Subskrybuj nas na Youtube

Wypowiedzi prezydenta elekta Donalda Trumpa na temat Grenlandii można potraktować jako kolejny przykład jego arogancji, jednak w tle całej dyskusji toczy się rozgrywka mocarstw o wpływy na dalekiej północy. Region Arktyki staje się jedną z kluczowych aren walki o kształt przyszłego porządku międzynarodowego. 

Grenlandia pełni istotną rolę w amerykańskich koncepcjach strategicznych przynajmniej od pierwszej połowy XX wieku, choć Waszyngton próbował wejść w jej posiadanie jeszcze w XIX stuleciu, już po roztoczeniu swojej jurysdykcji nad Alaską. Grenlandia stanowi element morskiego przejścia GIUK, znajdującego się między tą wyspą a Islandią, na Wielkiej Brytanii (UK) kończąc. To tą drogą w czasie II wojny światowej alianckie, przede wszystkim amerykańskie, konwoje z zaopatrzeniem podążały do Murmańska i Archangielska. To również na tych arktycznych szlakach odbywały się liczne niekinetyczne pojedynki NATO-wskich i sowieckich okrętów podwodnych w czasie zimnej wojny. 

Na samej Grenlandii, którą Amerykanie zobowiązali się bronić w razie obcej agresji jeszcze w czasie II wojny światowej (w 1951 roku te zobowiązania zostały potwierdzone), Stany Zjednoczone zbudowały swoją najdalej na północ wysuniętą bazę wojskową na świecie w Pituffik. Od czasów zimnej wojny Pentagon utrzymuje tam instalacje radarowe wczesnego ostrzegania, które pełnią kluczową rolę w systemie obrony powietrznej i przeciwrakietowej terytorium USA. Jego celem jest przeciwdziałanie ewentualnemu atakowi nuklearnemu Rosji przy użyciu międzykontynentalnych pocisków balistycznych (ICBM). 

“Nie można przecenić znaczenia Arktyki dla Rosji w kontekście utrzymania jej odstraszania nuklearnego wobec USA. W przypadku hipotetycznej wymiany nuklearnej Moskwa prawdopodobnie wystrzeliłaby rakiety balistyczne dalekiego zasięgu – z baz okrętów podwodnych z takimi rakietami w pobliżu Półwyspu Kolskiego – które przeleciałyby przez przestrzeń powietrzną nad Grenlandią, a w wyniku utrudnionej widoczności w Arktyce i lukach w amerykańskim systemie wykrywania i obrony powietrznej mogłyby osiągnąć cele na terytorium Ameryki” – twierdzi Liselotte Odgaard, analityczka w amerykańskim ośrodku badawczym Hudson Institute.

Jak jasno wynika z przytoczonych informacji, znaczenie wojskowe Grenlandii dla USA należy rozpatrywać przez pryzmat jej miejsca w koncepcjach obrony terytorium kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, jak również w wymiarze strategii powstrzymywania regionalnych i globalnych ambicji Rosji i Chin. 

Skoncentrujmy się najpierw na tym pierwszym wątku. Nie jest to bowiem, jak się wydaje, przypadek, że Donald Trump podjął równocześnie kwestię przyszłości Grenlandii i Kanału Panamskiego. Z racji położenia obu tych strategicznych miejsc w bliskim sąsiedztwie terytorium USA, Waszyngton był, jest i będzie zainteresowany ich statusem geopolitycznym i sytuacją bezpieczeństwa wokół. Pomijając buńczuczną i arogancką retorykę Trumpa można postawić hipotezę, że Ameryka pod rządami republikanów w kwestiach wojskowych i obrony narodowej w pierwszej kolejności zajmie się przeglądem i umocnieniem bezpieczeństwa swoich granic i najbliższego otoczenia. Byłoby to działanie w duchu słynnych “kręgów obronnych” lorda Palmerstona, XIX-wiecznego premiera Wielkiej Brytanii. Jak pisał wówczas szef rządu Jej Królewskiej Mości Królowej Wiktorii, w pierwszym kręgu obrony znajdowały się same wyspy brytyjskie, których należało strzec przed inwazją i innymi formami agresji. W drugim kręgu odpowiedzialności znajdowała się kontynentalna Europa, a w trzecim posiadłości Imperium Brytyjskiego w różnych częściach świata. 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że myślenie w podobnych kategoriach jest bliskie środowisku Donalda Trumpa. Jeszcze w trakcie kampanii wyborczej republikański prezydent bardzo często wskazywał, podejmując kwestie obronności, że jednym z jego priorytetów będzie wzmocnienie obrony przeciwrakietowej samych Stanów Zjednoczonych. W tym sensie wypowiedzi Trumpa na temat konieczności umocnienia amerykańskich wpływów na Grenlandii i w Kanale Panamskim, które – używając terminologii Palmerstona – wchodziłby w skład drugiego “kręgu obrony” Ameryki, jako przedmioty zainteresowania prezydenta nie powinny zaskakiwać niczym poza dziwaczną retoryką. 

Podjęte przez Trumpa kwestie Kanału Panamskiego oraz Grenlandii mogą także wskazywać, że Ameryka pod jego rządami może dążyć w polityce bezpieczeństwa i obronności do wzmocnienia kontroli nad i wokół większości kluczowych punktów węzłowych (ang. choke points) w świecie. Należą do niech nich także Cieśnina Ormuz i Bab al-Mandab, Kanał Sueski czy Cieśnina Malakka. Ta ostatnia z wymienionych arterii światowego handlu stanowi wąskie gardło dla dostaw surowców energetycznych sprowadzanych przez Chiny z Bliskiego Wschodu. W kontekście omawianych tu problemów nie można zatem wykluczyć, że administracja Trumpa będzie wywierała naciski między innymi na Singapur i Malezję w celu uzyskania albo lepszych warunków stacjonowania własnych sił zbrojnych (Singapur), albo dążyć będzie także do ograniczenia współpracy tych państw z Chinami i obecności tam ich inwestycji. Nie rozważając na razie, czy taka strategia mogłaby odnieść sukces, należy stwierdzić, że jest ona prawdopodobna. 

W tym miejscu wróćmy na chwilę do Arktyki. Biorąc bowiem pod uwagę, że wraz z topnieniem lodowców w Arktyce stopniowo otwierają się nowe perspektywy uruchomienia alternatywnych szlaków morskich wokół Eurazji, strategiczne znaczenie regionów położonych na dalekiej północy będzie tylko rosło. 

Kolejne białe księgi Pentagonu w ciągu ostatniej dekady wzbudziły obawy dotyczące rosnących wpływów Chin i Rosji w regionie Arktyki. Jednak USA niewiele zrobiły, aby wesprzeć swoje interesy na dalekiej północy. „W pewnym sensie przespaliśmy ten moment” – powiedział Michael O’Hanlon, dyrektor ds. badań w programie polityki zagranicznej w Brookings Institution w Waszyngtonie. 

W kwietniu 2000 roku, kilka dni dni po wygraniu swoich pierwszych wyborów prezydenckich, Putin na pokładzie atomowego lodołamacza “Rossija” przekonywał szefów firm transportowych i energetycznych, że gospodarcza przyszłość Rosji leży w kontroli i rozwoju przejść przez Ocean Arktyczny oraz wielkich syberyjskich złóż ropy naftowej i gazu.

Jak wskazuje portal Politico: “Nowy lodołamacz 'Rossiya’ jest budowany w stoczni niedaleko Władywostoku. Jest to pierwszy w klasie lodołamaczy napędzanych energią jądrową, które po zbudowaniu będą największymi na Ziemi, zdolnymi do przebicia się przez lód o grubości 4 metrów. To tylko największy z kilku nowych lodołamaczy w budowie, a w przygotowaniu są kolejne, które mają wzmocnić już znaczącą flotę Rosji. Amerykańskie zdolności w tym zakresie, składają się z zaledwie dwóch statków, z których jeden ma prawie 50 lat. Stocznia w Mississippi otrzymała zgodę na rozpoczęcie budowy pierwszego z nowej generacji statków tuż przed Bożym Narodzeniem”. 

Dla Chin inwestycje w regionie Arktyki i współpraca z Rosją w tym regionie to obietnica otwarcia nowych szlaków handlowych wzdłuż Północnej Drogi Morskiej i Przejścia Północno-Zachodniego. W 2018 r. Chiny ogłosiły Polarny Jedwabny Szlak, swój własny plan rozwoju inwestycji i wpływów w Arktyce, a w szczególności otwarcia szlaków handlowych i energetycznych przez daleką północ Rosji. Podczas wizyty w Pekinie w październiku 2024 r. Putin zaprosił podmioty z ChRL do inwestycji w Północny Szlak Morski. Chińskie firmy energetyczne już weszły w posiadanie znacznych udziałów w syberyjskich projektach wydobycia gazu, podczas gdy inne podmioty z Państwa Środka pomogły rozwinąć infrastrukturę portową w tamtym regionie. 

Jeśli do tego wszystkiego dodać kolejne alarmujące raporty państw NATO o rosnącym zainteresowaniu Rosji wzmocnieniem swojej obecności wokół norweskiego Svalbardu, to rysuje się wyraźnie obraz kolejnej areny starcia przeciwstawnych interesów mocarstw. Stąd też znaczenie północnych państw NATO, jak Norwegia, Dania, Szwecja, Finlandia i Kanada, będzie prawdopodobnie tylko rosło. 

Marek Stefan