Zacząć należy od tego, że Elon Musk pojawił się w orbicie politycznego środowiska Donalda Trumpa dość przypadkowo. Dyrektorzy kampanii prezydenckiej roku 2024, Susie Wiles oraz Chris LaCivita, w styczniu ubiegłego roku podjęli decyzję o potrzebie oszczędzania finansów na rzecz zgromadzenia środków potrzebnych na ostatnie tygodnie kampanii. Zamknięcie grup terenowych i skupienie się na realizacji strategii przebadanej w roku 2020. Rzecz w tym, że w lipcu Joe Biden rezygnuje i pojawia się Kamala Harris. Nagle dotychczasowe schematy musiały ulec zmianom, brakowało jednak i środków, i infrastruktury, żeby opracować nowy plan, gdzie warto prowadzić kampanię i jakie okręgi przy nowej kandydatce będą kluczowe.
W ten sposób pojawił się Elon Musk, który zaczął finansować reklamy internetowe i zespoły analityczne przygotowujące dla sztabu wewnętrzne sondaże. On sam do kampanii włączył temat zmniejszania wydatków rządowych, które nagle stały się jednym z motorów programowych. Donald Trump, widząc popularność hasła, postanowił umieścić Muska w przyszłej administracji i do do dzisiaj była to jedna z niewielu osób w całym gabinecie faktycznie z zewnątrz. Niezależna.
Problemy z Department of Government Efficiency (DOGE) pojawiły się jednak stosunkowo szybko, poczynając od nawarstwiających się federalnych procesów. Przepisy mówią jasno, że decyzje o organizacji wewnętrznej oraz o prowadzeniu projektów podejmują kierujący instytucją – czyli prezydent albo sekretarze z podsekretarzami. Opinia publiczna do dzisiaj nie wie, czym formalnie DOGE jest, bowiem rozporządzenie wykonawcze mówi jedynie o przemianowaniu United States Digital Service, jednostki biura wykonawczego, zajmującego się cyfryzacją oraz przyspieszeniem komunikacji pomiędzy agencjami. Nieprzypadkowo wybranej, ponieważ już w przeszłości działającej w oparciu o pracę z dokumentami o nadanej klauzuli tajności.
A to rodzi problemyło w przypadku, gdy DOGE samodzielnie decydowało o zamykaniu programów, zwolnieniach personelu lub domagało się dostępu do baz danych płatników (chociażby sprawa Amica Center for Immigrant Rights versus Department of Justice). W efekcie z doniesień medialnych wiemy o kłótniach Elona Muska z Marco Rubio (związanych z zamknięciem USAID – nielegalnym, prowadzącym również do tego, że sekretarz z dnia na dzień musiał objąć jeszcze funkcję p.o. administratora tej agencji), z Peterem Navarro (o taryfy, bo Musk się im sprzeciwia) i Scottem Bessentem (o szereg nominacji, w tym próbę narzucenia prezydentowi swojego kandydata na szefa Internal Revenue Service).
Należy dodać, że DOGE było zupełnie nietransparentne; dane o rzekomych zaoszczędzonych środkach wydają się niewiarygodne, a sami obrońcy agencji przed sądami nie potrafili wytłumaczyć, kto podejmuje decyzje i jaka jest ich podstawa prawna. Zaskoczeniem nie jest, że chaos odbił się negatywnie na sondażach i szybko przykrył kolejne działania pierwszych stu dni nowej administracji. To powód, dlaczego szefowa sztabu Susie Wiles, dbająca o porządek i ograniczony dostęp do Gabinetu Owalnego, dołączyła do chóru urzędników domagających się odsunięcia Muska od codziennej pracy administracji.

Osobną sprawą jest przedmiot działań DOGE. Konstytucja USA wskazuje, że jedynym organem upoważnionym do dysponowania środkami publicznymi jest władza ustawodawcza, a wykonawcza jedynie wykonuje zapisy ustawy. Prezydent nie może więc samodzielnie wstrzymywać finansowania programów lub wykluczać konkretnych jednostek z korzystania z niego. Dlatego szybko pojawiła się potrzeba skonstruowania dużej ustawy federalnej, która skodyfikowałaby wiele zmian – w tym proponowanych przez DOGE.
Republikanie skorzystali z tak zwanego “budżetowego trybu pojednawczego” – raz do roku można przeprowadzić ustawę o zmianie finansowania z pominięciem fillibustera (czyli wymogu uzyskania 60 głosów w Senacie). Wymóg jest jeden: najpierw trzeba uchwalić uchwałę ramową, która dokładnie określi końcową liczbę rocznych wydatków federalnych, a projekt właściwy jest jedynie wypełnieniem tego limitu. Republikanie są bardzo podzieleni w kwestii cięć wydatków federalnych; zgadzają się co do potrzeby zwiększenia nakładów na zabezpieczenie granicy, ale spierają się co do ograniczenia finansowania programów ubezpieczeń społecznych czy bonów żywnościowych. Finalnie, “One Big Beautiful Bill” (jak nazwał go sam prezydent Trump) zakłada zaoszczędzenie 1,6 biliona dolarów, tylko, że jest to oszczędność na papierze.
Gdy po drugiej wojnie światowej rozpoczął się okres zimnej wojny, Kongres zderzył się ze ścianą budżetowego finansowania armii. Gdy dochodziło do negocjacji ostatecznego zakresu środków dla Pentagonu, politycy odkryli, że znaczna ich większość przeznaczona jest na uzupełnianie zapasów lub wyposażenia. Brakuje natomiast pieniędzy na innowacje. Wymyślono wtedy księgową sztuczkę nazywaną linią bazową – to założenie, że jeśli jakiś wydatek jest stały od kilku lat, to należy go traktować jako niebędący wydatkiem. Na przykładzie: mamy miesięczny budżet 100 złotych, i co miesiąc z tego budżetu wydajemy 50 złotych na usługę x. Jeśli opłacamy ją regularnie od 10 lat to możemy powiedzieć, że realnie nasz miesięczny budżet to 50 złotych. To ważne rozróżnienie w momencie, gdy postawimy sobie za cel zredukowanie finansowania o, powiedzmy, 10 procent. W przypadku 100 złotych należałoby znaleźć 10 złotych oszczędności, a z 50 złotych tylko 5 złotych, więc byłoby prościej. I dlatego, gdy Republikanie mówią o oszczędnościach, to należy zadać pytanie od jakiej podstawy finansowania są one planowane
Musk, niejako wyrzucony i z administracji, i z Kongresu, miał jeszcze jeden powód ataku na Donalda Trumpa: odrzucenie obiecanych mu nominacji Jareda Isaacmana na administratora NASA oraz włączenia systemu Starlink do krajowej kontroli ruchu lotniczego prowadzonego przez Federal Aviation Administration.
Wiemy o tym, że przedłużenie obniżki podatków (odliczenie z podatków federalnych w odniesieniu do stanowych; od kredytów hipotecznych czy od darowizn lub spadków) zostało uznane za linię bazową – a więc w wyliczeniach Republikanów starty budżetowe wynikające ze zmniejszonych wpływów podatkowych nie są zaliczane jako straty. Kiedy Congressional Budget Office jednak wyliczył realne koszty, okazało się, że ustawa wygeneruje 3,3 biliona dolarów długu do 2034 roku. Liderzy Partii Republikańskiej zdecydowali się na linię bazową wiedząc, że frakcja jastrzębi ekonomicznych, domagająca się cięć, próbowałaby zablokować projekt wiedząc, że powoduje on zwiększenie długu.
Dokonano pomimo wszystko cięć w programie bonów SNAP lub Medicaid (według szacunków CBO, prowadzących w ciągu dekady do straty ubezpieczenia dla ponad 10 milionów Amerykanów); kolejne spowodowałyby sprzeciw umiarkowanych polityków, ponieważ beneficjentami programów socjalnych często są mieszkańcy południa.
I tu znów pojawił się problem Elona Muska. Po pierwsze DOGE nie zostało dopuszczone do negocjacji nad ustawą budżetową, ponieważ spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson chciał mieć samodzielnie, za zamkniętymi drzwiami, pełną kontrolę nad kierunkiem negocjacji (wierząc, że jeśli dopuści jedną stronę, to pozostałe też będą chciały mieć wpływ). Po drugie, nie włączono rekomendacji DOGE, a nawet uderzono w programy chwalone przez tą agencję (jak ulgi podatkowe na samochody elektryczne, za którymi lobbowała nawet sama Tesla). Po trzecie, Elon Musk budujący swoją polityczną tożsamość na obietnicy cięcia wydatków zaczął krytykować w serwisie X koszt całej ustawy i kolejne powiększanie długu. Należy wspomnieć, że Musk już raz obalił projekt finansowania tymczasowego w grudniu 2024 roku, tym samym prawie doprowadzając do zamknięcia rządu na święta. Pojawił się więc w partii Republikańskiej i w Białym Domu realny strach, że były współpracownik prezydenta zmobilizuje jastrzębie gospodarcze do zatopienia projektu.
Musk, niejako wyrzucony i z administracji, i z Kongresu, miał jeszcze jeden powód ataku na Donalda Trumpa: odrzucenie obiecanych mu nominacji Jareda Isaacmana na administratora NASA oraz włączenia systemu Starlink do krajowej kontroli ruchu lotniczego prowadzonego przez Federal Aviation Administration. Nie mamy pełnych informacji dotyczących prywatnych relacji Muska z prezydentem w ostatnim czasie; doświadczenie pierwszej kadencji pozwalało jednak sądzić, że próba eskalacji zawsze kończy się twardą odpowiedzią Donalda Trumpa. Na przykład zagrożeniem zablokowania kontraktów rządowych, co zostało zresztą już wspomniane w jednej z wypowiedzi prezydenta na TruthSocial.
W momencie pisania tego komentarza trudno stwierdzić, w którą stronę sytuacja się rozwinie oraz czy Elon Musk ma odpowiednie narzędzia polityczne, żeby utrudnić proces legislacyjny. Ale wiadomo jedno: w Białym Domu Donalda Trumpa cała organizacja musi podporządkować się prezydentowi i jego najbliższym współpracownikom. Musk był osobą z zewnątrz i najwyraźniej do tej zasady nie potrafił się dostosować.