Stany Zjednoczone i Chiny potrzebują czasu. Szczyt Biden-Xi – motywy i rezultaty
Kiedy przywódcy dwóch najpotężniejszych mocarstw rozmawiają ze sobą, jest to zwykle dobra wiadomość dla świata. Stabilność systemu międzynarodowego i związany z nią względny pokój mogły wydawać się przez kilka dekad oczywistymi elementami naszej zglobalizowanej rzeczywistości. Ostatnie lata przypominają nam jednak brutalnie, że procesy zachodzące w ładzie światowym, wywołane zmianą układu sił między mocarstwami, niosą ze sobą niemal zawsze negatywne konsekwencje w postaci konfliktów i wojen.
Do spotkania prezydenta USA Bidena i przywódcy ChRL Xi-Jinpinga, doszło w momencie, kiedy amerykańska potęga zdaje się być coraz mocniej rozciągnięta między trzema głównymi teatrami jej zaangażowania na arenie międzynarodowej. Stagnacja na froncie wojny ukraińsko – rosyjskiej nie zwiastuje rychłego zakończenia tego konfliktu. Na Bliskim Wschodzie wrze z powodu kolejnej odsłony brutalnej wojny między Izraelem i Hamasem, a w regionie Indo-Pacyfiku na sile przybierają chińskie prowokacje wobec między innymi Tajwanu i Filipin. Na dodatek USA wchodzą właśnie w tryb kampanii wyborczej, co w nadchodzącym czasie będzie najbardziej wpływać na działania obecnej administracji. Demokraci chcą bowiem przedstawić ubiegającego się o reelekcję Bidena jako „męża opatrznościowego”, który z racji swojego doświadczenia może przeprowadzić Amerykę przez ten burzliwy okres w historii świata, czego – w świetle tej narracji – nie zrobiłby jego rywal Trump, którego ewentualny powrót do Białego Domu przyniósłby tylko chaos i zagrożenie dla pozycji Stanów Zjednoczonych w świecie.
W powyższym kontekście, można zrozumieć dlaczego stronie amerykańskiej zależało na przynajmniej czasowej normalizacji relacji z Chinami. Również strona chińska miała powody, żeby uspokoić relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Po pierwsze, Państwo Środka jest w trakcie zmiany modelu rozwojowego. Przejście od gospodarki opartej na eksporcie i inwestycjach w infrastrukturę w kierunku modelu skoncentrowanego na produkcji przemysłowej – przede wszystkim w obszarze nowych technologii i rosnącej konsumpcji wewnętrznej – sprawia, że Chiny powoli wychodzą z poważnych problemów wywołanych przez patologie (jak w sektorze deweloperskim) dotychczasowego systemu rozwoju. Chiny potrzebują zatem czasu, by uporać się z tymi wyzwaniami i ten czas może im dać odprężenie dyplomatyczne w relacjach z USA.
Warto wspomnieć o jeszcze jednej kwestii. Przy okazji spotkania z prezydentem Bidenem, Xi-Jinping ma także uczestniczyć w kolacji biznesowej z liczną grupą przedstawicieli amerykańskiego biznesu. To ważny kontekst dla stosunków amerykańsko-chińskich, bowiem Chiny starają się odwrócić niekorzystny trend związany z odpływem inwestycji zagranicznych z Państwa Środka. Inwestorzy, z coraz większą obawą patrzą na sytuację na rynku ChRL, który podlega coraz bardziej drakońskim regulacjom związanym z bezpieczeństwem. Wprowadzone kilka miesięcy temu ustawodawstwo antyszpiegowskie, traktuje szereg form działalności biznesowej prowadzonych przez np. firmy consultingowe, jako potencjalną aktywność na szkodę bezpieczeństwa narodowego. Dotyczy to np. przedsiębiorstw zajmujących się audytem firm przed ich przejęciem przez inną korporację, w celu weryfikacji ich stabilności finansowej, prawnej itd. Pozyskiwanie tego typu informacji przez zagraniczne przedsiębiorstwa operujące na chińskim rynku na temat podmiotów pochodzących z ChRL mogło być, w świetle nowego prawa, traktowane przez instytucje państwa jako działalność szpiegowska. Nie trudno się zatem dziwić, czemu inwestycje zagraniczne w Państwie Środka spadły do najniższego poziomu od 1998 r. Kolacja Xi-Jinpinga z amerykańskim biznesem, miała zatem uspokoić tę część elit finansowych, które dotychczas opowiadały się za kontynuowaniem współpracy z ChRL.
Po drugie, Chiny szykują się do pokojowej (na razie) rozgrywki o przyszłość Tajwanu, której kluczowym elementem są styczniowe wybory prezydenckie na Formozie. Tuż przed spotkaniem Bidena z Xi tajwańska opozycja, nawołująca do normalizacji relacji i rozbudowy więzi gospodarczych z Pekinem, ogłosiła porozumienie w sprawie wystawienia wspólnego kandydata, który miałby rzucić wyzwanie przedstawicielowi rządzącej partii DPP opowiadającej się za jak najbliższą współpracą ze Stanami Zjednoczonymi. Dla Pekinu jest to zatem okazja, żeby przyszłość Tajwanu rozstrzygnąć nie metodami militarnymi, lecz poprzez pośredni wpływ na przebieg wyborów, których efektem może być ograniczenie wpływów amerykańskich na wyspie. Biorąc to pod uwagę, można się spodziewać, że skala chińskich demonstracji wojskowych wokół Tajwanu nieco osłabnie, choć trudno sobie wyobrazić, że ustaną one zupełnie. Pekin będzie przypominać mieszkańcom Formozy, że alternatywą dla coraz bliższych relacji z Chinami i w przyszłości „zjednoczenia z kontynentem” jest wojna.
Trzecim powodem przyjazdu Xi-Jinpinga do San Francisco była kolejna szansa na demonstrację wobec państw Globalnego Południa, że Chiny są „odpowiedzialnym” światowym mocarstwem, które zawsze gdy to jest możliwe będzie opowiadało się za dyplomacją i pokojowym rozwiązywaniem sporów.
Szczyt przywódców obu mocarstw zakończył się ustaleniami, z których warto wymienić trzy. Strony zgodziły się na wznowienie komunikacji wojskowej, która została jednostronnie zawieszona przez Chiny po wizycie spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi na Tajwanie w sierpniu zeszłego roku. Teraz komunikacja ma zostać wznowiona, zarówno na najwyższym ministerialnym szczeblu, jak również w wymiarze dowództw regionalnych, co w przypadku realizacji tych postanowień może ustabilizować napiętą sytuację wojskową między mocarstwami, szczególnie w Cieśninie Tajwańskiej i na Morzu Południowochińskim.
Drugim osiągnięciem rozmów obu przywódców jest zapowiedź ograniczenia przez władze ChRL eksportu chemikaliów do Meksyku, wykorzystywanych przez tamtejsze kartele narkotykowe do produkcji fentanylu. Śmierć z powodu przedawkowania tej substancji zbiera obecnie ogromne żniwo w Stanach Zjednoczonych i stanowi jeden z najpoważniejszych problemów społecznych w tym kraju, co siłą rzeczy czyni go jednym z ważniejszych tematów kampanii wyborczej.
Wreszcie, USA i ChRL uzgodniły także zasady dalszego dialogu w kwestii ograniczeń stosowania sztucznej inteligencji, co obejmuje m.in. wykorzystywanie algorytmów do zarządzania uzbrojeniem i do postępującej autonomizacji systemów walki.
Stany Zjednoczone stoją obecnie przed równoczesnymi wyzwaniami w trzech teatrach Eurazji najważniejszych z punktu widzenia ich strategii: w Europie, na Bliskim Wschodzie i w obszarze Indo-Pacyfiku. W dwóch pierwszych regionach toczą się konflikty, w które USA angażują zasoby polityczne, militarne i finansowe. Należy mieć świadomość, że każdy z tych konfliktów w przypadku eskalacji może bezpośrednio zaangażować Stany Zjednoczone, które nie mają sił, ani zasobów, żeby prowadzić równolegle dwie, nie mówiąc już o trzech, wojny regionalne.
Wskazuje na to Wess Mitchell, były wysoki rangą urzędnik w Departamencie Stanu w czasach administracji Trumpa, w swoim niedawnym artykule na łamach portalu Foreign Policy. Jak pisze: „Siły Zbrojne USA nie są zaprojektowane do prowadzenia wojen z dwoma potężnymi rywalami jednocześnie. W przypadku chińskiego ataku na Tajwan, Stanom Zjednoczonym trudno byłoby odeprzeć atak przy jednoczesnym utrzymaniu wsparcia dla Ukrainy i Izraela Nie dzieje się tak dlatego, że Stany Zjednoczone podupadają. Dzieje się tak dlatego, że w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, które muszą być silne we wszystkich tych trzech miejscach równocześnie, każdy z ich przeciwników – Chiny, Rosja i Iran – musi być silny tylko we własnym regionie, aby osiągnąć swoje cele”.
Mitchell uważa, że USA nie są obecnie gotowe do sprostania narastającym wyzwaniom w Eurazji, nie tylko z powodu kształtu sił zbrojnych i niedokończonych jeszcze ich reform, które swój finał mają mieć pod koniec tej dekady. Wskazuje również na dwa inne ważne aspekty, fiskalny i przemysłowy. Podczas drugiej wojny światowej stosunek długu publicznego USA do PKB wzrósł niemal dwukrotnie, z 61% PKB do 113%. Dla porównania, dziś Stany Zjednoczone przystąpiłyby do konfliktu z długiem już przekraczającym 100% PKB.
„Zakładając tempo ekspansji podobne do tego z czasów II wojny światowej, nie jest nierozsądne oczekiwanie, że dług może wzrosnąć do 200 procent PKB lub więcej. Jak stwierdziło Biuro Budżetowe Kongresu i inne źródła, zadłużenie na taką skalę groziłoby katastrofalnymi konsekwencjami dla amerykańskiej gospodarki i systemu finansowego”, konkluduje Mitchell.
Pomimo pewnych działań podjętych przez władze, amerykańska baza przemysłu zbrojeniowego wciąż nie jest gotowa do sprostania wyzwaniom związanym z ewentualną koniecznością prowadzenia przewlekłego konfliktu zbrojnego z równorzędnym rywalem. Jak wskazuje Mitchell: „Od początku wojny rosyjsko – ukraińskiej całkowita produkcja obronna w USA wzrosła o zaledwie 10%, mimo że wojna ta pokazuje oszałamiająco wysokie zużycie amunicji w porównaniu z wymaganiami związanymi z prowadzeniem ograniczonych operacji przeciw rebeliantom i grupom terrorystycznym”.
Tym, czego w obliczu opisanych problemów potrzebują teraz Stany Zjednoczone, jest czas, niezbędny do tego, żeby kraj mógł przestawić gospodarkę na tryby wojenne. W perspektywie nadchodzącego roku czas ten, z punktu widzenia obecnej administracji w Białym Domu, jest jednak przede wszystkim niezbędnym elementem powodzenia rozkręcającej się kampanii prezydenckiej. I to właśnie przez pryzmat wewnętrznej sytuacji politycznej w USA powinniśmy w pierwszej kolejności patrzeć na zakończone właśnie spotkanie Bidena z Xi.
Nawet jeśli w efekcie spotkania Biden-Xi dojdzie do czasowego odprężenia w relacjach amerykańsko-chińskich, nie doprowadzi to do żadnego trwałego pogodzenia interesów obu skonfliktowanych mocarstw. Przyczyny ich rywalizacji wynikają bowiem ze struktury systemu międzynarodowego, w którym hegemonia dotychczasowego lidera jest i będzie podważana przez pretendenta, czyli Państwo Środka.
Marek Stefan