Francja wycofa się z Nigru
W niedzielę prezydent Emmanuel Macron poinformował, że Francja wycofa z Nigru dyplomatów, a do końca roku zostanie wycofane wojsko w liczbie 1500 żołnierzy. Prawie dwa miesiące presji na juntę ze strony Francji oraz współpracujących z nią państw ECOWAS nie dały rezultatu. Puczyści nie cofnęli się przed groźbą interwencji, a co więcej, Francja pomimo tego, że nie uznaje władz wojskowych Nigru, będzie zmuszona koordynować z nimi wycofanie swoich wojsk. Dzieje się to w obliczu coraz intensywniejszych ataków ze strony terrorystycznych organizacji oraz milicji etnicznych w regionie. Na miejscu, przynajmniej tak wygląda to obecnie, pozostaną oddziały amerykańskie.
Kilka miesięcy wcześniej, podczas wizyty 2 marca w stolicy Gabonu Libreville prezydent Macron powiedział, że 60 lat po kolonializmie epoka Françafrique jest na dobre zakończona, a Francja chce być neutralnym partnerem państw afrykańskich. Nie był pierwszy, od 90 lat zapowiadali to wcześniej kolejni prezydenci Francji podczas wizyt w Afryce. Z pewnego punktu widzenia można więc patrzeć na proces wyrzucania francuskich wojsk z Mali, Burkina Faso, a teraz z Nigru, jak na dosłowne potraktowanie tych słów. Niestety zapewne nie tak Macron wyobrażał sobie przemianę Françafrique w neutralną współpracę.
Francja wycofuje swoje wojska nie dlatego, że przeszkolone przez nią armie zaczęły radzić sobie samodzielnie z problemem chaosu, który dotyka ich terytoria (np. 40% terytoriów Burkina Faso jest pod większą lub mniejszą kontrolą terrorystów). Nie wycofuje się też ze względu na to, że legalnie wybrane władze stwierdziły, że mają dosyć obecności francuskiej. Francja wycofuje się, ponieważ władzę przejęły grupy wojskowych, które przed lub zaraz po puczu zwróciły się po pomoc do Rosji i tam znalazły wzmocnienie dla swojej władzym.
Jednocześnie kampanie PR-owe, sprawnie prowadzone i trafiające z historycznych względów na podatny grunt, przedstawiają działania puczystów jako ostateczne zerwanie z kolonializmem. Nowe władze w Niamej ogłosiły decyzję Francji jako „moment historyczny” oraz stwierdziły, że „imperialistyczne i neokolonialne siły nie są już więcej mile widziane” w ich kraju.
To jednocześnie oznacza, jak przyznał sam Macron w wywiadzie, koniec współpracy w zakresie zwalczania terroryzmu. Zamyka to tak naprawdę okres wielu lat operacji podejmowanych przez francuskie wojska we współpracy z państwami zachodniego Sahelu w walce z terroryzmem. Chociaż Macron stwierdził, w tym samym wywiadzie, że operacja “Barkhane” była sukcesem, to niestety tego sukcesu trudno jest się dopatrzeć. Nie można mieć też nadziei, że pozostające na terytorium władze zrobią to lepiej. Co prawda francuskie wojska pozostają w regionie w liczbie około 1700 (Wybrzeże Kości Słoniowej, Senegal, Gabon) oraz 1000 osób w Czadzie, jednak bez współpracy z państwami dotkniętymi terroryzmem nie mogą wiele zdziałać. Powinny jednak przygotować się na stabilizowanie wybrzeża, w kierunku którego zaczyna od kilku lat rozlewać się dżihadystyczna rebelia.
W obliczu niepowodzenia Francji rodzi się szereg pytań. Czy niezdolność lub niechęć zachodnich sił do przywracania porządków demokratycznych nie będzie skłaniać wojskowych do przejmowania władzy w kolejnych państwach? Czy lepszą strategią nie jest ta przyjęta przez Amerykanów, którzy jak widać szukają możliwości współpracy z puczystami, dopóki jest to możliwe i służy ich interesom? Czy w związku z brakiem możliwości działania na obszarze Sahelu nie należałoby zaostrzyć polityki wobec migracji oraz postawić na intensywną współpracę z państwami leżącymi na trasach migracyjnych, żeby chronić kraje europejskie przed skutkami potencjalnego chaosu na Sahelu? Czy biorąc pod uwagę fakt, że wypychanie Francji z Sahelu to nie jest skutek siły militarnej tamtych państw i Rosji, lecz w dużej mierze sukces tworzonej przez Rosję dezinformacji, nie należy rozwijać przeciwnych przekazów i środków ich rozpowszechniania?
Jan Wójcik