W środę 8 maja, Prezydent Iranu Hassan Rouhani podjął decyzję o zaprzestaniu stosowania się przez Iran do części zobowiązań wynikających z porozumienia nuklearnego zawartego w 2015 roku. Tym samym rozpoczął on niebezpieczną grę, której stawką jest nie tylko los Iranu, ale także całego regionu. Ta rozgrywka może jednak szybko wymknąć mu się spod kontroli i wzmocnić nie rząd w Teheranie, lecz jego przeciwników – i tych w kraju, i tych poza jego granicami.
Posłaniec
Nad ranem 8 maja 2019 roku irańskie ministerstwo spraw zagranicznych przekazało ambasadorom państw-sygnatariuszy porozumienia nuklearnego (JCPOA) list od prezydenta Rouhaniego. Treść samego listu nie została ujawniona, lecz zgodnie z informacjami Irańskiej Agencji Rządowej prezydent poinformował „partnerów” o odrzuceniu przez Iran niektórych obciążeń nałożonych przez JCPOA na jego Ojczyznę oraz zagroził, że jeśli pozostałe strony umowy nie podejmą konkretnych działań, dzięki którym Iran mógłby obejść amerykańskie sankcje, to – po upływie 60 dni – Iran posunie się o krok dalej i wznowi wzbogacanie uranu powyżej poziomu 3,67% zakreślonego przez JCPOA. Tym samym upadłaby ostatnia szansa na utrzymanie w mocy porozumienia z 2015 r.
Kilka godzin później informacje te zostały potwierdzone przez samego Rouhaniego na posiedzeniu rządu. Prezydent, na co dzień bardzo stonowany, tym razem grzmiał mówiąc, że „europejscy partnerzy” (w domyśle UE) nie zrobiły nic, aby obejść amerykańskie sankcje przywrócone po tym, gdy w maju 2018 roku Waszyngton wycofał się z porozumienia. W odpowiedzi na tą nieporadność Europejczyków, Teheran zadecydował o częściowym odejściu od JCPOA poprzez:
1. rozpoczęcie magazynowania wzbogaconego uranu powyżej limit ustalony w umowie (tj. powyżej 130 kg) – zgodnie z umową Iran powinien pozbywać się nadwyżek przez sprzedaż na rynku międzynarodowym;
2. rozpoczęcie magazynowania ciężkiej wody, której nadmiar powstanie przy procesie wzbogacania uranu do poziomu 3,67% w reaktorze w Araku – zgodnie z umową także w tym przypadku nadwyżki powinny być sprzedawane poza Iran (przy czym reaktor w Araku pozostaje obecnie nieoperacyjny, bo – zgodnie z postanowieniami JCPOA – został on zniszczony).
Słysząc słowa prezydenta Rouhaniego przez głowę przebiegła mi, i pewnie wielu osobom, myśl „czy to koniec JCPOA?”
Otoczeni
Obecnie Iran znajduje się w fatalnej sytuacji. Przede wszystkim presja ze strony USA, już i tak ogromna, ulega coraz większej intensyfikacji – zwłaszcza ostatni miesiąc był tutaj przełomowy. W maju 2018 roku Waszyngton ograniczył się „wyłącznie” do wypowiedzenia porozumienia nuklearnego i przywrócenia antyirańskich sankcji. Widząc jednak, że sankcje działają zbyt wolno i są zbyt słabe, USA postanowiły dokręcić śrubę Teheranowi. W kwietniu amerykański Departament Stanu wpisał Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej na listę organizacji terrorystycznych, a Biały Dom zadecydował o nieprzedłużaniu kończących się wkrótce zwolnień od sankcji dla ośmiu państw, które dzięki nim mogły dotychczas importować irańską ropę. Jakby tego było mało w początku maja b.r. Amerykanie zadecydowali o wysłaniu do Zatoki Perskiej lotniskowca USS Abraham Lincoln, który brał udział w inwazji na Irak w 2003 roku.
Z drugiej strony pozostali sygnatariusze JCPOA (tj. UE, Rosja i Chiny) mimo, że deklarują swoje wsparcie dla porozumienia, nie zrobili nic co miałoby jakikolwiek realny wpływ na ominięcie amerykańskich sankcji. Co prawda, zwłaszcza UE, wydała wiele pro-irańskich deklaracji, a nawet założyła specjalną spółkę INSTEX, która miała zając się obsługą handlu z Iranem i w ten sposób ominąć sankcje, jednak póki co owa spółka nie obsłużyła ani jednej transakcji. Najlepszym świadectwem nieefektywności europejskich działań był kwiecień 2019 roku, gdy UE miała ogromne problemy nawet z dostarczaniem pomocy humanitarnej do, zmagającego się akurat z powodzią, Iranu.
Tymczasem sytuacja wewnątrz Iranu stale się pogarsza. Gospodarka wyhamowuje, inflacja wystrzeliła w górę a niezadowolenie społeczne staje się coraz bardziej dostrzegalne. Jednocześnie obóz rządzący musi zmagać się nie tylko z zagrożeniami zewnętrznymi, ale także wewnętrznymi – konserwatyści coraz mocniej atakują prezydenta a obóz reform (tj. największy sojusznik centrowego prezydenta) resztkami sił podejmuje desperackie próby zjednoczenia liberalnego środowiska pod jednym sztandarem.
Wszystko to sprawiło, że prezydent nie mógł już dłużej pozostawać bierny w sporze z USA i pokornie czekać, aż UE w końcu spełni obietnice złożone Iranowi w maju 2018 roku – wtedy Bruksela obiecała, że zrobi wszystko co możliwe, aby obejść amerykańskie sankcje. Prezydent Rouhani podjął niebezpieczną grę, która jednak może szybko wymknąć mu się spod kontroli i wzmocnić nie Iran, lecz jego przeciwników.
Gdzie są przyjaciele moi?
Główny cel decyzji Rouhaniego jest bardzo jasny, a prezydent wyraził go niemal wprost – UE musi w końcu wypełnić swoje zobowiązania. Głównie chodzi o to, żeby kraje członkowskie UE zaczęły z powrotem importować irańską ropę a unijne banki obsługiwać transakcje z irańskimi podmiotami. Mówiąc inaczej, Teheran chce aby Bruksela w końcu wykonała konieczne kroki i uruchomiła INSTEX, który powstał już 31 stycznia 2019 a do tej pory nie obsłużył żadnej transakcji.
Tylko z pomocą Unii Iran może podjąć walkę z amerykańskimi sankcjami i mieć jakikolwiek szanse na zwycięstwo. Jeśli Europa nie pomoże Teheranowi to jest on na prostej drodze do gospodarczego i politycznego piekła.
W poprzednim okresie (tj. przed 2015 rokiem), gdy Iran cierpiał pod jarzmem sankcji, i to nałożonych zarówno przez USA jak i UE, nieocenioną pomoc niósł im chiński Bank of Kunlun. To właśnie ten bank odpowiadał za obsługę dużej części irańskich transakcji, w których nikt inny nie chciał pośredniczyć. Za ten proceder bank był obkładany sankcjami przez Amerykanów, lecz jako podmiot państwowy za wiele sobie z tego nie robił. Jednak tym razem jest inaczej.
Obecnie Chińczycy nie są zainteresowani współpracą z Iranem, a sławny Bank of Kunlun już w grudniu 2018 roku ogłosił, że po upływie zwolnień jakie Pekin otrzymał na handel z Teheranem, nie będzie dalej obsługiwał transakcji z irańskimi podmiotami objętymi sankcjami.
Podobnie sytuacja wygląda w innych dziedzinach. Gdy francuski Total SA, pod wpływem presji ze strony USA, wycofał się z Iranu, do akcji wkroczyło chińskie CNPC i przejęło kontakt Totalu na rozbudowę największego pola gazu ziemnego na świecie – Południowego Pars. Jednak od momentu przejęcia tego kontaktu prace na Południowym Pars nawet nie drgnęły. Wszystko dlatego, że obecnie Chińczycy są zainteresowani przede wszystkim wypracowaniem korzystnego dla siebie układu handlowego z USA. Iran jest w tej rozgrywce tylko pionkiem, który Pekin wykorzystuje do zwiększania nacisku na USA.
Przyparty do muru
Rouhani posunął się do tak ostrych kroków, gdyż dalej utrzymujący się impas prowadzić mógł wyłącznie do dalszej recesji irańskiej gospodarki, oraz spadku popularności rządzącego obozu umiarkowanego, którego obecny prezydent jest reprezentantem (mimo, że jego poglądy są bardziej centrystyczne niż liberalne). Irańscy konserwatyści za obecną sytuację gospodarczą kraju, oskarżają właśnie Rouhaniego i twierdzą, że podpisanie JCPOA było jego osobistym błędem. Taka retoryka trafia do szerokich mas społecznych, a poparcie prezydenta systematycznie spada – według ostatnich szacunków jest to zaledwie ok. 30% (w przeddzień podpisania JCPOA było to blisko 90%).
Dlatego administracja Rouhaniego, nie będąc w stanie samodzielnie obejść sankcji, potrzebuje wsparcia Europy. Tylko dzięki zapewnieniu funkcjonalności INSTEX-u uda się wspomóc irańską gospodarkę, ukrócić krytykę ze strony konserwatystów i odbudować poparcie społeczne dla obozu reform.
Nacisk czy bezpardonowa groźba?
Decyzja prezydenta Iranu z 8 maja, mimo że zaskakująca, to jednocześnie była bardzo wyważona, co wskazuje że zamierzona była ona raczej na wywarcie wpływu na UE niż na narzucenie Unii czegokolwiek z pozycji siły. Mimo że deklaracja Rouhaniego brzmiała groźnie to w rzeczywistości była najbardziej stonowaną odpowiedzią na amerykańską presję, jaką Teheran mógł wystosować.
Otóż 3 maja 2019 roku Waszyngton ogłosił, że kolejne zwolnienia, które pozwalają państwom skupować od Iranu wzbogacony uran i ciężką wodę (oba procedery, przy zachowaniu granic określonych w umowie, są legalne w myśl JCPOA) nie zostaną przedłużone – są to inne zwolnienia niż te, które dot. handlu ropą. Tym samym nikt nie byłby już zainteresowany handlem tymi towarami z Iranem. W efekcie nadwyżki zarówno uranu, jak i ciężkiej wody, de facto gromadzone byłyby na terenie Iranu z powodu siły wyższej niż realnej woli Irańczyków.
Dlatego też – patrząc z tej perspektywy – wystąpienie Rouhaniego było bardzo stonowane. Przedstawił on skutek amerykańskich sankcji (zgromadzenie na terenie Iranu takich ilości uranu i ciężkiej wody, które wykraczają poza limity określone w JCPOA), jako samodzielną decyzję Teheranu wyrażającą gotowość do konfrontacji, gdy w rzeczywistości Teheran nie ma żadnego wpływu na gromadzenie się przedmiotowych towarów na terenie Iranu, bo nikt nie chce ich kupić. Cóż za polityczny majstersztyk.
Jednocześnie jednak w decyzji Rouhaniego przewijał się jeden, bardzo groźny motyw – po upływie 60 dni Teheran użyje silniejszych środków nacisku. Jeśli w tym czasie UE nie będzie w stanie sprawić, aby INSTEX zaczął działać, to Teheran pójdzie o krok dalej i zwiększy poziom wzbogacania uranu ponad 3,67% (kolejny limit, który ustanawia JCPOA).
Gra o wszystko
Decyzja Rouhaniego to ruch godny rasowego hazardzisty. Prezydent wszedł „all in”, uważając najprawdopodobniej że bardziej zdecydowane stanowisko Teheranu zmusi Londyn, Paryż i Berlin do podjęcia natychmiastowych działań. Jednak – przynajmniej moim zdaniem – Rouhani tym razem się pomylił.
Kraje członkowskie UE, a nawet sama grupa E3, nie posiadają woli politycznej do podjęcia próby konfrontacji z USA. Mało tego, wiele wskazuje, że UE jest coraz bardziej zainteresowana odstąpieniem od JCPOA, jednak w taki sposób aby nie pokazać własnej słabości. Ostatni ruch Teheranu to idealny pretekst dla Europy do „uratowania twarzy”. Unia może teraz wstrzymać się od działań, a gdy Iran rozpocznie wzbogacanie urany powyżej 3,67%, stwierdzić że JCPOA przestała być wiążąca, gdyż jej postanowienia złamały zarówno Waszyngton, jak i Teheran.
Wydaje się zresztą, że Rouhani jest świadom tego ryzyka, gdyż podczas swojego wystąpienia wielokrotnie podkreślał, że Iran nie odchodzi od całości JCPOA, lecz tylko od części swoich zobowiązań, a samą umowę nadal uważa za wiążącą.
Wątpliwe także, żeby decyzja prezydenta odbiła się dobrze na kondycji obozu reform w samym Iranie. O ile w perspektywie krótkoterminowej, dzięki konfrontacyjnej postawie, prezydent może odbudować część utraconego poparcia, o tyle w perspektywie długoterminowej podjęte przez Rouhaniego kroki mogą odbić się czkawką – w głównej mierze sporami wśród samych polityków obozu reform i dalszej defragmentacji tej części sceny politycznej.
Jest jednak jeden człowiek, który cieszy się z decyzji Rouhaniego – tym człowiekiem jest Władimir Putin. Rosja oficjalnie nie respektuje amerykańskich sankcji, i kontynuuje handel z Iranem. Skala tego procederu, mimo że jest relatywnie mała, to jednocześnie pozwala Rosji utrzymywać najcieplejsze – ze wszystkich sygnatariuszy JCPOA – relacje z Iranem. Nie bez przyczyny w momencie, gdy prezydent Rouhani przedstawiał swoją decyzję, minister spraw zagranicznych Iranu Dżawad Zarif przebywał z wizytą w Moskwie. Mimo tych z pozoru dalece zażyłych stosunków, dalsze osłabianie Iranu jest rosyjskim elitom na rękę. Dzięki temu Moskwa – kosztem Teheranu – może skutecznie zwiększać swoje wpływy w regionie Bliskiego Wschodu, a w szczególności w Syrii. To także Rosja, gdy idzie o rynek ropy naftowej, może skorzystać najwięcej na ograniczeniu eksportu irańskiej ropy.
Podsumowanie
Prezydent Rouhani podjął niebezpieczną walkę, i to w dodatku walkę o wszystko. Jeśli uda mu się wymusić na Unii Europejskiej wypełnienie jej obietnic, to istnieje szansa, że irański obóz liberalny utrzyma się u władzy, a sankcje – dzięki pomocy Europejczyków – będą dużo mniej uciążliwe dla irańskiej gospodarki.
Jednak wiele wskazuje, że będzie inaczej i ruch prezydenta nie zmobilizuje UE do działania. Jeśli w ciągu najbliższych 60 dni Europa nie podejmie odpowiednich działań, to wątpliwe żeby zrobiła to także później. Tym samym Rouhani zostałby „na lodzie”. Po upływie 60 dni i zwiększeniu wzbogacania uranu powyżej 3,67% nie byłoby już odwrotu, a porozumienie nuklearne znalazłoby się w strzępach. To natomiast byłoby wodą na młyn konserwatystów, którzy rozpoczęliby bezpardonową walkę z prezydentem i żądać usunięcia go ze stanowiska. Jednocześnie ajatollah Chamenei, który obecnie wspiera próby osiągnięcia porozumienia z Europą, odwróciłby się od prezydenta. To natomiast mogłoby być początkiem końca Rouhaniego i jego liberalnych sojuszników. Niestety wydaje się, że ta druga opcja (tj. nieosiągnięcie porozumienia z Europą) jest dużo bardziej prawdopodobna.
Tomasz Rydelek