Pierwsze działania amerykańskiej dyplomacji w ramach nowej administracji w Waszyngtonie oraz proces kształtowania się zespołu kluczowych decydentów w Pentagonie wskazują, że Stany Zjednoczone za prezydentury Trumpa przekształcają się w mocarstwo, które ma malejący apetyt na sprawowanie przywództwa nawet w świecie Zachodu. Zrzucając gorset zasad liberalnego porządku międzynarodowego, Ameryka Trumpa nie będzie wahać się przed wykorzystywaniem swoich przewag w celu realizacji własnego interesu narodowego, nawet za cenę pogorszenia relacji z partnerami i sojusznikami. 

Gwoli ścisłości trzeba dodać, że administracja prezydenta Bidena również niejednokrotnie potrafiła wymusić na sojusznikach działania zgodne z interesem Ameryki i robiła to wykorzystując groźby uruchomienia wobec krnąbrnych aliantów szeregu sankcji. Tak było choćby w kwestii narzucania przez Waszyngton eksterytorialnych kontroli na eksport do Chin technologii półprzewodnikowych. Chcąc nie chcąc, Holandia, Korea Południowa czy Japonia raz po raz uginały się pod tą presją. Również polityka przemysłowa zainicjowana przez ekipę Bidena miała w sobie wiele z ducha America first, co wywołało poważne napięcia między USA a ich sojusznikami. 

Stany Zjednoczone pod przywództwem prezydenta Trumpa tylko wyostrzą tendencje, obecne w polityce zagranicznej, handlowej i bezpieczeństwa od czasu jego pierwszej kadencji. Mogą o tym świadczyć zarówno pierwsze wypowiedzi nowego sekretarza stanu Marco Rubio oraz powstający zespół planowania strategicznego w Pentagonie, do którego dołączają eksperci i analitycy od lat opowiadający się za bardziej “powściągliwą” polityką zagraniczną i bezpieczeństwa w wykonaniu Ameryki.

W niedawnej rozmowie z dziennikarką Megyn Kelly, Rubio, pytany o groźby prezydenta Trumpa dotyczące przejęcia Grenlandii, stwierdził: „To nie jest żart. To nie jest kwestia nabywania ziemi w celu nabywania ziemi. To leży w naszym interesie narodowym i musi zostać rozwiązane”. 

„Nie zacznie tego, co uważa za negocjacje lub rozmowę, od pozbycia się dźwigni [nacisku], a to taktyka, która jest stale stosowana w biznesie” – powiedział Rubio w odniesieniu do niewykluczenia przez Trumpa użycia siły w celu przejęcia arktycznej wyspy. I dodał: „Jest to taktyka stosowana w polityce zagranicznej i myślę, że z dużym skutkiem, w jego pierwszej kadencji”. 

Podobnie jak w czasie publicznych wysłuchań w Kongresie, Rubio podkreślał, że Stany Zjednoczone pod rządami Trumpa, będą “stawiać interesy narodowe Ameryki na pierwszym miejscu”. Jak należy rozumieć te słowa? Czyżby przez ostatnie dekady kolejne administracje nie realizowały amerykańskich interesów narodowych? Jak wynika z przekazu nowego sekretarza stanu, Waszyngton będzie teraz definiował ich zakres węziej i będzie ostrożniej podchodził do zaciągania nowych zobowiązań. 

Jak stwierdził Rubio w rozmowie z Kelly: “Kraje NATO powinny płacić wystarczająco dużo na obronę, a nie polegać na USA. Myślę, że w dłuższej perspektywie powinniśmy przedyskutować [z sojusznikami w NATO – przyp. M. S.], czy USA powinny stać na czele zapewniania bezpieczeństwa w Europie – czy raczej pełnić rolę zabezpieczenia wspierającego” (ang. back stop). 

Naciski ze strony Ameryki wobec europejskich sojuszników w kwestii konieczności zwiększenia przez nich wydatków na obronność mają długą historię, sięgającą jeszcze zimnej wojny. Teraz jednak nowa administracja z rosnącą w siłę grupą zwolenników “powściągliwości” w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, może przejść od słów do czynów i rozpocząć proces ograniczania wojskowej obecności przede wszystkim na dwóch geostrategicznych teatrach: w Europie i na Bliskim Wschodzie. 

Michael DiMino, były analityk CIA, zaprzysiężony na stanowisko zastępcy asystenta sekretarza obrony USA ds. Bliskiego Wschodu, jest doskonałym przykładem, urzędnika, który opowiada się za ograniczeniem zaangażowania Stanów Zjednoczonych w świecie. Jak przekonywał w licznych wypowiedziach i analizach dla amerykańskiego think-tanku Defense Priorities, USA powinny znacząco ograniczyć obecność wojskową na Bliskim Wschodzie, ponieważ nie mają tam – jak twierdzi – istotnych strategicznych interesów. W regionie tym żadne państwo, w tym Iran, nie ma możliwości osiągnięcia lokalnej hegemonii, a kwestie surowcowe przestały odgrywać dla Ameryki istotną rolę, odkąd sama stała się eksporterem netto. Równocześnie DiMino jest zwolennikiem przejścia USA na strategię offshore balancing w regionie Bliskiego Wschodu. Oznaczałoby to rezygnację z obecności wojskowej na lądzie, na rzecz operowania z morza przy użyciu głównie marynarki wojennej i sił powietrznych. 

W Pentagonie DiMino formalnie będzie podlegać nowemu podsekretarzowi obrony do spraw polityki Elbridgowi A. Colby’emu, znanemu z wyrazistych poglądów na temat konieczności skoncentrowania przez Amerykę sił i zasobów wojskowych w regionie Indo-Pacyfiku, kosztem ograniczenia obecności na innych teatrach w Eurazji, w tym w Europie. Bliskim współpracownikiem Colby’ego w Pentagonie będzie Alex Valez-Green, do niedawna związany z największym konserwatywnym ośrodkiem eksperckim w Stanach Zjednoczonych, The Heritage Foundation. W poglądach na temat wojskowego zaangażowania Ameryki w świecie prezentuje on poglądy zbieżne z tymi, jakie wyrażają zarówno Colby jak i DiMino. 

Mamy zatem zarysowujący się powoli kształt nowej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Na horyzoncie widać już coraz bardziej możliwą strategiczną depriorytetyzację wobec Europy i Bliskiego Wschodu oraz skupienie geopolitycznej uwagi Waszyngtonu na regionie Indo-Pacyfiku. Jednak priorytetem administracji Trumpa będzie poprawa bezpieczeństwa terytorium Ameryki i stabilizacja jej bezpośredniego otoczenia. Wynika to wyraźnie z komunikatów i pierwszych decyzji podejmowanych w Białym Domu w związku z zabezpieczeniem granic, kwestią nielegalnej migracji, wzmocnieniem obrony powietrznej czy podjęciem sprawy Kanału Panamskiego i Grenlandii

Coraz wyraźniej widać, że Trump może uczynić z Ameryki “normalne” a nie “misyjne” mocarstwo, którym Stany Zjednoczone były przez kilkadziesiąt lat ubiegłego wieku i pierwszą dekadę obecnego. Jak stwierdził Rubio podczas wysłuchania w Kongresie, globalne, międzynarodowe instytucje stworzone przy udziale USA w XX wieku, zostały przejęte i wykorzystane przeciwko Ameryce. W wielobiegunowym świecie Ameryka musi więc postępować inaczej niż dotychczas i wyraźnie określić, jakie działania leżą w jej narodowym interesie. 

Ameryka Trumpa będzie podchodziła do aliantów i partnerów czysto instrumentalnie. Czas “świętych sojuszy”, o których tyle mówiła administracja Bidena, dobiegł końca. Jeśli będzie to konieczne, Stany Zjednoczone będą brutalnie egzekwowały własne interesy. Ameryka jako “normalne” mocarstwo w wielobiegunowym świecie może być chętna do wzięcia udziału w nowym “koncercie mocarstw”. Ten bowiem kusić może Trumpa wizją odsunięcia widma III wojny światowej. Efektem takiego obrotu spraw byłoby oficjalne wskrzeszenie idei stref wpływów (w rzeczywistości nigdy nie odeszła ona do lamusa), stanowiącej nieodłączny element każdego porozumienia między potęgami. 

Marek Stefan