„Nie masz już kart” – powiedział prezydent USA Donald Trump do Wołodymyra Zełenskiego, prezydenta Ukrainy, podczas niesławnego spotkania w Białym Domu. To nieprawda. Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na zwycięstwo Rosji w obecnej wojnie. Oznaczałoby to znaczne osłabienie ich pozycji na świecie, a wręcz zwiększyłoby zagrożenia dla ich terytorium. 

Świadczą o tym dalsze komunikaty administracji amerykańskiej i samego Trumpa. Już w oświadczeniu po wydarzeniach w Gabinecie Owalnym napisał, że Zełenski może wrócić, gdy będzie gotowy do osiągnięcia pokoju. W poniedziałek 3 marca powiedział, że umowa nie jest definitywnie przekreślona. W wywiadzie dla stacji Fox News jego zastępca J.D. Vance, który także uczestniczył w kłótni z Zełenskim, wezwał ukraińskiego przywódcę do jej podpisania. Do osiągnięcia porozumienia nawoływali prominentni politycy Partii Republikańskiej, w tym jej szef w Senacie USA John Tune oraz Lindsey Graham czy Mike Johnson. Kongresmen Brian Fitzpatrick, członek Komisji ds. Wywiadu Izby Reprezentantów powiedział nawet, że rozmawiał z Andrijem Jermakiem, szefem gabinetu prezydenta Ukrainy i że „ze stuprocentową pewnością ten pociąg wjeżdża znów na właściwe tory”.   

Wreszcie, Donald Trump, wygłaszając orędzie przed Kongresem, powiedział, że otrzymał list od Wołodymyra Zełenskiego, w którym ten wyraził chęć podpisania umowy i podkreślił, że docenia ten gest. Z kolei prezydent Ukrainy napisał w mediach społecznościowych, że jest gotowy zasiąść do stołu rokowań tak szybko, jak to możliwe, żeby przybliżyć pokój. Dodał także, że jest gotów pracować w tym kierunku pod „silnym przywództwem Donalda Trumpa oraz że chce podpisać umowę o krytycznych minerałach. Napisał, że „należy żałować”, iż spotkanie w Białym Domu potoczyło się w złym kierunku. Nie padło jednak słowo „przepraszam”. 

Donald Trump wprawdzie wstrzymał pomoc dla Kijowa, wygląda jednak na to, że nie będzie to decyzja długoterminowa. Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na upadek Ukrainy. Jak piszą Andrea Kendall-Taylor i Michael Kofman w styczniowo-lutowym numerze Foreign Affairs, Rosja stwarza obecnie wiele poważnych problemów dla globalnych interesów USA, ale także dla ich bezpieczeństwa. W ostatnich latach na przykład przekazała Chinom technologię, dzięki której ich okręty podwodne mogą być cichsze i tym samym trudniejsze do wykrycia. 

Od dekady obserwujemy zbliżenie na linii Moskwa – Teheran, które obejmuje także współpracę na polu technologii wojskowych. Rosja, która w 2015 roku była jednym z negocjatorów układu nuklearnego z Iranem, obecnie wspiera irańskie programy rakietowe i kosmiczne. Istnieje obawa, że może aktywnie pomóc Teheranowi w zdobyciu broni jądrowej, lub chronić go, wykorzystując swoją pozycję w ONZ. To samo dotyczy Korei Północnej, która za wysłanie na ukraiński front żołnierzy ma otrzymywać technologiczne wsparcie od Kremla i uważa się, że jej pociski balistyczne już teraz są w stanie dosięgnąć zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. 

Upadek Ukrainy oznaczałby, że Rosja otrzyma jeszcze więcej kart do gry. Jeżeli zajęłaby więcej ukraińskich ziem albo usunęła Zełenskiego i zainstalowała w Kijowie podległy sobie rząd, zyskałaby, nawet jeżeli niebezpośrednią, to jednak kontrolę nad złożami surowców, o które Trump tak zabiega. To przede wszystkim metale ziem rzadkich, ważne z punktu widzenia rywalizacji gospodarczej i militarnej z Chinami. Obecnie Pekin kontroluje 60 proc. ich światowego wydobycia i 90 proc. rafinacji. W obszarze krytycznych minerałów zdobył silne przyczółki poprzez inwestycje w Argentynie i Demokratycznej Republice Konga. Oddanie tych zasobów w ręce Rosji, której do Chin jest zdecydowanie bliżej niż do USA, byłoby porażką Waszyngtonu. Nie wspominając o tym, że na Ukrainie występują także złoża uranu. W 2023 roku USA pozyskiwały 27 proc. wzbogaconego uranu z Rosji. Dopiero w sierpniu 2024 roku wszedł w życie zakaz importu. 

Kolejnym ważnym problemem byłoby zyskanie przez Rosję kontroli nad ukraińską produkcją żywności i jej eksportem. Przez wojną Ukraina zapewniala 12 proc. światowego eksportu kukurydzy, 9 proc. pszenicy, 17 proc. jęczmienia i 46 proc. oleju słonecznikowego. Rosja odpowiadała natomiast za 18 proc. eksportu zbóż. Napaść na Ukrainę spowodowała gwałtowny globalny wzrost cen żywności, celowo eksploatowany przez Moskwę. Wykorzystała ona swoją pozycję jako producenta żywności oraz możliwość blokowania ukraińskiego eksportu i wstrzymywania produkcji do wywierania presji i poszerzania swoich wpływów, szczególnie w państwach globalnego południa.  

Nie jest możliwe, by nowa administracja amerykańska o tym nie wiedziała, ani też świadomie chciała oddać te narzędzia nacisku w ręce Rosji, nawet za cenę jej przychylności w konfrontacji z Chinami. Nie ulega wątpliwości, że interpretując to jako słabość Waszyngtonu, Moskwa nadal używałaby ich, żeby uzyskiwać dla siebie kolejne ustępstwa. 

Nie jest też w interesie Stanów Zjednoczonych, żeby Europa nabrała przekonania, iż wycofują się one zupełnie z kontynentu. Autonomia strategiczna, która musiałaby wtedy zostać ostatecznie wypracowana, choć w bólach, odebrałaby im dźwignię w postaci gwarancji bezpieczeństwa. W obecnej sytuacji Waszyngton może straszyć europejskich partnerów zmniejszeniem swojego zaangażowania, wymuszając ustępstwa gospodarcze, takie jak zakup większych ilości LNG ze Stanów Zjednoczonych czy obniżenie ceł na amerykańskie samochody. Może też na przykład zagrozić odcięciem Europy od wsparcia wywiadowczego. Jeżeli jednak groźby doprowadziłyby w dalszej perspektywie do zbudowania autonomicznych zdolności przez państwa Starego Kontynentu, ta dźwignia przestałaby istnieć. Pozwolenie na upadek Ukrainy przyspieszyłoby ten proces. 

Zbigniew Brzeziński pisał w Wielkiej Szachownicy, że jeżeli „Moskwa ponownie zdobędzie władzę nad Ukrainą, wraz z pięćdziesięcioma dwoma milionami jej obywateli, ogromnymi bogactwami naturalnymi oraz dostępem do Morza Czarnego, automatycznie odzyska możliwość stania się potężnym imperium spinającym Europę i Azję” (Wielka Szachownica, Warszawa 1998, s. 56). Sytuacja demograficzna jest oczywiście inna, jednak te słowa pozostają aktualne. Nierozsądnym byłoby wierzyć, że taka Rosja, w zamian za ustępstwa na Ukrainie, stanie się nagle cichym sojusznikiem USA w rywalizacji z Chinami. Raczej będzie wykorzystywać swoją silniejszą pozycję do uzyskania jak największych korzyści z obu stron. 

Prawdopodobnie rozumie to także Wołodymyr Zełenski, stąd jego niefrasobliwe podejście do awantury w Białym Domu i odmowa przeprosin już w wywiadzie dla Fox News. Oczywiście obecność amerykańskich firm wydobywczych na terenie Ukrainy, które zainwestowały tam ogromne pieniądze, zapewniłaby jej bezpieczeństwo na długie lata i to niezależnie od tego, kto zasiada w Białym Domu. Ponadto ukraińskie społeczeństwo z każdym dniem ponosi koszty prowadzenia wojny. W obliczu tak  nakreślonej sytuacji Kijów nie musi jednak ulegać presji szybkiego podpisania umowy. Wykazując wstrzemięźliwość zamiast desperacji, może uzyskać dla siebie lepsze warunki. Wygląda więc na to, że obie strony grały raczej w tchórza niż w karty, czekając, aż przeciwnik ustąpi. 

Eugeniusz Romer