Parlament Europejski przyjął dziesięć dokumentów, które składają się na tak zwany pakt migracyjny. 301 europarlamentarzystów było za, 272 przeciw, a 46 wstrzymało się od głosu.
Niewiele brakowało, a pakt by przepadł. Wtedy okazałoby się, że głosowanie, które miało być jedynie pieczątką na wynegocjowanej wcześniej umowie, miałoby znaczenie
– komentuje prof. Tomasz Grosse z Uniwersytetu Warszawskiego.
Podczas głosowania na sali plenarnej w Brukseli pojawili się aktywiści, którzy sprzeciwiali się przyjęciu paktu.
Próby reformowania prawa migracyjnego Unii Europejskiej podejmowano od 2016 roku. Obecny pakt zakłada, że państwa członkowskie będą musiały przyjąć co najmniej 30 tys. migrantów rocznie. Jeżeli się nie zgodzą, będą zmuszone zapłacić 20 tys. euro za każdą nieprzyjętą osobę lub wziąć udział w operacjach na granicy unii.
Pakt wprowadza mechanizm relokacji, który nakazuje przyjmować migrantów lub słono za nich płacić. To błąd, który jest na rękę tym państwom, które są magnesem dla migracji, czyli głównie Niemcom i Francji. Odbywa się to kosztem wszystkich pozostałych. Tymczasem unia w ramach tego paktu nie podjęła wystarczających działań, by zabezpieczyć własne granice
– tłumaczy prof. Tomasz Grosse.
Premier Polski Donald Tusk zapowiedział, że nawet, jeżeli pakt zostanie przyjęty, jego rząd nie zgodzi się na mechanizm przymusowej relokacji.
To jest słuszna postawa. Gdy regulacja jest krzywdząca dla Polski i zagraża naszemu bezpieczeństwu, nie można jej przyjmować. Cieszą mnie te słowa
– mówi prof. Grosse.
Aby pakt stał się obowiązującym prawem, musi jeszcze zostać przyjęty przez Radę Unii Europejskiej.
Eugeniusz Romer