Europejscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych, w reakcji na trwającą w Kongresie blokadę pomocy dla Ukrainy oraz wypowiedzi Donalda Trumpa i szeregu polityków amerykańskiej partii republikańskiej przestrzegają, że Waszyngton zapłaci wysoką cenę jeśli wycofa się nawet z części powziętych zobowiązań w zakresie obrony i bezpieczeństwa swoich partnerów. Gdyby bowiem nowa administracja w Białym Domu zdecydowała się na ograniczenie wojskowej obecności w Europie, to z pewnością odbyłoby się to kosztem wiarygodności sojuszniczej Stanów Zjednoczonych. Kluczowe pytanie, które powinni zadawać sobie szczególnie przywódcy państw ze wschodniej flanki NATO, brzmi: czy owa wiarygodność jest niepodzielna, jak chciałaby większość europejskich polityków z naszymi elitami na czele, co oznacza, że porzucenie Ukrainy lub wycofanie wojsk z państw NATO automatycznie odbiłoby się na postrzeganiu amerykańskich zobowiązań i gwarancji wśród innych partnerów USA np. w Azji? Czy może jednak, USA mogą zarządzać swoją wiarygodnością wobec poszczególnych sojuszników i niwelować negatywne skutki swoich decyzji o ograniczeniu dotychczasowych zobowiązań?
Z pewnością gdyby Waszyngton zdecydował się na trwałe wstrzymanie pomocy dla Ukrainy, amerykańska wiarygodność sojusznicza szczególnie wobc państw wschodniej flanki poważnie ucierpi. Właściwie zjawisko to już ma miejsce, bowiem wraz z przedłużającą się blokadą pomocy dla Ukrainy w Kongresie, częściej podnoszą się ze strony Europejczyków pytania o trwałość i pewność amerykańskich zobowiązań w ramach NATO. Dzieje się tak pomimo tego, że Ukraina nie jest związana formalnym sojuszem z USA. Powodem jest geograficzna bliskość tego kraju do państw wschodniej flanki Sojuszu, które w pierwszej kolejności odczuwają i odczuwać będą skutki trwającego na wschodzie konfliktu.
Załóżmy zatem, że faktycznie nowa administracja trwale wstrzyma pomoc dla Ukrainy. Jeśli Waszyngton chciałby zachować wpływy w Europie i nie dopuścić do erozji NATO, musiałby wzmocnić swoje zobowiązania i gwarancje bezpieczeństwa wobec europejskich państw Sojuszu. Jak wskazywał w rozmowie z Układem Sił Jakub Grygiel, były urzędnik w Departamencie Stanu w czasie administracji Trumpa, Stany Zjednoczone w takim wypadku, mogłyby przesunąć istniejące instalacje wojskowe i stacjonujące na zachodzie Europy siły na wschodnią flankę NATO. Ponadto sojusznicy Ameryki z Europy Środkowo-Wschodniej mogliby naciskać na Waszyngton, by ten dodatkowo wzmocnił wobec nich gwarancje rozszerzonego odstraszania nuklearnego, np. poprzez włączenie ich do programu NATO Nuclear Sharing. Taki zestaw działań, wiązałby się jednak z konkretnymi konsekwencjami dla amerykańskiej zdolności do globalnej projekcji siły. Jak pisze w książce: Strategy of denial Elbridge A. Colby, były urzędnik Pentagonu w administracji Trumpa, współautor Strategii Obrony Narodowej USA z 2018 roku: „Deficyt wiarygodności tworzy kilka poważnych problemów dla państwa podejmującego zobowiązanie. Przede wszystkim państwo, które musi zainwestować więcej, aby przekonać inne, że dotrzyma zobowiązań sojuszniczych w jednym miejscu, nie będzie mogło wykorzystać tych zasobów w żadnym innym miejscu. To ograniczy jego elastyczność”.
Jak stwierdził w wypowiedzi dla The Washington Examiner republikański senator Marco Rubio: „Tak, myślę, że jeśli dojdzie do wynegocjowanego porozumienia (między Zachodem, Ukrainą i Rosją – przyp. MS) Putin dokona ponownej kalibracji i zmieni swoją pozycję i wróci do tego za trzy lub cztery lata; to prawdziwe ryzyko” – powiedział. Jak jednak dodał: „Z drugiej strony, za każdym razem coraz trudniej jest uzyskać finansowanie – nie dlatego, że ludzie nienawidzą Ukrainy i kochają Putina, ale dlatego, że mamy konkurencyjne priorytety… Mamy własny zestaw wyzwań, a każdy grosz, który wydajemy, to pożyczone pieniądze. Istnieją więc prawdziwe obawy w tym względzie”.
O ile można sobie wyobrazić scenariusz, przeniesienia przez Waszyngton zasobów wojskowych z Niemiec np. do Polski, co przypomnijmy pod koniec swojej kadencji Trump zapowiedział, o tyle Ameryka nie pozwoli sobie raczej na utratę elastyczności, pogłębiając swoje gwarancje w zakresie odstraszania nuklearnego. Koniec końców w napiętych sytuacjach bezpieczeństwa, a z taką mamy obecnie do czynienia w relacjach między USA i Rosją, powracają wśród sojuszników Ameryki zasadne pytania rodem z zimnej wojny. Wówczas Europejczycy zastanawiali się, czy w razie eskalacji konfliktu do poziomu otwartej wojny z ZSRR, Waszyngton zaryzykuje wymianę nuklearną z Moskwą typu „Bonn, za Boston”. Poważne wątpliwości co do wiarygodności amerykańskich gwarancji nuklearnych popchnęły wówczas Francję De Gaulle’a do pozyskania własnej broni jądrowej. Powstaje pytanie, jak dziś zareagowałyby państwa europejskie na brak gotowości ze strony Stanów Zjednoczonych do pogłębienia gwarancji nuklearnych dla sojuszników w NATO?
Inną konsekwencją zarządzania wiarygodnością sojuszniczą vis a vis europejskich partnerów po de facto porzuceniu Ukrainy, byłoby ustanowienie realnego limes dla Pax Americana. Tak jak w II wieku n.e cesarz rzymski Hadrian zakończył de facto proces rozszerzania się Imperium Romanum i rozpoczął wzmacnianie jego rozległych granic, tak kolejna amerykańska administracja może przejść do historii jako ta, która wyznaczyła ostateczny kres projekcji potęgi Stanów Zjednoczonych w tej części Eurazji.
Zachowanie USA wobec Ukrainy, niewątpliwie będzie także rzutowało na percepcję amerykańskich sojuszników i partnerów w Azji Wschodniej. W sposób szczególny relacje na linii Waszyngton-Kijów, obserwowane są przez decydentów politycznych w Tajpej.
Niedawna wizyta na Formozie delegacji amerykańskiego Kongresu, unaoczniła rosnący u Tajwańczyków lęk przed porzuceniem przez Stany Zjednoczone. Nastroje takie podsycają nie tylko wypowiedzi samego Trumpa, który w przeciwieństwie do Bidena wyraźnie wykluczył zobowiązanie się do obrony wyspy w przypadku chińskiej interwencji militarnej. Chodzi również o podobny pod pewnymi względami status relacji na linii Tajpej-Waszyngton i Ukraina-USA. Zarówno Kijów jak i Tajpej pozbawione są bowiem gwarancji bezpieczeństwa podobnych do tych jakimi dysponują państwa NATO, czy sojusznicy Ameryki w Azji jak Korea Południowa, Filipiny, czy Japonia.
Jak wynika z relacji amerykańskich kongresmenów, którzy spotkali się z najważniejszymi tajwańskimi decydentami politycznymi, byli oni żywo zainteresowani losem pakietu pomocy dla Ukrainy, który utknął w Kongresie. Nie wynikało to tylko z faktu, że część procedowanego wsparcia obejmuje dostawy uzbrojenia na wyspę, ale spowodowane było także łączeniem przez Tajwańczyków amerykańskiej wiarygodności wobec Ukrainy z postawą Waszyngtonu wobec Tajpej.
Jak stwierdził w wypowiedzi dla portalu Politico członek delegacji i polityk Partii Demokratycznej Raja Krishnamoorthi: „Obserwują wnioski o uzupełnienie dla Ukrainy jak jastrzębie i uważają, że zwycięstwo Ukrainy w walce z przestępczą inwazją Rosji jest niezwykle ważne dla wysłania wiadomości do Komunistycznej Partii Chin”.
Z tego punktu widzenia, USA, chcąc ograniczyć koszty ewentualnego porzucenia Ukrainy, musiałby również wzmocnić swoje zobowiązania bezpieczeństwa wobec partnerów w Azji, co również będzie przekładało się na zmniejszenie elastyczności działania Stanów Zjednoczonych na arenie regionalnej. Ostatecznie o zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w danym regionie świata, będą decydowały tak a nie inaczej definiowane przez Waszyngton interesy. I to jak Stany Zjednoczone je określają i jaką wagę im przypisują, powinno stanowić przedmiot codziennej analizy ze strony ich sojuszników i partnerów, szczególnie tych położonych na dalekich rubieżach amerykańskiej strefy wpływów. Nie możemy bowiem zapominać, że relacje sojusznicze między mocarstwem i państwem małym lub średnim to nieustanne przeciąganie liny między stronami aliansu. Strona silniejsza obawia się uwikłania przez słabszego sojusznika w konflikt, w którym niekoniecznie chce brać udział. Natomiast państwo-klient, obawia się porzucenia przez swojego gwaranta bezpieczeństwa.
Niewątpliwie weszliśmy teraz w intensywny czas negocjacji z naszym amerykańskim sojusznikiem, które wymagać będą nie tylko dyplomatycznej finezji i retoryczny zdolności, ale również muszą być poparte realnymi zdolnościami w zakresie obronności , które wraz ich wzrostem niwelują przynajmniej część obaw ze strony gwaranta bezpieczeństwa przed niechcianym uwikłaniem na drugorzędnym teatrze strategicznym.
Marek Stefan