Pogarszająca się globalna koniunktura geopolityczna już odbiła się negatywnie na sytuacji bezpieczeństwa wielu państw położonych w newralgicznych punktach na mapie świata. Polska znajduje się niewątpliwie w jednym z takich miejsc. Eksperci w kraju i na Zachodzie coraz poważniej wskazują na możliwość wybuchu szerszego konfliktu regionalnego z udziałem Rosji i NATO, do którego mogłoby dojść w perspektywie od dwóch do dziesięciu lat. Nie ulega wątpliwości, że Polska ma zaledwie kilka lat na przygotowanie się na taką ewentualność.
Co sprawia, że wizja wojny z udziałem państw regionu jest dziś znacznie bardziej prawdopodobna niż jeszcze półtora roku temu? Można tu wymienić kilka powodów.
Po pierwsze, przebieg wojny na Ukrainie wskazuje, że Federacja Rosyjska mimo utraty ponad 300 tysięcy żołnierzy i zmagająca się z ciężarem zachodnich sankcji, skutecznie przestawiła swoją gospodarkę na tryby wojenne. Rosyjska machina wojenna, zasilana pomocą ze strony Iranu, Korei Północnej oraz Chin, nie została odcięta od zewnętrznych technologii dzięki wypracowanej przez Moskwę sieci państw pośredników, którzy, korzystając na tym finansowo, reeksportują do Rosji objęte sankcjami technologie, od chipów komputerowych, przez cywilne systemy bezzałogowe, na cyfrowych obrabiarkach kończąc.
Po drugie, Ukraina, całkowicie uzależniona od pomocy z zewnątrz, stoi w obliczu zmniejszenia strumienia pieniędzy i uzbrojenia płynącego dotychczas z państw NATO. Dzieje się tak między innymi ze względu na trwający w Kongresie USA impas w sprawie kolejnego pakietu wsparcia, w wysokości ponad 60 mld dolarów, a także z powodu ograniczonych wciąż zdolności produkcji uzbrojenia w państwach europejskich.
Pomimo ostatnich działań i deklaracji ze strony Wielkiej Brytanii, która zawarła z Ukrainą długoterminową umowę o wsparciu wojskowego i finansowym, oraz podobnych przyszłych zobowiązań ze strony Francji, sytuacja polityczna Ukrainy nie wydaje się poprawiać. Jak dotychczas Stany Zjednoczone, najważniejsze z państw G-7, nie zdecydowały się na podpisanie z Ukrainą umowy podobnej do tej zawartej między Londynem a Kijowem, a Biały Dom milczy w tej sprawie. Tegoroczny, jubileuszowy szczyt NATO w Waszyngtonie również prawdopodobnie nie przyniesie konkretnych rezultatów w kwestii drogi Ukrainy do członkostwa w Sojuszu. Ponadto niewiele wskazuje na to, żeby państwa UE wywiązały się do marca z planu przekazania Kijowowi miliona pocisków artyleryjskich. Do końca roku zdołały wysłać nad Dniepr nieco ponad 300 tys. sztuk.
Wszystko to może budować w Rosji przekonanie o pozostawaniu Ukrainy w szarej strefie, poza faktycznym blokiem Zachodu, co generalnie kształtuje w Moskwie obraz słabości i niepewności NATO.
Po trzecie, konflikt ukraińsko-rosyjski zdaje się zmierzać w kierunku zamrożenia w stylu podobnym do tego, jak przebiegała wojna między Azerbejdżanem i Armenią, gdzie fazy aktywnych działań przeplatały się z okresami stagnacji i wygaszania walk. Bez radykalnego zwiększenia wsparcia ze strony państw Zachodu, Ukraina nie uzyska potencjału, który umożliwiłby jej odbicie utraconych terytoriów.
Zresztą koszt takiej operacji i tak byłby prawdopodobnie niezwykle wysoki ze względu na rozbudowywane przez Rosję linie umocnień na zajętych obszarach, co już dziś skłania wielu ekspertów na Zachodzie do postulowania, by Ukraina przeszła do działań obronnych w oparciu o własne fortyfikacje, co w ich opinii dałoby jej czas na odbudowę potencjału wojskowego, jak również gospodarczego, w tym krajowego przemysłu zbrojeniowego. Ten ostatni miałby być w przyszłości głównym źródłem pozyskiwania zdolności do prowadzenia dalszej wojny z Rosją. To właśnie współpraca w produkcji uzbrojenia stanowi ważną część kolejnych umów, które kraje Zachodu, z udziałem swoich przedsiębiorstw, podpisują w ostatnim czasie z Ukrainą.
Po czwarte, nie możemy zapominać, że wojna na Ukrainie jest tylko częścią szerszego planu Rosji, zmierzającego do przebudowy europejskiej architektury bezpieczeństwa. Moskwa wprost wyraziła swoje oczekiwania pod adresem USA i NATO jeszcze w grudniu 2021 r. Celem Kremla jest wypchnięcie amerykańskich wpływów z Europy, ustanowienie podziału stref wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej oraz współdecydowanie z najważniejszymi państwami zachodniej części kontynentu o jego przyszłości. Nawet zamrożenie konfliktu na Ukrainie nie gwarantuje, że w kolejnej aktywnej fazie rozgrywki między Rosją i Zachodem Moskwa nie zdecyduje się na eskalację agresji w innym miejscu regionu.
Po piąte, po niemal dwóch latach od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę wiemy, że Zachód jest skutecznie odstraszany przez Rosję wizją eskalacji konfliktu zarówno w wymiarze horyzontalnym (rozlanie się na inne państwa), jak i wertykalnym (eskalacja do poziomu nuklearnego). Na dodatek Zachód wciąż nie wypracował spójnej wizji przyszłej architektury bezpieczeństwa w Europie, a także nie ma jasnego stanowiska, czym dla niego, w tym przede wszystkim dla Europy, ma być Rosja i czym konkretnie miałoby być zwycięstwo nad nią w obecnym konflikcie. Te pytania wciąż pozostają bez odpowiedzi.
Po szóste, coraz bardziej realny powrót Donalda Trumpa do Białego Domu i jego izolacjonistyczna agenda polityki zagranicznej i bezpieczeństwa spod znaku America First, nie sprzyjają wzmacnianiu wiarygodności odstraszania NATO wobec Rosji.
Na dodatek, 7 października ubiegłego roku wraz z atakiem Hamasu na Izrael, chaos ponownie dał o sobie znać na Bliskim i Środkowym Wschodzie. W efekcie Stany Zjednoczone, realizujące wciąż jeszcze strategię globalnego prymatu, której fundamentem jest ochrona wolności szlaków morskich, podjęły działania w odpowiedzi na ataki jemeńskich Huti wspieranych przez Iran. I podobnie jak w przypadku Ukrainy nie widać obecnie żadnego jasnego rozwiązania zarówno konfliktu w Gazie, jak i kryzysu na Morzu Czerwonym. Ponadto w amerykańskich elitach, szczególnie republikańskich, narasta frustracja z powodu zbyt małego i nieefektywnego zaangażowania obecnej administracji w odstraszenie Chin na Indo-Pacyfiku, jak i przede wszystkim w rozwiązanie kryzysu migracyjnego i narkotykowego na granicy z Meksykiem.
Wszystko to sprawia, że Stany Zjednoczone coraz mocniej zaczynają odczuwać coś, co brytyjski historyk Paul Kennedy określił niegdyś jako „nadmierne imperialne rozciągnięcie”. To sytuacja, w której dominujące dotychczas mocarstwo zaczyna coraz wyraźniej odczuwać ciężar dostarczania globalnych dóbr publicznych, w tym bezpieczeństwa, co w połączeniu z problemami wewnętrznymi doprowadza do ograniczenia zaangażowania w niektórych częściach świata i do rezygnacji z części wpływów w wyniku nowej hierarchii strategicznych celów. Taką drogą podążyło niegdyś Imperium Brytyjskie, nad którym swego czasu „nigdy nie zachodziło słońce”.
Jak komentuje to dla agencji Bloomberg wpływowy zachodni komentator spraw międzynarodowych, pisarz i historyk Niall Ferguson: „Lekcja brytyjskiego porządku światowego jest taka, że korzyści płynące z prymatu muszą być wystarczające – i to wyraźnie – aby zrównoważyć niewątpliwe koszty. Gdy tylko przestaje to być prawdą, polityczna wola odstraszania potencjalnych przeciwników zostaje osłabiona, co prowadzi do znacznie bardziej kosztownych konfrontacji, kiedy agresor ryzykuje starcie. (…) Stany Zjednoczone są dziś niebezpiecznie blisko sytuacji międzywojennego Imperium Brytyjskiego, przede wszystkim dlatego, że ich elektorat i elity nie są już skłonne ponosić kosztów odstraszania”.
Jakub Grygiel, profesor stosunków międzynarodowych na Katolickim Uniwersytecie Ameryki i były urzędnik Departamentu Stanu w administracji Trumpa, w niedawnym wywiadzie dla „Układu Sił” wskazywał, że USA nie znikną z mapy świata, ale ich rola i zaangażowanie w Eurazji niewątpliwie ulegną przewartościowaniu, a Europa musi polegać na własnych siłach w kwestii odstraszania Rosji.
Rosja widzi, że Stanom Zjednoczonym coraz trudniej przychodzi godzenie rozlicznych zobowiązań wobec sojuszników w tak wielu rozproszonych miejscach na świecie, może więc chętniej testować w nadchodzących latach amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa. Może się tak stać nawet pomimo braku wyraźnych rozstrzygnięć w konflikcie z Ukrainą.
W pierwszej kolejności państwa wschodniej flanki NATO powinny spodziewać się na przestrzeni kolejnych lat wzmożenia rosyjskich działań poniżej progu otwartej wojny. Operacje mające na celu destabilizację pogranicza państw graniczących z Rosją i Białorusią, akty dywersji wymierzone w infrastrukturę krytyczną, takie jak niedawne celowe przecięcia połączeń światłowodowych między Szwecją i Estonią czy gazociągu łączącego Finlandię i Estonię, będą nową„normalnością” w naszym regionie. Do listy działań podprogowych, do których uciekać się będzie niewątpliwie Moskwa, należy zaliczyć także dalszą instrumentalizację migracji. Nasza rzeczywistość będzie w coraz większym stopniu naznaczona tego typu działalnością Kremla, obliczoną na destabilizację europejskiego środowiska bezpieczeństwa.
Niewykluczona jest jednak również konwencjonalna konfrontacja między Sojuszem i Rosją. Moskwę może zachęcać do testowania amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa oraz spójności NATO dotychczasowa niechęć państw Zachodu do wypracowania ofensywnych elementów własnej strategii odstraszania, zakładających np. uderzenia odwetowe w rosyjskie intalacje wojskowe czy w infrastrukturę krytyczną w odpowiedzi na kinetyczne, konwencjonalne działania Federacji Rosyjskiej wymierzone w terytorium NATO.
Część zachodnich ekspertów już dostrzegła powyższy problem i pilnie apeluje o potrzebne zmiany. Kwestii tej poświęcił niedawno wątek na portalu X Fabian Hoffmann, norweski analityk ds. strategii odstraszania nuklearnego. Warto przytoczyć całość jego wywodu, ze względu na wagę stawianych w nim też:
„Dlaczego jesteśmy [jako NATO] znacznie bliżej wojny z Rosją, niż większość ludzi zdaje sobie sprawę, i dlaczego nasze okno czasowe na uzbrojenie się jest krótsze, niż wielu sądzi? Moim zdaniem, mamy co najmniej dwa – trzy lata na przywrócenie realnego odstraszania. Częstym błędem w analizie zagrożenia ze strony Rosji jest wpadanie w pułapkę „lustrzanego odbicia”. Oznacza to założenie, że Rosja postrzega potencjalny konflikt z NATO w taki sam sposób, w jaki my postrzegamy potencjalny konflikt z nią. Nie jest to prawdą. Ponadto ważne jest zachowanie ostrożności w ekstrapolowaniu zbyt wielu wniosków z Ukrainy i zakładaniu, że ewentualna wojna między Rosją i NATO potoczy się w podobny sposób, choć na większą skalę. W rzeczywistości wojna między Sojuszem a Federacją Rosyjską prawdopodobnie przybrałaby zupełnie inną formę. Kreml nie planuje wojny konwencjonalnej na dużą skalę z NATO, takiej, którą obecnie obserwujemy na Ukrainie i do której przede wszystkim się przygotowujemy. Już przed poniesieniem znacznych strat na ukraińskich polach bitew Moskwa zdawała sobie sprawę, że w takim scenariuszu byłaby skazana na porażkę.
Rosyjskie myślenie o wojnie z NATO koncentruje się na koncepcji kontroli eskalacji i zarządzania eskalacją. Podstawowym celem Rosji w wojnie z NATO jest skuteczne zarządzanie eskalacją i doprowadzenie do szybkiego zakończenia wojny na korzystnych dla Moskwy warunkach.
Możliwie szybkie zakończenie działań wojennych jest konieczne, biorąc pod uwagę, że Kreml musi zapewnić sobie zwycięstwo zanim NATO na czele z USA osiągną przewagę konwencjonalną. Zamiast koncentrować się na pokonaniu NATO w długotrwałej wojnie lądowej, podobnie jak to widzimy na Ukrainie, rosyjska doktryna sugeruje, że Moskwa próbowałaby zmusić NATO do uległości, sygnalizując zdolność do wyrządzania coraz większych szkód. Oznaczałoby to w szczególności ataki dalekiego zasięgu na krytyczną infrastrukturę cywilną na terenie europejskich krajów NATO na wczesnym etapie konfliktu. Przesłanie, jakie działanie to niosłyby dla rządów NATO, brzmiałoby następująco: ‘Nie wspierajcie swoich sojuszników z Europy Środkowo-Wschodniej, chyba że chcecie, aby wasza ludność cierpiała’. Jednocześnie Rosja rozszerzyłaby swój parasol nuklearny na każde terytorium NATO, jakie udałoby jej się zdobyć w pierwszym ataku. Stanowiłoby to drugi komunikat pod adresem państw Zachodu: ‘Wszelkie próby odzyskania tego terytorium, szczególnie przez zewnętrzne siły NATO (USA), będą skutkować eskalacją nuklearną’.
Psychologiczny strach przed eskalacją, która w ostatecznym rozrachunku może skutkować niedopuszczalnymi szkodami, miałby otworzyć drzwi do negocjacji w sprawie przyszłości NATO i architektury bezpieczeństwa w Europie – oczywiście na warunkach Rosji.
Ten rodzaj scenariusza wojennego nie jest rywalizacją sił militarnych, ale przede wszystkim rywalizacją polegającą na podejmowaniu ryzyka. Pytanie brzmi: kto jako pierwszy wycofa się w obliczu perspektywy wojny na dużą skalę, w tym potencjalnej wymiany strategicznych głowic nuklearnych? Jak wskazują historycy specjalizujący się w okresie zimnej wojny, równowaga sił militarnych nie determinuje wyników rywalizacji wymagającej podejmowania ryzyka. Zamiast tego, często decyduje o nich równowaga determinacji, to znaczy względna gotowość do pozostania niezłomnym nawet w obliczu wzrostu ryzyka. Dlatego Rosja realizuje tego typu strategię.
Moskwa nie musi dorównywać konwencjonalnej potędze NATO. Dopóki Sojusz jawi się jako strona, która pierwsza może ustąpić w obliczu rosnącej presji psychologicznej wynikającej z braku determinacji, Rosja może odnieść zwycięstwo.
Rzecz w tym, że trwająca wojna na Ukrainie daje Rosji kluczową lekcję: Zachodowi brakuje determinacji. Brak wewnętrznej jedności i niekończące się dyskusje na temat eskalacji tylko utwierdzają Rosję w przekonaniu, że NATO ustąpi, gdy przyjdzie co do czego”.
Norweski strateg zauważa na koniec, że Rosja nie musi czekać na odbudowę swojej konwencjonalnej potęgi. Scenariusze, w których Sojusz ma 5–10 lat na dozbrojenie po zakończeniu wojny na Ukrainie, są w jego opinii zdecydowanie zbyt optymistyczne. Uważa on, że mamy od dzisiaj co najwyżej dwa do trzech lat na przywrócenie wiarygodnej postawy odstraszającej wobec Rosji. W przeciwnym razie narażamy się na poważne ryzyko, że rzuci nam ona wyzwanie, raczej wcześniej niż później. NATO musi wiarygodnie pozbawić Rosję możliwości zajęcia jakiejkolwiek części terytorium państwa Sojuszu lub zagrożenia atakami na infrastrukturę krytyczną. Jest to konieczne, aby uniknąć zastosowania przez Kreml strategii przymusu, poprzez uderzenia bronią precyzyjną, czyli eskalacji w celu deeskalacji.
Zasadniczo prowadzi nas to do konkluzji o konieczności przeprowadzenia poważnej dyskusji nie tylko na temat tego, jak powstrzymać wojnę z Rosją , ale także tego, jak ją prowadzić. Czy jesteśmy gotowi wziąć odwet na rosyjskiej krytycznej infrastrukturze cywilnej, w przypadku gdyby Rosja jako pierwsza uderzyła w naszą? Jak zareagujemy na pierwsze użycie rosyjskiej broni nuklearnej?
Nasz brak przygotowania, zarówno w przestrzeni fizycznej, jak i pod względem pracy intelektualnej nad kształtowaniem strategii odstraszania, tylko zachęca Rosję do przetestowania spójności Sojuszu.
Marek Stefan