Zakończony właśnie jubileuszowy szczyt NATO w Waszyngtonie miał miejsce w cieniu rosnących globalnych wyzwań bezpieczeństwa dla Stanów Zjednoczonych i całego Zachodu. Przyjrzyjmy się kilku z nich, które mogą zaważyć na przyszłości Sojuszu.
- Granice NATO.
Zgodnie z przedszczytowymi przewidywaniami Ukraina nie otrzymała zaproszenia do dołączenia do paktu. W celu niedopuszczenia do wizerunkowej porażki, która miała miejsce na zeszłorocznym szczycie sojuszu w Wilnie, kiedy to prezydent Zełeński nie krył swojej irytacji w związku z brakiem jasnych deklaracji NATO w sprawie ukraińskiego członkostwa, tym razem w deklaracji końcowej zawarto sformułowanie o “nieodwracalnej” drodze Ukrainy do sojuszu. W żaden jednak sposób nie przybliża to realnie członkostwa Kijowa w pakcie. Ukraina otrzymała co prawda od sojuszników praktyczne wsparcie w postaci deklaracji poszczególnych państw o zwiększeniu dostaw systemów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych (łącznie 9 systemów Patriot), samolotów F-16, oraz obietnicę wsparcia finansowego na zakup uzbrojenia na przyszły rok o wartości 40 mld dolarów, ale należy to postrzegać jako kontynuację przez kraje NATO relacji z Ukrainą w tak zwanym “modelu izraelskim”. Polega on na braku formalnych gwarancji bezpieczeństwa i skupieniu się na dostarczaniu wsparcia materialnego i finansowego umożliwiającego skuteczną i samodzielną obronę.
Ukraina prawdopodobnie pozostanie w sytuacji “w pół drogi” do NATO, przejmując rolę wysuniętego harcownika Zachodu, który, choć związany pewnymi więzami politycznymi z państwami NATO, będzie musiał liczyć się z brakiem twardych gwarancji bezpieczeństwa, równocześnie odgrywając, nie ze swojej winy, rolę głównej siły wiążącej znaczną część potencjału militarnego Rosji.
Pytanie, jak utrata realnych perspektyw na członkostwo w NATO wpłynie na kalkulacje polityczne elit w Kijowie i przede wszystkim morale społeczeństwa nad Dnieprem,które coraz mocniej odczuwa konsekwencje trwającej już ponad dwa lata wojny?
- Kontrola eskalacji konfliktu i NATO dwóch kategorii
Zmianie nie ulega strategia obecnej administracji w Waszyngtonie, która w kwestii zaangażowania w wojnę ukraińsko-rosyjską kieruje się przede wszystkim obawą o eskalację konfliktu i wciągniecie do niego Stanów Zjednoczonych. Świadczą o tym choćby komentarze przedstawicieli Białego Domu, którzy sceptycznie odnieśli się do pomysłów formułowanych w Warszawie i Kijowie, by sojusznicy z NATO rozważyli zasadność i możliwość zestrzeliwania rosyjskich pocisków rakietowych w ukraińskiej przestrzeni powietrznej, które mogłyby w trakcie lotu w kierunku celu przekroczyć granicę państwa sojuszu, np. Polski. Z takimi sytuacjami mieliśmy już do czynienia, zatem nie są to rozważania wyłącznie teoretyczne. Strona amerykańska wyraziła dystans do tego typu pomysłów, co stanowi wyłącznie potwierdzenie dotychczasowego podejścia do takich działań, które mogłyby zostać zinterpretowane przez stronę rosyjską jako wejście NATO do wojny z Rosją.
W tym samym duchu “samoodstraszania”, uprawianego przez obecną administrację, należy postrzegać zapowiedź rotacyjnego rozmieszczenia systemów precyzyjnego rażenia średniego zasięgu w Europie od 2026 roku. Wrzutnie zdolne do wystrzeliwania pocisków SM-6 i Tomahawk mają stacjonować w Niemczech, a wschodnia flanka NATO nie została wymieniona jako potencjalny obszar rozmieszczeń. Choć z militarnego punktu widzenia nie ma większego znaczenia, czy te systemy są rozmieszczone w Niemczech, czy gdzieś na flance wschodniej, inaczej to wygląda z perspektywy politycznej, komunikacji strategicznej wobec Rosji i budowy wiarygodnego odstraszania.
W interesie państw frontowych NATO, takich jak Polska, a jeszcze bardziej państw bałtyckich jest, by tego typu instalacje były obecne na ich terytoriach.Byłby to jasny komunikat ze strony Waszyngtonu, że próbuje zredukować istniejącą asymetrię w stawce ryzyka między Ameryką i jej najbardziej zagrożonymi sojusznikami na flance w obliczu możliwej agresji Rosji. Na taki ruch jednak Biały Dom się nie zdecydował, co powinno uruchamiać w stolicach państw wschodniej flanki sygnały ostrzegawcze i mobilizować do większego samodzielnego wysiłku na rzecz poprawy regionalnej współpracy w obszarze obronności i odstraszania wobec Moskwy.
Co ciekawe, administracja Bidena nie wykazuje takiej samej ostrożności wobec Chin, jak wobec Rosji. Świadczy o tym fakt, że kilka tygodni temu Amerykanie, również w formule rotacyjnej, rozmieścili te same systemy uzbrojenia średniego zasięgu, na Filipinach, które z racji swojego strategicznego położenia w tak zwanym “pierwszym łańcuchu wysp” na Pacyfiku stanowią państwo frontowe w amerykańskim planie powstrzymywania Chin. Różnica w podejściu Waszyngtonu do odstraszania na teatrze europejskim i azjatyckim wynika prawdopodobnie ze stawki rozrywki, gdzie w przypadku Chin mówimy o realnej groźbie zdominowania regionu przez to mocarstwo, czego nie możemy powiedzieć o Rosji, pozbawionej potencjału do podporządkowania sobie Europy. Administracja Bidena może zakładać, że decydując się na rozmieszczenie zdolności rakietowych w Niemczech, podejmuje skalkulowane, ograniczone ryzyko, którego celem jest uniknięcie za wszelką cenę uwikłania w wojnę z Rosją na drugorzędnym teatrze strategicznym, a takim z pewnością jest dla Ameryki Europa. Podejmując decyzję o rozmieszczeniu rakiet średniego zasięgu w Niemczech, administracja Bidena może uważać, że jest to wystarczająca odpowiedź wobec agresywnej postawy Rosji, bez ryzyka nadmiernego prowokowania Moskwy.
Decyzja Waszyngtonu w tej sprawie, podobnie jak brak wypowiedzenia Aktu Stanowiącego NATO-Rosja z 1997 roku, w zasadzie potwierdza, że wciąż istnieje podział na NATO dwóch kategorii, a zaangażowanie zachodnich sojuszników w naszym regionie pozostanie ograniczone.
- Poturbowani i osłabieni, czyli wewnętrzne problemy państw NATO.
Na szczyt do Waszyngtonu przywódcy kilku państw Sojuszu przybywali zmagając się z poważnymi kryzysami we własnych krajach. Prezydent Macron pojawił się w Stanach Zjednoczonych w momencie poważnego przesilenia politycznego nad Sekwaną wywołanego politycznym patem w parlamencie po niedawnych wyborach do Zgromadzenia Narodowego, które nie wyłoniły stabilnej większości. Może to zwiastować wielomiesięczny kryzys polityczny, osłabiający zdolność Paryża do aktywniejszej i sprawczej polityki na arenie międzynarodowej.
Choć w Wielkiej Brytanii, w przeciwieństwie do Francji, wyraźne zwycięstwo odniosła jedna formacja polityczna, która szybko sformowała nowy gabinet, deklarujący w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa koncentrację na sprawach europejskich i ściślejszą współpracę z Unią Europejską, to niejasne pozostaje, jak szybko nowy rząd w Londynie będzie chciał wywiązać się z deklaracji zwiększenia wydatków na obronność do 2,5% PKB. Poprzedni gabinet, tworzony przez Torysów, deklarował wypełnienie tego zobowiązania do 2030 roku. Jednak problemy gospodarcze Zjednoczonego Królestwa mogą odsunąć na dalszy plan realizację ambitnych planów modernizacji sił zbrojnych, osłabiając tym samym brytyjskie zdolności do projekcji siły.
Problemy z finansowaniem sił zbrojnych nie opuszczają także Niemiec. Niemiecka klasa polityczna, kurczowo trzymając się drakońskich zasad fiskalnych, nie potrafi zaplanować długotrwałego i stabilnego finansowania dla Bundeswehry. I tak w ostatnich dniach słabnąca koalicja rządząca w Niemczech uzgodniła budżet na kolejny rok, który uwzględnia wzrost wydatków na obronność na poziomie 1,2 mld euro, wobec potrzeb zgłaszanych przez ministra obrony Pistoriusa, opiewających na kwotę 6,7 mld euro. Eksperci są zgodni, że bez radykalnego zwiększenia wydatków na bezpieczeństwo Niemcy nie dokonają potrzebnych zmian i modernizacji, których nie sfinansuje specjalny fundusz w wysokości 100 mld euro, bo ten ma się wyczerpać już za trzy lata.
Wypowiadając się w ramach Forum Publicznego NATO towarzyszącego szczytowi sojuszu w Waszyngtonie prezydent Czech Petr Pavel stwierdził: „Dowódcy NATO nie będą korzystać z tabeli z procentami, gdy staną w obliczu sytuacji kryzysowej. Wtedy będą liczyć samoloty, okręty, jednostki bojowe w wymaganej gotowości. Na tym powinniśmy się skupić poza tą linią dwóch procent, ponieważ mamy poważne luki w realizacji naszych celów w zakresie zdolności”.
Wewnętrzne problemy polityczne zaczynają w coraz większym stopniu angażować uwagę także Stanów Zjednoczonych. Po katastrofalnej pierwszej debacie z Donaldem Trumpem, prezydent Biden znalazł się pod rosnącą presją ze strony własnego obozu politycznego, żeby wycofał się z wyścigu o Biały Dom. W partii demokratycznej trwają spory i dyskusje na temat najlepszej alternatywy dla Bidena, której jak do tej pory nie widać. Tymczasem kolejne sondaże pokazują, że szanse Donalda Trumpa na zwycięstwo w listopadowych wyborach są całkiem spore, co sprawia, że sojusznicy USA z niepokojem patrzą na formułowane w środowisku Trumpa pomysły na amerykańską politykę zagraniczną i bezpieczeństwa.
- Widmo powrotu Trumpa
Ostatnie tygodnie obfitują w szereg wystąpień przedstawicieli środowiska politycznego oraz bliższych i dalszych doradców Trumpa, którzy starają się nakreślić ramy możliwej polityki zagranicznej możliwej drugiej jego administracji. Wskazują oni, że kontentowanie się europejskich państw NATO tym, że ponad 20 członków Sojuszu wydaje obiecane 2% PKB na obronność, jest niedorzeczne przede wszystkim dlatego, że powinna to być wyłącznie dolna granica, a realne wydatki na obronność powinny osiągać nawet 10% PKB w przypadku państw wschodniej flanki NATO, jak twierdzi były urzędnik Pentagonu w pierwszej administracji Trumpa, Elbridge A. Colby. Inny współpracownik kandydata Republikanów, były generał Keith Kellogg, wskazuje na potrzebę powstania “dwupoziomowego NATO”, gdzie Stany Zjednoczone oferowałyby możliwość bezpośredniej pomocy wojskowej tylko tym członkom sojuszu, którzy wywiązywaliby się ze zobowiązania wydawania 2% PKB na obronność. Inny ekspert do spraw bezpieczeństwa z kręgów Trumpa Dan Caldwell podkreśla tymczasem, nadchodzącą “nieuchronną reorientację NATO”. W jego opinii Stany Zjednoczone utrzymałyby swój parasol nuklearny nad Europą podczas drugiej kadencji Trumpa, utrzymując na Starym Kontynencie swoje siły powietrzne i bazy w Niemczech, Anglii i Turcji, a także siły morskie. Jednak ciężar wystawienia głównych sił lądowych sojuszu, w tym potencjału artyleryjskiego oraz logistyki, spadłby na barki europejskich państw NATO.
“Tak naprawdę nie mamy już wyboru” – powiedział Caldwell magazynowi Politico, powołując się na rosnące zadłużenie Stanów Zjednoczonych, słabnącą rekrutację wojskową i bazę przemysłu obronnego, która nie jest w stanie sprostać wyzwaniu ze strony Rosji i Chin.
Były doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego Robert O’Brien przedstawił niedawno możliwą wizję jego polityki zagranicznej, posługując się reaganowskim hasłem „pokoju poprzez siłę” i nalegając, by “Waszyngton upewnił się, że jego europejscy sojusznicy rozumieją, że dalsza amerykańska obrona Europy jest uzależniona od tego, czy Europa wykona swoją część zobowiązań – w tym wobec Ukrainy”. Sugeruje to, że wsparcie USA dla Ukrainy i reszty Europy będzie bardziej warunkowe i niepewne, jeśli Trump zostanie ponownie wybrany.
Podsumowując, nowe podejście Trumpa w tych obszarach oznaczałoby rewolucję w NATO – taką, której jak twierdzi część ekspertów, Europa nie będzie w stanie sprostać w dającej się przewidzieć przyszłości. Stany Zjednoczone są zdecydowanie największym płatnikiem na rzecz operacji NATO, wydając około 860 miliardów dolarów na obronę, co stanowi 68 procent całkowitych wydatków państw NATO w 2023 roku. To znacznie ponad 10 razy więcej niż w przypadku Niemiec, drugiego kraju o największych wydatkach.
Plany środowiska Trumpa dotyczące reorganizacji amerykańskiej polityki wobec Europy wymagają uwagi i dokładniejszego omówienia, co uczynię przy innej okazji. Powinniśmy teraz zwrócić uwagę na to, że jak wskazuje Camille Grand, były urzędnik NATO i ekspert European Council on Foreign Relations: “Nawet pomijając wynik tegorocznych wyborów prezydenckich w USA i potrzebę zabezpieczenia Europy przed Trumpem, istnieje fundamentalny i głęboki trend w amerykańskiej polityce bezpieczeństwa, który sugeruje, że Europa będzie musiała stać się mniej zależna od amerykańskiego wsparcia dla swojego bezpieczeństwa”.
Grand podkreśla, że amerykańska debata wewnętrzna charakteryzuje się silnym naciskiem na większą powściągliwość i mniejsze zaangażowanie zagraniczne, nie tylko wśród republikanów Trumpa. Te argumenty znajdują podatny grunt w różnych nurtach partii republikańskiej, ale również wśród niemałej grupy demokratów. Chociaż ostatnie sondaże sugerują, że „Amerykanie pozostają przywiązani do NATO”, zobowiązania USA za granicą prawdopodobnie staną się bardziej warunkowe, a Stany Zjednoczone, bez względu na administrację, najpewniej będą nalegać, żeby ich sojusznicy ponosili znacznie większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Choć nie jest to nic nowego, zmienić się może sposób egzekwowania tych żądań ze strony Waszyngtonu. Łagodne napomnienia i subtelną dyplomację może zastąpić twarde kupieckie quid pro quo.
Po drugie, jak uważa Grand, amerykańscy decydenci polityczni z całego spektrum politycznego coraz bardziej koncentrują swoją politykę zagraniczną i bezpieczeństwa na Indo-Pacyfiku i rywalizacji USA z Chinami. Jak pisze: “Pomimo wojny na Ukrainie i zagrożenia ze strony Rosji, Europa nie jest już głównym teatrem, który wyznacza priorytety planowania obronnego USA i otrzymuje największą alokację zasobów. W roku podatkowym 2024, gdy na Ukrainie trwała wojna, Pentagon przeznaczył 3,6 miliarda dolarów ze swojego budżetu na „Europejską Inicjatywę Odstraszania”, podczas gdy na „Inicjatywę Odstraszania na Pacyfiku” przeznaczono 14,7 miliarda dolarów. Podejście ‘Chiny przede wszystkim’ nie tylko stwarza konkurencję dla ograniczonych amerykańskich zasobów wojskowych, ale także przygotowuje USA do innego rodzaju rywalizacji ze wschodzącym supermocarstwem, koncentrującym się głównie na domenach powietrznej, morskiej, kosmicznej, cyberprzestrzeni i nowych technologiach. W związku z tym Stany Zjednoczone prawdopodobnie opracują i nadadzą priorytet zdolnościom bardziej dostosowanym do teatru Pacyfiku”.
Co to wszystko może oznaczać dla nas? Za punkt wyjścia wszystkich naszych koncepcji, planów, strategii wojskowych i dyplomatycznych, powinniśmy uznać, że liberalny porządek międzynarodowy już nie istnieje. W związku z powyższym musimy nasze metody działania dostosować do nowej bardziej brutalnej rzeczywistości. Wymagać to będzie od polityków umiejętności korzystania z narzędzi hard power w tym instrumentów siłowych, wojskowych, w polityce bezpieczeństwa. Powróciły czasy gdy to przywódcy państw, szczególnie o tak trudnym położeniu geopolitycznym jak nasze, znów będą podejmować decyzje z kategorii „życia i śmierci”. Żegnamy zatem słodką erę postpolityki i witamy czas Polityki przez duże „P”.
Klasa polityczna, która nie dostosuje się do tych nowych realiów, zostanie prędzej czy później wymieniona przez społeczeństwa, które będą poszukiwać elit zdolnych do nawigowania państwem na chaotycznych i niebezpiecznych wodach polityki międzynarodowej.
Marek Stefan