O pogarszającej się międzynarodowej sytuacji Ukrainy

Świat Zachodu nie będzie istnieć bez zaangażowania Stanów Zjednoczonych. Bez woli i zdolności USA, spajających sojuszników po obu stronach Atlantyku, Ukraina byłaby dziś co najwyżej obszarem dogasających walk partyzanckich z rosyjskim okupantem. Kruchość zachodniego bloku okaże się jeszcze wyraźniejsza, jeśli zdamy sobie sprawę, że perspektywa powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu jest zupełnie realna. 

Przedwyborcze sondaże w USA wskazują na porównywalne poparcie, jakie Joe Biden i Donald Trump mogliby uzyskać w prezydenckiej elekcji, jeśli kandydatem z ramienia Republikanów byłby właśnie ekscentryczny miliarder. Choć wybory w Stanach Zjednoczonych odbędą się dopiero za rok, a nowy gospodarz Białego Domu obejmie swój urząd na początku 2025 roku, już teraz głównie zachodnioeuropejskie media zastanawiają się nad konsekwencjami powrotu Trumpa do Waszyngtonu. 

Dziś były prezydent w toku trwającej pre-kampanii w obozie Republikanów opowiada się za jak najszybszym zakończeniem wojny na Ukrainie i wskazuje, że będzie w stanie wypracować porozumienie między Kijowemi Moskwą w tej sprawie. Ponadto, w kwestii zaangażowania militarnego USA w Europie, opowiada się za jego radykalnym ograniczeniem. Agenda Trumpa w obszarze globalnego zaangażowania Stanów Zjednoczonych w świecie może być śmiało określona jako neoizolacjonistyczna. Oczywiście nie należy brać kampanijnej retoryki za pewnik i zakładać, że właśnie taką politykę były prezydent realizowałby po wygranych wyborach. Niemniej jednak rosnąca część Republikanów chce ograniczenia zaangażowania ich państwa w Europie i skoncentrowania się niemal wyłącznie na problemach wewnętrznych, albo skupienia sił i środków, szczególnie wojskowych, na powstrzymywaniu Chin w Azji. 

Tendencje te już teraz wywierają presję na administrację Bidena, która sformułować miała listę żądań pod adresem władz w Kijowie, zawierających konkretne wymagania reform prawno-ustrojowych do wprowadzenia w ciągu najbliższych 18 miesięcy, a w niektórych wypadkach nawet szybciej. Mowa tu m.in. o wprowadzeniu przez Ukrainę odpowiednich regulacji antykorupcyjnych i ustanowieniu przejrzystego procesu funkcjonowania instytucji publicznych w tym tamtejszych gospodarczych podmiotów publicznych. Najprawdopodobniej kontrolowany przeciek do prasy, zawierający wymienione amerykańskie żądania, miał stanowić formę presji na rząd w Kijowie, ale przed wszystkim mógł być podyktowany wewnętrzną dynamiką polityczną w USA. 

Warto zastanowić się, jakie cele chciała osiągnąć amerykańska administracja, formułując powyższe żądania. Wyjaśnienia nasuwają się dwa. Biały Dom, doprowadzając do kontrolowanego przecieku tych informacji, chciał zademonstrować, przede wszystkim politykom partii Republikańskiej i ich sympatykom, że pomoc dla Kijowa nie jest bezwarunkowa i odtąd każdy przysłowiowy dolar przekazany Ukrainie, będzie podlegał jeszcze ściślejszej kontroli, czy aby na pewno jest wykorzystywany w odpowiednim celu. To właśnie takiego ścisłego nadzoru nad środkami i materiałami wojskowymi wysyłanymi nad Dniepr, oczekuje spora część polityków w Kongresie. Po drugie, upubliczniając żądania reform, administracja Bidena uwiarygadnia się przed tą częścią elektoratu i elit politycznych, które wskazując na niewystarczające tempo reform wewnętrznych na Ukrainie. Jest jeszcze jedno możliwe wyjaśnienie omawianego kontrolowanego wycieku. Otóż, podyktowany przez Biały Dom harmonogram oczekiwanych reform, jest niezwykle ambitny, żeby nie powiedzieć absurdalny. Jak bowiem Ukraina w warunkach wojny z mocarstwem nuklearnym ma dokonać wręcz rewolucji prawno-ustrojowej? Należy zadać w związku z tym pytanie, czy tak sformułowane przez Amerykanów żądania i określone terminy ich realizacji, nie mają przypadkiem stanowić pretekstu dla Waszyngtonu, by w wypadku niepowodzenia w ich implementacji ograniczyć pomoc przekazywaną Ukrainie? 

Większość medialnych dyskusji za oceanem na temat wspierania Ukrainy koncentruje się na słabnącym entuzjazmie wśród Amerykanów – zwłaszcza Republikanów (GOP) – do finansowania ukraińskich działań wojennych. Niedawny sondaż dla CBS wykazał spadek poparcia wyborców GOP dla wysyłania broni na Ukrainę, z 49% w lutym do 39% obecnie. Z kolei w Kongresie toczą się spory między administracją w Białym Domu a częścią polityków z obozu Republikanów wokół kolejnego pakietu wsparcia dla Kijowa o wysokości 24 mld dolarów. Los tego projektu wciąż pozostaje niepewny. 

Wszystko to wskazuje na pogarszający się klimat polityczny po drugiej stronie Atlantyku dla amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy. Najprawdopodobniej zostanie ono utrzymane, jednak niewiele wskazuje na to, by jego zakres i forma prowadziły do większego i szybszego transferu uzbrojenia, uwzględniającego m.in. znaczący wzrost liczby pocisków dalekiego zasięgu, takich jak ATACMS. 

Brak widoków na udzielenie Ukrainie przez państwa G-7 twardych gwarancji bezpieczeństwa i niemal zerowe szanse na przyjęcie jej do NATO w nadchodzących latach ze względu na trwającą wojnę z Rosją, sprawiają, że równocześnie oddala się perspektywa wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej. 

Już dziś bowiem ze strony elit w Paryżu i Berlinie w propozycjach dotyczących procesu rozszerzenia i reform Wspólnoty wskazuje się, że dane państwo będzie mogło dołączyć do bloku jeśli nie będzie w stanie wojny, a władza nad częścią jego terytorium nie będzie kwestionowana. Zresztą najbardziej optymistyczne scenariusze kreślone w stolicach zachodniej części UE oraz w Brukseli wskazują, że najszybciej i to przy dobrych wiatrach, Ukraina może zostać członkiem Wspólnoty w 2030 r. W dodatku wiele wskazuje na to, że to właśnie ze względu na Kijów szykowane są we Francji i Niemczech rozwiązania w postaci integracji z UE w ramach „koncentrycznych kręgów”, gdzie nasz wschodni sąsiad znajdowałby się w określonych obszarach członkiem jednolitego rynku UE, ale miałby ograniczony lub żaden wpływ na proces podejmowania decyzji w większości spraw w instytucjach Wspólnoty.

Trudno zatem zrozumieć niczym nieuzasadniony optymizm premiera Ukrainy Szmyhala, który oznajmił, że oczekuje, iż jego kraj otworzy do końca roku proces negocjacji akcesyjnych do UE, który zostanie sfinalizowany w ciągu dwóch lat. 

Sytuacja i pozycja międzynarodowa Ukrainy zdają się pogarszać. Trwająca kontrofensywa, między innymi w wyniku ograniczonego wsparcia sprzętowego ze strony USA i państw europejskich, nie mogła przynieść oczekiwanych rezultatów. Dalsze wsparcie finansowe i wojskowe świadczone przez Stany Zjednoczone będzie w coraz większym stopniu warunkowe, co ograniczy jeszcze bardziej i tak już niewielkie pole manewru rządu w Kijowie w kwestiach strategicznych celów wojny. 

W dodatku rozbudzone przez ukraińskie elity polityczne społeczne oczekiwania wobec szybkiego dołączenia do NATO i UE w obliczu niewielkich szans na ich spełnienie mogą uruchomić negatywne tendencje wewnętrzne nad Dnieprem, które osłabiać będą pozycję prezydenta Zełeńskiego i jego administracji. Stoimy zatem w obliczu realnego scenariusza pogorszenia się sytuacji za naszą wschodnią granicą, a co za tym idzie jeszcze większej destabilizacji środowiska bezpieczeństwa wokół Polski.