Recep Tayyip Erdogan wyczekał na odpowiedni moment w środowisku międzynarodowym, żeby rozprawić się z opozycją. Negocjacje wokół Ukrainy, zmiana w Białym Domu i wydarzenia w Syrii dają mu praktycznie wolną rękę. 

W ubiegłym tygodniu w Turcji został aresztowany Ekrem İmamoğlu, najpopularniejszy polityk turecki, burmistrz Stambułu i jeden z liderów opozycyjnej republikańskiej partii CHP. Zmasowany atak aparatu państwa na lidera opozycji musiał być wcześniej przygotowany. Postawiono mu zarzuty korupcji, wspierania terroryzmu oraz anulowano dyplom uczelni wyższej, co uniemożliwia mu praktycznie kandydowanie na fotel prezydenta. 

W poprzednich wyborach prezydenckich w 2023 roku, İmamoğlu ustąpił miejsca przewodniczącemu CHP Kemalowi Kılıçdaroğlu, który przegrał z Erdoganem. Wtedy İmamoğlu był kandydatem bardziej popularnym i miał potencjalnie większe szanse na sukces w wyścigu prezydenckim. Teraz prezydent Turcji zamierza usunąć popularniejszego od niego kandydata. Dla Erdogana to także krok, który umożliwia mu przejęcie kontroli na Stambułem, istotnym również w kontekście wyborów prezydenckich. Sam Erdogan też zresztą zdobywał popularność jako skuteczny burmistrz tej metropolii.

Działania tureckiego reżimu nie są przypadkowe. Erdogan, wytrawny gracz w polityce międzynarodowej, umiał wyczuć moment, kiedy świat jest zajęty innymi problemami, a Turcja jest niezbędnym podmiotem geopolitycznych układanek. Dotyczy to zarówno obecnych negocjacji pomiędzy USA a Rosją w sprawie Ukrainy, gdzie narastające napięcia między Waszyngtonem a stolicami europejskimi czynią z Turcji istotnego dla Europy partnera w kwestii bezpieczeństwa. Administracja Trumpa nie będzie też ingerować w wewnętrzne sprawy Turcji, zwłaszcza, że amerykański prezydent obrał kurs na politykę transakcyjną, opartą na sile i wycofuje USA z roli państwa wspierającego demokratyczne przemiany. Wreszcie, wsparte przez Turcję obalenie prezydenta Asada w Syrii powoduje, że Ankara jest ważnym gwarantem dla tego kraju, gdzie środowisko międzynarodowe oczekuje stabilizacji po 13 latach wojny domowej i milionach uchodźców w regionie.

Erdogan może więc liczyć na to, że w danej sytuacji ze strony innych państw skończy się jedynie na wyrazach „głębokiego zaniepokojenia” i ewentualnym potępieniu i wezwaniu do uwolnienia lidera opozycji. Cała sytuacja pokazuje też, że członkostwo Turcji w UE traktowane jest przez tureckiego lidera jedynie jako karta przetargowa, a nie rzeczywisty cel jego polityki. Jeszcze tydzień wcześniej Erdogan ogłosił, że Turcja jest w stanie wejść w rolę jednej ze stron działających na rzecz bezpieczeństwa państw europejskich w obliczu zagrożenia ze strony Rosji, ale jednocześnie podkreślił, że ceną za to miałoby być pełne członkostwo Turcji w UE. Teraz, dla politycznego zysku, potencjalnego zagwarantowania sobie kolejnej kadencji, wykonał ruch praktycznie przekreślający taką perspektywę, a przynajmniej dający argument wszystkim przeciwnikom tureckiego członkostwa.

Nie tylko unijne aspiracje Turcji zostały postawione na jednej szali. Turecka gospodarka po latach ogromnej inflacji, sięgającej od 70 proc. oficjalnie do nawet ponad 100 proc. wg ocen niezależnych ekonomistów, powoli zaczynała się stabilizować, chociaż była dalej na dotkliwym dla społeczeństwa poziomie 40 proc Po środowej decyzji turecka lira zaczęła ponownie gwałtownie tracić do dolara, a bank centralny wyzbywał się kolejnych rezerw w obronie waluty,  dokonując interwencji bezpośrednich na rynku w wysokości 10 miliardów dolarów. Akcje na Borsa Istanbul odnotowały w ciągu tygodnia największy spadek (około 14%) od czasu 2008 roku, gdy pękła bańka na hipotekach subprime. 

Chociaż Erdogan wyczekał z takim działaniem wobec potencjalnego kontrkandydata do momentu, kiedy otoczenie międzynarodowe będzie mu sprzyjało, część obserwatorów tureckiej polityki wyraża opinie, że tym razem mógł zagrać zbyt ryzykownie. W wyniku jego posunięcia nie tylko podniosło się poparcie dla İmamoğlu i ludzie wyszli na ulicę, ale do tego liderzy innych opozycyjnych partii łączą się potępiając działania rządu. Partia Przyszłości byłego premiera Ahmeta Davutoğlu nazwała to skandalem. Nacjonalistyczna İYİ uznała to za przewrót i wezwała do bojkotu wyborów. Pozostałe partie opozycyjne także poparły İmamoğlu. Protesty rozlały się po całym kraju pomimo zakazów i ograniczania aktywności w mediach społecznościowych. Opozycja ma szukać też możliwości prawnych, które uniemożliwią uwięzienie burmistrza Stambułu. 

Wszystko to jednak jest niezmiernie trudne do przeprowadzenia w kraju, gdzie rząd kontroluje media, siły bezpieczeństwa i system sądowniczy. Doświadczenia z ogromnych i wielodniowych protestów w 2013 roku, które rozpoczęły się na placu Taksim, wskazują na to, że rząd potrafi radzić sobie z takimi wyzwaniami, a od tego czasu kontrola Erdogana nad instytucjami wzrosła a nie zmalała. Przypomnieć tu należy takiego obiecującego polityka, jak Selahattins Demirtaş, który po raz pierwszy wprowadził kurdyjską HDP do parlamentu i zagroził trwałości koalicji rządowej. Do dzisiaj przebywa w więzieniu i jego wolność jest elementem przetargów z kurdyjską opozycją. Podobnie jak Osman Kavala, biznesmen i filantrop, uwięziony i oskarżony o udział we wspomnianych protestach i rzekome kontakty z ruchem Gülena, uznawanym w Turcji za organizację terrorystyczną. Pomimo wezwań Rady Europy nic się w jego losie nie zmieniło. Czy przypadek İmamoğlu skończy się inaczej? Chcielibyśmy w to wierzyć

Jan Wójcik