W nowym roku roku na horyzoncie pojawiają się poważne sprzeczności w interesach Europy i Stanów Zjednoczonych oraz wewnątrz Unii Europejskiej. Stwarza to pewne istotne zagrożenia, ale i szanse dla Polski.
Cła Trumpa – dylemat dla Europy
Nominacje Donalda Trumpa świadczą o tym, że jego administracja nie będzie szła w kierunku izolacjonizmu, ale większego globalnego zaangażowania. Sekretarz stanu Marco Rubio, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz i specjalny wysłannik ds. wojny na Ukrainie Keith Kellogg, to osoby nazywane w amerykańskiej debacie mianem „China Hawks”, czyli zwolennicy silnej konfrontacji z Pekinem.
Mike Waltz domaga się na przykład odejścia od polityki tzw. strategicznej niejednoznaczności wobec Tajwanu, podpisania otwartego sojuszu i dozbrojenia wyspy. USA chcą skupić się na Pacyfiku w związku z wieloletnią aktywnością Chin. Szef CIA William Burns ocenił, że w 2027 roku Chiny będą gotowe do inwazji na Tajwan, a rozwijanie takich projektów jak pocisk hipersoniczny DF-27 poważnie zagraża amerykańskim zdolnościom w regionie.
Nie oznacza to jednak, że USA pod rządami Trumpa będą chciały wycofać się z Europy. Zupełne wycofanie oznaczałoby ryzyko porozumienia się państw Zachodniej Europy z Rosją i Chinami, co znacznie osłabiłoby pozycję Waszyngtonu. USA będą natomiast oczekiwać większego zaangażowania europejskich sojuszników w obronę własnego kontynentu. Według niektórych ocen, Trump chciałby na przykład, żeby koszty pomocy Ukrainie rozkładały się mniej więcej w proporcji 80:20 na Europę i Stany Zjednoczone. Z pewnością przyszły rok będzie czasem twardych negocjacji i trudnych decyzji.
Donald Trump zapowiedział, że wprowadzi cła na towary z Europy w wysokości 10-20 proc. Szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde oceniła, że skoro pozostawił widełki, oznacza to, że ta kwestia może być przedmiotem negocjacji. Państwa europejskie powinny zatem przygotować zestaw zachęt i potencjalnych retorsji, które mogą następnie położyć na stole negocjacyjnym. Do tej pierwszej grupy należy wzrost importu amerykańskich surowców, głównie gazu LNG, ale także ropy, których wydobycie Trump chce zwiększyć. Trudno szukać natomiast skutecznych straszaków. Na wzajemnym handlu korzysta przede wszystkim Europa, a w 2023 roku deficyt Stanów Zjednoczonych w handlu z Unią Europejską wyniósł 209 mld dolarów.
Warto jednak podkreślić, że ta nadwyżka nie rozkłada się równomiernie wśród państw bloku. Niemcy odpowiadały za 86 mld dolarów, Włochy za 42 mld a Irlandia za 31 mld, co stanowiło odpowiednio 22,1; 22,2; 45,8 proc. eksportu tych krajów. Siedem państw UE: Luksemburg, Chorwacja, Litwa, Malta, Belgia, Hiszpania i Holandia odnotowały deficyt w wymianie handlowej z USA. W przypadku Holandii wyniósł on najwięcej, prawie 35 mld dolarów. Wiele państw, w tym Polska i Francja, miało niewielką nadwyżkę, można więc powiedzieć, że ich handel z USA był zbilansowany. Państwa Unii mogą zatem w różny sposób patrzeć na cła Donalda Trumpa i ewentualne ustępstwa, które należy poczynić, żeby skłonić go do ich obniżenia. Może też zaistnieć tendencja do samodzielnego negocjowania i uzyskania dla siebie pewnych wyłączeń. Czy na przykład Holandia zechce pogłębić swój deficyt w handlu z USA, żeby pomóc Niemcom utrzymać nadwyżkę?
Chińska powódź
Kolejnym problemem dla Europy mogą okazać się cła, które Trump nałoży na Chiny. Zapowiedział, że nałoży nowe taryfy sięgające 60 proc. na wszystkie towary z Chin. Administracja Joe Bidena w sierpniu zatwierdziła 100 proc. cła na pojazdy elektryczne z tego państwa. Oznacza to, że Chiny mogą spróbować przekierować część swojego amerykańskiego eksportu do Europy. Unia Europejska wprawdzie także nałożyła cła na produkowane w Chinach samochody elektryczne, ale o znacznie mniejszej skali – wahają się one od 7,8 proc. do 35,3 proc. (do tego należy doliczyć dotychczasowe5 10-procentowe cła).
Co ważne, nie dotyczą one także pojazdów hybrydowych. Chiny planowały, że rok 2024 zakończy się 20-procentowym wzrostem sprzedaży takich samochodów do Europy, a w przyszłości sprzedaż będzie rosła jeszcze szybciej. Nie jest to aż tak zła wiadomość dla Niemiec, których przemysł motoryzacyjny zarabia przede wszystkim na eksporcie poza UE. W 2023 największym odbiorcą ich samochodów były Stany Zjednoczone (37 mld dolarów) i Chiny (26 mld dolarów). Rynek unijny jest z kolei najważniejszy dla motoryzacji francuskiej; dlatego Francja opowiedziała się za wprowadzeniem ceł na chińskie samochody, a Niemcy były przeciwne. Berlin obawiał się retorsji ze strony Pekinu, a Volkswagen w ostatnich latach osiągał około 40 proc. przychodów w Chinach, które w pierwszej połowie 2024 roku kupowały 32 proc. wszystkich sprzedanych przez grupę samochodów.
Francja i Niemcy mają zatem rozbieżne interesy w polityce handlowej wobec Chin. Oba te państwa zmagają się też z problemami gospodarczymi. Niemcy, według prognoz Komisji Europejskiej, w przyszłym roku odnotują anemiczny (i najniższy w całej UE) wzrost gospodarczy w wysokości 0,7 proc., a Francja podobnie– 0,8 proc. Deficyt budżetowy Francji aktualnie zbliża się do 6 proc., a dług publiczny przekroczył 110 proc. Kwestie fiskalne pogłębiły kryzys polityczny i doprowadziły do upadku rządu Michela Barniera.
Niemcy okrakiem na płocie
Badania Forschungsgruppe Wahlen pokazują, że od połowy 2023 roku rosło znaczenie sytuacji gospodarczej dla niemieckiego wyborcy kosztem dotychczasowych priorytetów, czyli imigracji, klimatu i energii, oraz wojny na Ukrainie. 43 proc. badanych uważa, że Niemcy źle radzą sobie gospodarczo. Sytuacja gospodarcza i wewnętrzna będzie więc priorytetem tych państw i sprzeczne interesy mogą dać o sobie znać w ich polityce zagranicznej. Szczególnie widoczne będzie to w Niemczech, gdzie w lutym odbędą się wcześniejsze wybory.
Partie antyestablishmentowe – AfD i Sojusz Sary Wagenknecht – cieszą się dużym poparciem, łącznie sięgającym 25 proc. Obie domagają się przywrócenia pragmatycznej współpracy z Rosją, w tym zakupu surowców, żeby przywrócić niemieckiej gospodarce konkurencyjność. Inne siły polityczne, takie jak SDP i CDU/CSU, są temu przeciwne, jednak rezonująca w społeczeństwie radykalna retoryka zmusza je do częściowej zmiany stanowiska w niektórych sprawach. Stąd na przykład niedawny telefon kanclerza Olafa Scholza do Władimira Putina oraz przywrócenie kontroli na wszystkich granicach, by uspokoić obawy dotyczące migracji.
Niemcy zatem w przyszłym roku i w dalszej przyszłości będą stały przed nierozstrzygalnymi dylematami. Są to oczekiwania USA, takie jak zwiększenie wydatków na obronność, zakup amerykańskich surowców oraz osłabienie połączeń z Chinami, co pozwoli nadal sprzedawać samochody za Atlantyk. To także oczekiwania Pekinu, by Niemcy naciskały na innych partnerów europejskich w sprawie ceł. To także naciski niemieckiego społeczeństwa i radykalnych partii, domagających się skupienia na gospodarce i przywrócenia handlu surowcami z Rosją.
Francja z kolei będzie także skupiona na sobie, jednocześnie jednak prezydent Emmanuel Macron może podejmować działania dla zwiększenia wpływów Paryża w kwestii bezpieczeństwa europejskiego i kontaktów z Rosją. Francja pod jego rządami kilkukrotnie próbowała odgrywać większą rolę, z dwóch powodów. Po pierwsze, jeśli to ona będzie gwarantem bezpieczeństwa, zwiększy to zyski jej przemysłu obronnego i może być narzędziem nacisku przy innych kontraktach, na przykład na budowę elektrowni atomowych w państwach wschodniej flanki NATO. Po drugie, Francja tradycyjnie dąży do niezależności od Waszyngtonu, co zdaniem Zbigniewa Brzezińskiego miało charakter niezrozumiałej obsesji, a dla Francuzów jest zapewne symptomem niepogodzenia się z utratą statusu mocarstwa.
Polska na pierwszej linii
Polska jest na pierwszej linii frontu, ma więc inne spojrzenie na architekturę bezpieczeństwa na wschodniej flance NATO, niż Francja i Niemcy. Berlin nie chce finansować takich projektów jak Tarcza Wchód, sprzeciwia się także zaciągnięciu wspólnego długu na rzecz wydatków na zbrojenia (w UE dyskutuje się obecnie przeznaczenie ze wspólnej kasy 500 mld euro na obronność w ciągu najbliższej dekady). Komisja Europejska nie zgodziła się na wyłączenie wydatków na obronność z procedury nadmiernego deficytu, wszczętej wobec Polski (choć reporterzy RMF FM dotarli do nieoficjalnych informacji, w myśl których Polska może liczyć na specjalne traktowanie w tym względzie). Francja chciałaby być pierwszym gwarantem bezpieczeństwa, podczas gdy w interesie Polski jest jak najsilniejsze zaangażowanie Stanów Zjednoczonych.
Warto też zwrócić uwagę na wewnętrzną sytuację na wschodniej flance NATO. Część krajów, głównie państwa bałtyckie, przyjmuje względem Rosji postawę taką jak Polska. Część jednak zaczyna ulegać zjawisku nazywanemu bandwagoning, czyli dołączaniu do obozu postrzeganego jako silniejszy. Węgry Viktora Orbana i Słowacja Roberta Fico znacznie przyjaźniej odnoszą się do Kremla; nie mają też moralnego problemu z zakupem rosyjskich surowców. Bułgaria pogrąża się w chaosie politycznym. Przez trzy lata, mimo przeprowadzenia siedmiokrotnych wyborów, nie była w stanie wyłonić stabilnego rządu. W Rumunii, kraju do niedawna postrzeganym jako wierny sojusznik NATO, pierwszą turę wyborów prezydenckich wygrał Călin Georgescu, polityk mający niejasne powiązania z Rosją, w związku z którymi Trybunał Konstytucyjny unieważnił wynik.
Jak w tym wszystkim powinna zachować się Polska? Przede wszystkim należy zrozumieć, że nasza sytuacja w obszarze bezpieczeństwa jest diametralnie różna od sytuacji Zachodu. Sekretarz generalny NATO Mark Rutte twierdzi, że Rosja może osiągnąć przewagę militarną nad europejskimi członkami sojuszu już za pięć lat i może zaatakować któregoś z nich. Z pewnością nie będą to w pierwszej kolejności Niemcy albo Francja, ale Polska bądź kraje bałtyckie. Dlatego w naszym interesie jest utrzymanie silnej więzi ze Stanami Zjednoczonymi, którą możemy budować poprzez zakup amerykańskiej broni (ważne jest jednak także rozwijanie własnego przemysłu, szczególnie produkcji amunicji) i technologii (np. elektrowni jądrowych). Zalanie Europy amerykańskimi surowcami także jest korzystne, ponieważ odsuwa powrót do polityki business as usual z Rosją. Niemcy i Francja niekoniecznie będą tego chciały, ponieważ może to uderzyć w ich interes gospodarczy. Istnieje tam duża presja, żeby stawiać go ponad bezpieczeństwem flanki wschodniej NATO.
Kluczowe jest odrzucenie mitu europejskiej solidarności, ponieważ jest ona zupełnie inaczej rozumiana w Polsce i na Zachodzie. Polskie społeczeństwo przez długi czas postrzegało ją jako altruistyczne zaangażowanie zachodnich partnerów na rzecz naszego rozwoju. Tymczasem Zachód, w szczególności Niemcy, rozumie ową solidarność jako podporządkowanie państw wschodniej Unii Europejskiej jego interesowi, szczególnie wobec nadchodzących trudności. Otwarcie pisał o tym Olaf Scholz w „Foreign Affairs” zaraz po objęciu funkcji kanclerza. Stwierdził wówczas, że Unia Europejska powinna niemal zupełnie odejść od zasady jednomyślności w podejmowaniu decyzji, ponieważ to paraliżuje jej proces decyzyjny. Oznaczałoby to, że większe i ludniejsze państwa miałyby jeszcze więcej do powiedzenia we wspólnocie, a słabsi zostaliby pozbawieni narzędzi sprzeciwu.
Trudno się dziwić Niemcom, że do tego dążą. W ich interesie leży, żeby Polska, a szerzej cała Grupa Wyszehradzka, była zasobem taniej pracy i rynkiem zbytu. Budowa elektrowni jądrowych w Polsce, które w dłuższej perspektywie obniżyłyby ceny energii w naszym kraju, a zatem zwiększyły jego atrakcyjność inwestycyjną, nie jest pożądana przez Berlin. W pierwszym kwartale 2024 roku polscy odbiorcy inni niż gospodarstwa domowe płacili 0,26 euro za kWh, niemieccy 0,28, a francuscy 0,2. Podobnie jest z dużymi projektami infrastrukturalnymi, które mają inny cel niż ułatwienie handlu pomiędzy Polską a Niemcami. Centralny Port Komunikacyjny zwiększyłby nasze zdolności także pod kątem obrony, ale zagroziłby interesom Niemiec jako hubu logistycznego. Zakupy broni z Korei Południowej, połączone z transferem technologii do Polski i przeniesieniem części produkcji do naszego kraju, także są zagrożeniem gospodarczym. Warszawa pomimo tego powinna realizować te plany.
Należy jednak także zwrócić uwagę, że polska gospodarka jest silnie związana z niemiecką. W 2023 roku wartość eksportu do Niemiec wyniosła 448 mld złotych, co stanowiło 28 proc. całej naszej sprzedaży zagranicznej. Oznacza to, że zła sytuacja gospodarcza w Niemczech będzie miała reperkusje także dla sytuacji w Polsce. Warszawa powinna zatem poszukiwać nowej drogi rozwoju gospodarczego, polegającego na przykład na wspieraniu rozwoju rodzimych przedsiębiorstw o skali międzynarodowej. To oczywiście plan na lata, ale na tym polega myślenie strategiczne. Obiecująca pod tym względem była zagraniczna ekspansja Orlenu w ostatnich latach. Problem z państwowymi spółkami polega jednak na tym, że przy zmianie władzy często zmienia się też koncepcja ich funkcjonowania, co może znacznie osłabić zaufanie partnerów biznesowych.
Marcin Piątkowski w książce „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość” zauważa, że kończą się dotychczasowe atuty, które dawały nam sukces gospodarczy, na czele z tanią siłą roboczą. Stoimy więc na rozdrożu: albo znajdziemy nowy pomysł na siebie i zbudujemy wysokomarżową gospodarkę, albo pozostaniemy w roli podwykonawcy dla zachodniego przemysłu.
Na koniec należy zwrócić uwagę na fakt, że Niemcy i inne państwa Zachodu są naszymi partnerami i sojusznikami, co jest dla nas sytuacją korzystną. Należy więc odradzać więc stosowanie antyniemieckiej retoryki i ostentacyjne gesty, mające pokazać nasz negatywny stosunek do Berlina. Niemcy mają pełne prawo do dbania przede wszystkim o własny interes, oczywiście w ramach międzynarodowych umów; taka jest też zresztą natura relacji międzynarodowych, a sprzeciwianie się naturze nigdy dobrze się nie kończy. Zamiast obrażać się na nią, Polska powinna iść tą samą drogą i bez kompleksów zabiegać o swoje.
Eugeniusz Romer