W debacie na temat sytuacji międzynarodowej na Zachodzie dominuje pogląd, że szereg kryzysów wstrząsających liberalnym ładem międzynarodowym jest wynikiem pogłębiającej się współpracy między państwami rewizjonistycznymi –  nową „osią zła”, tworzoną przez Chiny, Rosję, Iran i Koreę Północną. Problem w tym, że za szereg pęknięć w gmachu globalnego porządku „opartego na zasadach” (ang. rules-based international order) odpowiada główny twórca tego ładu, czyli Stany Zjednoczone. 

Coraz więcej działań Waszyngtonu w ostatnich latach nie mieści się w logice zasad, na których został zbudowany porządek międzynarodowy po zakończeniu zimnej wojny. Najwyraźniej widać to w obszarze geoekonomicznym, ale także w warstwie politycznej. Przyjrzyjmy się wpierw erozji obecnego globalnego ładu gospodarczego. 

Odkąd prezydent Trump wprowadził Amerykę na ścieżkę merkantylistycznej polityki handlowej, łatwo używającej ceł, taryf i innych narzędzi ochrony własnego rynku, USA nie zeszły z tej drogi również w czasie obecnej prezydentury Bidena. Mało tego, obecna administracja nie tylko zaostrzyła cła na szereg towarów sprowadzanych przede wszystkim z Chin, ale rozpoczęła także zakrojone na szeroką skalę programy wsparcia i odbudowy własnego przemysłu, które są czystym protekcjonizmem gospodarczym. Ten zaś stanowi zupełne zaprzeczenie wolnorynkowych zasad ujętych w ramy Konsensusu Waszyngtońskiego, będącego jednym z podstawowych narzędzi amerykańskiej polityki handlowej i zagranicznej od lat 90. ubiegłego wieku.

Ekipa Bidena nie powróciła także do polityki zawierania klasycznych umów o wolnym handlu z sojusznikami i partnerami, ponieważ w wyniku zmian w międzynarodowym układzie sił gospodarczych wzrost potęgi Chin i dezindustrializacja USA doprowadziły do zubożenia i efekcie politycznego zradykalizowania amerykańskiej klasy średniej, stanowiącej, w myśl klasycznej myśli o państwie sięgającej jeszcze Arystotelesa, podstawę i niezbędny składnik każdej demokracji. 

„Polityka zagraniczna dla klasy średniej” – to pod takim hasłem dziś Waszyngton uzasadnia wprowadzanie kolejnych ceł na importowane produkty, wskazując jednocześnie, że równie ważne jest dbanie o bezpieczeństwo narodowe, które jest zagrożone, gdy państwa takie jak Chiny mogą swobodnie korzystać z amerykańskiego know-how, czy produktów w celu budowy własnej potęgi militarnej. Takie dziedziny jak telekomunikacja czy produkcja mikrochipów, których jeszcze nie dawno nikt nie wiązał bezpośrednio ze sprawami bezpieczeństwa, dziś są w centrum zainteresowania i debaty na temat rywalizacji między USA i Chinami. 

Równocześnie międzynarodowe instytucje, stworzone przy walnym udziale Stanów Zjednoczonych, są coraz częściej otwarcie lekceważone, czego dobitnym przykładem jest trwający od czasów Trumpa paraliż organu apelacyjnego Światowej Organizacji Handlu (WTO), która bezradnie przygląda się rozkręcającej się wojnie celnej między USA i Unią Europejską a Chinami. 

Kolejne decyzje, takie jak ta o wprowadzeniu w zeszłym tygodniu przez Biały Dom drakońskich ceł na szereg produktów importowanych z Chin w obszarze zielonych technologii, potwierdzają tylko tezę, że w warstwie geoekonomicznej liberalny ład międzynarodowy jest już w zasadzie martwy. 

Można oczywiście wyjaśniać postawę Waszyngtonu tym, że to Chiny jako pierwsze poważnie pogwałciły zasady WTO i nie zastosowały się do regulacji Konsensusu Waszyngtońskiego. Ale warto wtedy przypomnieć sobie, czyja decyzja zaważyła w 2001 roku na tym, że Pekin dołączył do tej organizacji, stając się pełnoprawnym uczestnikiem rozkręcającej się wówczas ostatniej fazy globalizacji. Ameryka chciała Chin w WTO, napędzana chciwością własnych korporacji i w jakiejś części naiwną wiarą w liberalizującą siłę wolnego handlu. Teraz płaci za to potężną cenę. 

* * *

Liberalny porządek międzynarodowy kruszeje coraz mocniej także w warstwie politycznej. Pierwsze poważne pęknięcia wystąpiły już w momencie podjęcia przez USA decyzji o inwazji na Irak w 2003 roku. Jednak dopiero obecna wojna w strefie Gazy unaoczniła niezdolność pogodzenia przez Waszyngton narracji o obronie wartości liberalnych, w tym praw człowieka, z innymi imperatywami, wychodzącymi z zupełnie odmiennych źródeł. Dla państw globalnego południa oraz części europejskich sojuszników Ameryki wsparcie przez nią Izraela, w tym transfery uzbrojenia, stanowi przykład hipokryzji Waszyngtonu, który z jednej strony mówi o cierpieniu ludności cywilnej ginącej od rosyjskich bomb na Ukrainie, a jednocześnie wspiera działania wojenne państwa Izrael w Gazie, które pochłonęły już ponad 30 tysięcy ofiar, z których znaczną część stanowią kobiety i dzieci. 

Na dodatek, jeśli Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK), ostatecznie zdecyduje się poprzeć decyzję swoich prokuratorów o nakazie aresztowania premiera Izraela z oskarżenia o zbrodnie dokonane w strefie Gazy, postawi to w konflikcie Stany Zjednoczone z instytucją powszechnie uważaną za jeden z filarów obecnego porządku międzynarodowego. Nawet jeżeli Waszyngton nie uznał nigdy oficjalnie MTK, nie stał z nim również w otwartym i ostrym konflikcie. Mało tego, zeszłoroczna decyzja trybunału o nakazie aresztowania Władimira Putina została uznana przez prezydenta USA Bidena za „uzasadnioną”. 

Teraz, kiedy MTK na celownik wziął premiera Izraela, po wszystkim tym, co wydarzyło się w Palestynie na przestrzeni ostatnich miesięcy, Biden uważa, że decyzja prokuratorów tej instytucji wobec Netanjahu jest „skandaliczna”. Trudno nie dostrzec w postawie obecnej amerykańskiej administracji hipokryzji, którą oczywiście natychmiast wykorzystał do własnych celów aparat propagandy Kremla. 

Działania Ameryki na arenie międzynarodowej coraz częściej wychodzą poza logikę liberalnego porządku międzynarodowego. Jego zasady miały legitymizować globalny ład, w którym dominował Zachód na czele z USA. Obecnie Waszyngton w obliczu zmian w światowym układzie sił, chcąc zachować podstawy swojej potęgi gospodarczej jest zmuszany do działań sprzecznych z zasadami wolnego handlu, które sam niegdyś podyktował światu i je promował. Równocześnie, polityka Ameryki wobec Izraela, która jest wynikiem splotu kilku czynników – jak wpływ lobby izraelskiego na amerykańskich decydentów politycznych, postawa protestanckich fundamentalistów wobec państwa żydowskiego oraz względy natury strategicznej, określające to bliskowschodnie państwo jako kluczowego sojusznika USA w tamtym regionie świata – sprawiają, że kontynuowanie wsparcia dla Izraela wciąż przeważa nad chęcią obrony zasad związanych z liberalnym porządkiem międzynarodowym. W efekcie ich postępująca erozja tylko przyspiesza ostateczne załamanie się tego ładu, w miejsce którego, podobnie jak po upadku porządku wiedeńskiego w wyniku działań Francji Napoleona III i Prus Bismarcka, powróci niczym już nieskrepowana Realpolitik ze wszystkimi tego konsekwencjami. 

Liberalny porządek międzynarodowy tylko w bardzo ograniczonym stopniu hamował działania mocarstw na scenie globalnej. Jego całkowity brak, będzie jednak dużo bardziej odczuwalny, szczególnie przez małe i średnie państwa, takie jak Polska. Nigdy jednak nie mieliśmy większego wpływu na ten porządek międzynarodowy, a jego przyśpieszający rozpad powinien być sygnałem dla naszych elit, że czas wyposażyć nasze państwo w instrumentarium, które pozwoli nam przetrwać i dbać o własne interesy w tym nadchodzącym, nowym i mało przyjaznym środowisku geopolitycznym. 

Marek Stefan