczykami a mieszkańcami Afryki Subsaharyjskiej zmierzającymi do Europy. Powodem była śmierć 40-letniego Tunezyjczyka, ugodzonego nożem w trakcie awantury pomiędzy lokalnymi mieszkańcami a migrantami. Tunezyjczycy postanowili pomścić śmierć, interweniowała policja, ale jak mówią świadkowie i organizacje pozarządowe, policjanci wywozili złapanych Afrykańczyków na pustynię, nawet 300 km od miasta w kierunku Libii.

W Tunezji jest 21 tysięcy imigrantów, ale niektóre źródła mówią o liczbie trzykrotnie większej. Silny związek zawodowy UGTT wezwał prezydenta Saieda do radykalnego rozprawienia się z nielegalnymi imigrantami i oskarżył rząd o to, że odgrywając rolę policjanta na Morzu Śródziemnym czyni z kraju miejsce osiedlania się imigrantów.

Prezydent Tunezji nie ma jednak łatwego wyboru. Unia oferuje prawie 1 miliard euro wsparcia dla tunezyjskiej gospodarki. To kwota pożyczki, o jaką bezskutecznie ubiega się Tunis w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, który nie chce jej udzielić widząc odchodzenie Tunezji od reform.

To jest też zarzut wobec Unii, że w zamian za powstrzymanie imigracji będzie hodować ponownie dyktatury w Afryce Północnej. Komisarz do spraw wewnętrznych Ylva Johansson uważa, że sprawa nie jest czarno-biała. Są aspekty, za które Bruksela dalej będzie krytykować Tunezję, ale są też takie, z powodu których współpraca z trudnym partnerem jest nieodzowna.

Jak na razie Tunezja poprosiła o opóźnienie w podpisaniu porozumienia z UE. Komentatorzy i analitycy tunezyjscy sugerują podbijanie stawki, twierdząc, że pomoc jest zbyt mała i przyszła zbyt późno. Prezydent Tunezyjskiego Ośrodka Migracji i Azylu profesor Hassan Boubakri uważa, że „Tunezja ma silniejszą kartę obecnie” i powinna negocjować nie tylko środki na powstrzymanie imigracji, ale również na zapewnienie godziwych standardów życia imigrantów w Tunezji. Przy takim postawieniu sprawy rację może mieć badacz Tarek Megerisi z European Council on Foreign Relations, że Europa, dopinając umowę migracyjną z Saiedem, pokazuje, że jest otwarta na wymuszenia i wkrótce inni regionalni dyktatorzy też mogą próbować wykorzystać europejski strach przed masową migracją.

Wygląda na to, że UE mocno spóźniła się w przypadku Tunezji. Zwrot ku dyktaturze miał w tym kraju przyczyny głównie w sytuacji gospodarczej. Nie było tu zagrożenia, jak w innych krajach, rządami islamistów. Tymczasem Unia negocjowała kompleksową umowę o wolnym handlu, co się przedłużało, zamiast pomóc wprowadzać poszczególne produkty na rynek europejski, co przyniosłoby natychmiastową ulgę. Teraz, żeby ratować tunezyjską gospodarkę – bo z samej Tunezji, a także tranzytem, dostają się dziesiątki tysięcy osób do Włoch – UE musi ponieść cenę wsparcie, nie zwracając uwagi na to, kogo wspiera.

Jan Wójcik