Amerykańska polityka powstrzymywania Chin w Azji jako lekcja politycznego realizmu

W polityce międzynarodowej granice ideologii i wartości wyznawanych przez dane mocarstwo zwykle wyznaczają interesy narodowe. Jest to tym bardziej widoczne w sytuacji, gdy stawką w rozgrywce między potęgami są żywotne kwestie bezpieczeństwa. Przykładem takiej polityki jest obecnie realizowana przez administrację Joe Bidena strategia powstrzymywania Chin w Azji.

Amerykańska administracja w ostatnich tygodniach prowadzi kolejną ofensywę dyplomatyczną w obszarze Indo-Pacyfiku. Jeszcze w sierpniu doszło do ważnego spotkania liderów Stanów Zjednoczonych, Japonii i Korei Południowej w Camp David. Mimo wieloletnich sporów między Seulem i Tokio, mających swoje źródła w trudnej przeszłości obu państw wynikającej z japońskiej okupacji Półwyspu Koreańskiego w pierwszej połowie XX wieku, administracji Bidena udało się dokonać bezprecedensowego zbliżenia między tymi kluczowymi sojusznikami Waszyngtonu. W efekcie nie tylko uzgodniono pogłębienie współpracy w obszarze nowych technologii (półprzewodniki, sieć 5G i sztuczna inteligencja), ale także ogłoszono zamiar przeprowadzania co roku wspólnych ćwiczeń wojskowych oraz zapowiedziano współpracę w wymianie informacji wywiadowczych w czasie rzeczywistym w zakresie ostrzegania o zagrożeniu rakietowym. Ten ostatni punkt dotyczy przede wszystkim prowokacyjnych działań Korei Północnej. Jednak z amerykańskiego punktu widzenia najistotniejsze jest to, że we wspólnym komunikacie na zakończenie szczytu strony odniosły się do coraz bardziej agresywnych działań Chin na Morzu Południowochińskim i w Cieśninie Tajwańskiej. Z punktu widzenia Waszyngtonu to sukces, przede wszystkim w relacjach z Seulem. Elity polityczne Korei Południowej starały się bowiem dotychczas unikać asertywnego języka w określaniu działań Chin w regionie, w obawie przed możliwymi retorsjami, przede wszystkim handlowymi, które miały już miejsce w przeszłości.

Kolejne działania dyplomatyczne USA w regionie Indo-Pacyfiku przyniósł początek września. To przede wszystkim udział wiceprezydent USA Kamali Harris w szczycie Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) oraz udział prezydenta Bidena w szczycie formatu G-20 w Indiach, i jego planowana wizyta w Wietnamie. Nieobecność przywódcy Stanów Zjednoczonych na szczycie ASEAN w Dżakarcie została skomentowana przez część amerykańskich ekspertów zajmujących się tym regionem jako błąd, ze względu na rosnącą wagę państw tej części Indo-Pacyfiku. Jednak należy podkreślić, że wiceprezydent Harris nie przyjechała do stolicy Indonezji z pustymi rękami.

Przy okazji szczytu ogłosiła powstanie Centrum USA-ASEAN, mającego promować wymianę handlową i akademicką, a Departament Stanu opublikował oświadczenie o złożeniu wniosku do kolejnej federalnej ustawy budżetowej o przyznanie 1,2 mld dolarów na pomoc gospodarczą, rozwojową i w zakresie bezpieczeństwa dla państw stowarzyszenia.

Udział prezydenta Bidena w szczycie G-20 w New Delhi ma natomiast być okazją do pogłębiania relacji amerykańsko-indyjskich, a także promowania amerykańskiej wizji porządku międzynarodowego wśród państw Globalnego Południa należących do grupy, takich jak Indonezja, Argentyna, czy Brazylia. Odnosząc się do przesłania, z jakim prezydent USA uda się na spotkanie formatu, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Białego Domu Jake Sullivan podkreślał, że istotnym celem będzie zaprezentowanie partnerom Ameryki wizji reformy międzynarodowych instytucji, takich jak Bank Światowy, czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Elementem proponowanych zmian miałyby być uproszczone procedury uzyskania pożyczek przez państwa rozwijające się. Miałoby to stanowić odpowiedź Waszyngtonu na długoletnią ekspansję kapitałową i inwestycyjną Chin, między innymi w ramach projektu Pasa i Szlaku.

Jak wskazuje jednak amerykański portal Politico: „Pytanie przed szczytem G-20 brzmi, czy niektóre kraje rozwijające się, a mianowicie te niezależnie myślące, takie jak Indie, które mają Chiny na wyciągnięcie ręki, zaakceptują waszyngtońskie podejście ‘my albo oni’”. Wydaje się to mało prawdopodobne, nie tylko w przypadku New Delhi, ale także na przykład Dżakarty, do czego jeszcze wrócimy w dalszej części analizy.

Jednak drugim, po wspomnianym na początku spotkaniu w Camp David, najistotniejszym punktem obecnej dyplomatycznej ofensywy USA w regionie, będzie wizyta Bidena w Wietnamie. Stosunki między Hanoi i Waszyngtonem przeszły zasadniczą zmianą na przestrzeni ostatnich dekad. Od wrogości, wynikającej z krwawej wojny między obu państwami, obecnie dwustronne relacje opierają się na pragmatycznej i skoncentrowanej na interesach obustronnej otwartości.

Wietnam jest wskazywany jako przykład jednego z głównych beneficjentów amerykańsko-chińskiej wojny handlowej i pogłębiającej się rywalizacji w innych obszarach. Stany Zjednoczone stały się największym partnerem handlowym Wietnamu po Chinach między innymi dlatego, że część chińskich firm, chcąc ominąć amerykańskie cła, a także ze względu na niższe koszty produkcji, przeniosła swoją działalność do Wietnamu.

Mimo intensywnych relacji handlowych z Chinami, Hanoi i Pekin mają liczne sprzeczne interesy w obszarze bezpieczeństwa. Wietnam – wraz z Filipinami, Malezją i Brunei – od dawna protestuje przeciwko roszczeniom Pekinu do części wysp na Morzu Południowochińskim, które położone są 1200 mil od chińskiej linii brzegowej. Sprzeciw Hanoi dotyczy choćby wysepek w archipelagu Paraceli, gdzie siły zbrojne ChRL rozbudowują instalacje wojskowe. W ostatnim czasie dotyczy to przede wszystkim wyspy Triton, gdzie na podstawie zdjęć satelitarnych zidentyfikowano nowe lądowisko dla śmigłowców. Nie ustają także chińskie prowokacje na morzu wobec wietnamskich jednostek cywilnych. W zeszłym tygodniu statek chińskiej straży przybrzeżnej ostrzelał z armatki wodnej wietnamską łódź rybacką.

W tych okolicznościach dochodzi do zbliżenia amerykańsko-wietnamskiego. Podczas wizyty Bidena w Hanoi ma zostać podpisana umowa o partnerstwie strategicznym, która podniesie rangę dwustronnych stosunków do tego samego poziomu, jaki Wietnam na podstawie podobnych umów utrzymuje z Federacją Rosyjską i ChRL. Elementem nowego porozumienia ma być poszerzenie współpracy w zakresie zaawansowanych technologii, w tym półprzewodników, sztucznej inteligencji i produkcji pojazdów elektrycznych.

Ted Osius, prezes Rady Biznesu USA-ASEAN i były ambasador USA w Wietnamie twierdzi, że Hanoi będzie „ostrożne na każdym etapie rozszerzania relacji z Waszyngtonem i nie przekroczy czerwonych linii, takich jak zezwolenie na stacjonowanie amerykańskich sił zbrojnych na wietnamskiej ziemi, co mogłyby wywołać reakcję Pekinu”. Należy jednak dodać, że już od pewnego czasu amerykańskie lotniskowce zawijają m.in. do wietnamskiego portu Da Nang, co dobrze obrazuje, jak ewoluowały relacje między tymi państwami.

Ta postawa politycznego hedgingu, czyli dywersyfikowania swoich relacji z zewnętrznymi mocarstwami w celu maksymalizacji korzyści, jest charakterystyczna dla większości państw Azji, które chcą utrzymywać bliskie relacje handlowe z Chinami, a w zakresie bezpieczeństwa opierać się na Stanach Zjednoczonych. Strategię taką realizują także choćby Filipiny czy Indonezja. Te pierwsze, pod rządami obecnego prezydenta Marcosa, zbliżyły się nieco do Waszyngtonu, czego przejawem są takie działania, jak udostępnienie siłom zbrojnym USA czterech kolejnych baz wojskowych w północnej części wyspy Luzon, a także zapowiedź wspólnych patroli wojskowych na Morzu Południowochińskim. Równocześnie Manila wprost wyraziła swój sprzeciw wobec jakiegokolwiek potencjalnego wykorzystania wspomnianych baz przez amerykańskie siły zbrojne w ewentualnych działaniach wymierzonych w ChRL, na przykład w obronie Tajwanu. Podobną politykę prowadzą władze w Dżakarcie. W sierpniu  indonezyjskie ministerstwo obrony i amerykański Boeing podpisały list intencyjny dotyczący kupna 24 myśliwców F-15 EX. W służbie Indonezji są także myśliwce F-16. Równolegle Chiny realizują tam strategiczne projekty infrastrukturalne, takie jak właśnie otwarta linia kolei dużych prędkości łącząca Dżakartę i Bandung. W tym miejscu warto także przywołać wypowiedź prezydenta Indonezji Widodo z wspomnianego już ostatniego szczytu ASEAN. Podkreślił on, że ugrupowanie musi trzymać się z dala od pogłębiających się tarć na linii USA-Chiny. „ASEAN zgodził się nie być wsparciem dla żadnego z tych mocarstw. Nie zamieniajcie naszego formatu w arenę rywalizacji, która jest destrukcyjna” – stwierdził.

Sednem amerykańskiej strategii wobec Chin w regionie Indo-Pacyfiku jest wykorzystanie naturalnych obaw małych i średnich państw w regionie, które mogą być zaniepokojone perspektywą osiągnięcia przez Chiny regionalnej hegemonii. Do takiego scenariusza Waszyngton nie chce dopuścić, bo status regionalnego hegemona daje solidny fundament do dalszego rozszerzania swoich wpływów w innych częściach świata, czego doskonałym przykładem są same Stany Zjednoczone. Dlatego USA podejmują intensywne zabiegi, by maksymalnie zwiększyć swoje wpływy w państwach Azji. Z perspektywy Waszyngtonu budowanie koalicji antyhegemonicznej wobec Chin wyłącznie w oparciu o bliskich sojuszników, takich jak Japonia, Australia, czy Korea Południowa, to zdecydowanie za mało. Państwa te stanowią pierwszy najważniejszy krąg sojuszników w regionie, co do których Waszyngton chce mieć pewność, że w przypadku militarnej konfrontacji z Chinami staną po ich stronie. Wobec nich, szczególnie Japonii oraz Australii, Amerykanie zdają się także formułować oczekiwanie zwiększenia ich własnego zaangażowania jako eksporterów bezpieczeństwa w regionie. W przypadku Tokio ma to swój wyraz np. we współpracy wojskowej tego kraju z Dżakartą, natomiast Australia zaktywizowała w ostatnim czasie swoją politykę wobec wyspiarskich państw Pacyfiku. Wobec tego najbliższego kręgu sojuszników Stany Zjednoczone chcą przekształcić swoją dotyczasową strategię obecności w regionie z modelu „piasty i szprych” w kierunku modelu węzłowego/sieciowego.

Ten pierwszy swój rodowód czerpie jeszcze z okresu zimnej wojny, kiedy Stany Zjednoczone zawierały dwustronne pakty obronne z państwami regionu, ale nie animowały intensywnie współpracy między swoimi sojusznikami tamże. Teraz, co widać na przykładzie takich formatów, jak AUKUS (format współpracy obronnej Australii, Wielkiej Brytanii i USA), QUAD, czy oś Waszyngton-Seul-Tokio, Amerykanom zależy na większym podziale obciążeń między sojusznikami i ich wzajemnej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa i technologii.

Drugi krąg amerykańskich wpływów w Azji stanowią partnerzy w postaci wyżej wymienionych państw należących do ASEAN. W ich przypadku Waszyngton zdaje sobie sprawę, że kraje te nie chcą jednoznacznie określać swojej orientacji geopolitycznej w kontekście rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Celem minimalnym Stanów Zjednoczonych może być zatem maksymalizacja swoich wpływów w tych państwach w celu stworzenia w Chinach niepewności co do postawy tychże w momencie potencjalnej konfrontacji zbrojnej, na przykład wokół Tajwanu. Waszyngton wydaje się zakładać, że jest to w tej chwili jedyny osiągalny cel w ramach ich strategii odstraszania i powstrzymywania ChRL. By jednak go osiągnąć, USA nie mogą przedkładać względów ideologicznych, w tym kwestii praw człowieka, nad interesy bezpieczeństwa. Widać to wyraźnie w przypadku relacji Stanów Zjednoczonych z Indiami czy Wietnamem. Oba te państwa dalekie są od przestrzegania demokratyczno-liberalnych norm i standardów, a mimo to, bez względu na wewnętrzną krytykę części środowisk politycznych w USA, administracja Bidena, która uczyniła z obrony demokracji liberalnej jeden ze swoich sloganów w polityce zagranicznej, nie rezygnuje z prób przeciągnięcia na swoją stronę New Delhi i Hanoi. Kwestie wartości i idei ustępują bowiem najczęściej przed żywotnymi interesami bezpieczeństwa, jeśli stoją one ze sobą w konflikcie. Jest to reguła, która dotyczy nie tylko wielkich mocarstw.

Marek Stefan