Póki co Hezbollah nie włączy się szerzej do wojny

Z przemówienia lidera Partii Boga Hassana Nasrallaha nie wynika, by w najbliższym czasie miało dojść do szerszego uderzenia Hezbollahu na siły Izraela.

Przed piątkiem 3 listopada poświęcono wiele czasu analizom jaki będzie wydźwięk zapowiedzianego na ten dzień przemówienia przywódcy Hezbollahu Hassana Nasrallaha, który przerwał trwające prawie cztery tygodnie milczenie w sprawie nasilających się walk między Hamasem a Izraelem. Przede wszystkim zastanawiano się czy szyicka Partia Boga wkroczy do szerszego konfliktu z Izraelem. Widzowie zgromadzeni na placach w Bejrucie, w Teheranie oraz przed ekranami na całym świecie nie usłyszeli jednak niczego szczególnego. Komentujący często dla Układu Sił sprawy bliskowschodnie dr Witold Repetowicz porównał nawet emocje, które przed wystąpieniem rozbudził Nasrallah do tych, które budzi w nas reprezentacja Polski w piłkę nożną przed ważniejszymi rozgrywkami: Wielkie oczekiwania, a potem to co zwykle.

Przemówienie dowódcy najsilniejszej szyickiej milicji w regionie nie wniosło tak naprawdę niczego nowego. Palestyński opór jest uzasadniony i celem działań wszystkich muzułmanów powinno być zakończenie ataku na Strefę Gazy oraz zwycięstwo Hamasu. Iran chociaż wspiera Hamas i Hezbollah to nimi nie steruje, a sprawa palestyńska jest rzeczywistym problemem, a nie jakimś zastępczym konfliktem, przez który Iran załatwia swoje interesy regionalne. Hezbollah był zaskoczony atakiem Hamasu 7 października i włączył się dopiero następnego dnia. Za śmieć izraelskich cywilów odpowiada IDF, który spanikowany i pogubiony z powodu zaskoczenia atakiem, próbował dać odpór bojownikom Hamasu, co doprowadziło do śmierci postronnych osób. Oczywiście winny jest Zachodni świat, który bezczynnie przygląda się mordowaniu Palestyńczyków, a w szczególności Stany Zjednoczone, które stoją za ludobójstwami na całym świecie od chwili zrzucenia bomby na Hiroszimę.

W sprawie konkretnych działań Hezbollahu to jego obecne działania Nasrallah określił jako istotne i wcale nie ograniczone, tak jak przedstawiane jest to w mediach. Jego zdaniem odciągają armię Izraela od intensywniejszego zaangażowania się w Strefie Gazy. Jednocześnie Hezbollah zastrzegł sobie prawo do eskalacji obecnego konfliktu z Izraelem jeżeli uzna to za wskazane rozwojem sytuacji. W świetle doniesień ze Strefy Gazy, w której według wielu mediów bliskowschodnich dokonuje się ludobójstwo, jego wypowiedź jest bardzo ostrożna i świadczy raczej o lęku przed bezpośrednią konfrontacją z Izraelem. Jednocześnie jak zapowiedział milicje irańskie na całym Bliskim Wschodzie będą prowadzić wojnę podjazdową z siłami USA obecnymi w regionie. 

Potwierdziło to wcześniejsze przekonanie Białego Domu. W czwartek rzecznik Narodowej Rady Bezpieczeństwa John Kirsby powiedział, że w przekonaniu amerykańskiej administracji nic nie wskazuje, żeby popierane przez Iran milicje „uderzyły z pełną siłą”. Zresztą Izrael zapowiedział, że pełnoskalowy atak ze strony Hezbollahu otrzymałby niespotykaną odpowiedź ze strony Izraela, która dotknęłaby cały Liban, który od kilku lat i tak boryka się z nieprzerwanym kryzysem gospodarczym. 

I chociaż przemówienie oddala ewentualną eskalację, to jednak jej zupełnie nie wykluczyło.  Z tego powodu zachodni sojusznicy Izraela wkładają wiele wysiłku w dyplomację, by konflikt nie przerodził się w wojnę regionalną. Z jednej strony minister obrony narodowej Francji Sébastien Lecornu przebywając w piątek w Bejrucie potwierdził francuskie wsparcie dla Sił Zbrojnych Libanu, właściwej armii kraju i ewentualnej zbrojnej przeciwwagi dla działań Hezbollahu. Z drugiej strony w Izraelu szef amerykańskiej dyplomacji Antony Blinken rozmawiał o prowadzeniu działań w Strefie Gazy tak, żeby ograniczyć ofiary po stronie cywilów i namówić Tel Awiw do pauzy humanitarnej, która w ograniczonym zakresie pozwoli dostarczyć pomoc międzynarodową, ale nie będzie tożsama z zawieszeniem broni pomiędzy stronami.

Jan Wójcik