Unia Europejska chce się dozbroić w obliczu zagrożenia rosyjskiego i obawy, że Amerykanie dłużej nie będą zapewniać jej bezpieczeństwa. Celem tego artykułu jest omówienie wybranych zdolności produkcyjne europejskiego i rosyjskiego przemysłu obronnego oraz czynników, które będą miały wpływ na ich rozwój.
Według think tanku Bruegel z Brukseli, cztery czynniki będą najistotniejsze w wyścigu zbrojeń z Rosją: koszty, dostępność surowców, wola polityczna, modernizacja systemów i doktryn. W raporcie „The Military Balance 2025” Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych napisano, że w 2024 roku rosyjskie wydatki na zbrojenia wzrosły realnie o 41,9 proc. w stosunku do 2023 i wyniosły prawie 146 mld dolarów. W przypadku Europy było to 11,7 proc. Budżet obronny Niemiec wyniósł 96 mld dolarów, Wielkiej Brytanii 81,1, Francji 64 mld, Włoch 35,2 i Polski 28,4 mld. Łącznie jest to zdecydowanie więcej niż wydatki rosyjskie; pieniądze nie decydują jednak automatycznie o zdolnościach produkcyjnych.
Jak wynika z raportu Instytutu Kilońskiego produkcja czołgów w Rosji pomiędzy czwartym kwartałem 2022 roku a drugim kwartałem 2024 wzrosła o 215 proc. (ze 123 do 387 sztuk). W przypadku amunicji krążącej było to 475 proc. Co dowszystkich pojazdów opancerzonych, za 80 proc. produkcji odpowiadała modernizacja bądź kanibalizacja sprzętu posowieckiego. Szacuje się, że do roku 2026 zapasy te się wyczerpią. Mimo to, według instytutu, Rosja będzie w stanie produkować 350 nowych czołgów rocznie. Spadek produkcji innych pojazdów opancerzonych będzie jeszcze mniej odczuwalny, dzięki zwiększeniu produkcji wozów takich jak BMP-3 i Tajfun.
Uważa się, że Niemiecki Rheinmetall jest w stanie produkować 50 czołgów rocznie, a Francja w tym roku planuje zmodernizować 122 czołgi Leclerc. Z kolei maszyny opracowywane w ramach niemiecko-francuskiego programu MGCS mają zjechać z taśmy produkcyjnej najszybciej w 2040 roku.
W myśl doniesień CNN, opartych na bazie danych wywiadowczych NATO, Rosja już rok temu produkowała 250 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej miesięcznie, czyli 3 mln rocznie, podczas gdy Stany Zjednoczone i Europa były w stanie przekazywać Ukrainie 1,2 mln w ciągu roku. Szacunki z 2024 roku mówiły, że rosyjskie siły zbrojne zużywają 10 tys. sztuk dziennie. Według ekspertów Instytutu Kilońskiego, takie zużycie opróżniłoby niemieckie magazyny w dwa dni, a roczne zdolności niemieckiego przemysłu pozwoliłyby na 70 dni walki. Rosja także ma problemy, bo nawet, gdyby rzeczywiście produkowała 3 mln sztuk rocznie, w obliczu wcześniejszych wyliczeń wciąż byłoby to za mało, żeby zaspokoić zapotrzebowanie sił zbrojnych. Znaczącym czynnikiem okazała się tutaj pomoc Korei Północnej: do połowy 2024 roku Pjongjang przekazał Moskwie 4,8 mln sztuk amunicji i rakiet. Ponadto ma zdolność do produkcji 2 mln sztuk rocznie, która relatywnie szybko może zostać zwiększona do 6 mln.
Kolejnym ważnym problemem jest nierównowaga, którą stwarza brak systemów zdolnych do przechwytywania rosyjskich pocisków hipersonicznych, takich jak Kindżał, Awangard czy Oriesznik. Dzięki temu Rosja może szybko przeprowadzić tzw. uderzenie dekapitacyjne, atakując centra dowodzenia i infrastrukturę krytyczną. Europejskie przedsięwzięcia w tym zakresie, takie jak HYDIS² czy HYDEF (w którym biorą udział także instytuty z Polski) są dopiero we wstępnej, badawczej fazie i minie wiele lat, zanim (jeżeli w ogóle) uruchomiona zostanie produkcja. Wprawdzie Stany Zjednoczone w zeszłym roku zapowiedziały rozmieszczenie w Niemczech pocisków hipersonicznych (prawdopodobnie Dark Eagle Lockheed Martin), jednak nie są to systemy obronne, choć mogą posłużyć do symetrycznej odpowiedzi. Nie jest też jasne czy obecna administracja amerykańska podtrzyma to zobowiązanie, biorąc pod uwagę, że duże zapotrzebowanie na tego typu broń jest na Indo-Pacyfiku.
Co więcej, wydatki nominalne nie oznaczają, że państwa kupują podobną ilość sprzętu. W przypadku Rosji, Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych istnieje spora różnica pomiędzy budżetami w wartościach bezwzględnych, a możliwościami zakupowymi. Obrazuje to następujący wykres:
Jest to szczególnie widoczne przy zestawieniu cen czołgów trzeciej generacji produkowanych w różnych krajach.
Jednym z proponowanych wyjaśnień jest, że za niższe ceny odpowiada efekt skali, bo większe zamówienia i zdolności produkcyjne sprawiają, że można produkować taniej. To argument podnoszony przez zwolenników wspólnych zakupów obronnych przez Unię Europejską. Taką propozycję (oraz wspólnego zadłużenia m.in. w tym celu), w niedawnym raporcie złożył były premier Włoch i prezes EBC Mario Draghi, a według „Financial Times” Komisja Europejska ma przedstawić podobne rozwiązanie na szczycie 20 marca. Rodzi to jednak wiele wątpliwości: w jaki sposób pieniądze te będą rozdzielane, czy będzie można kupować sprzęt poza Europą, a także, tak jak w przypadku funduszy pocovidowych, czy Komisja Europejska nie będzie uzależniać wsparcia od arbitralnie rozumianej praworządności.
Jak przekonuje Henry Krenzer na łamach „Harvard International Review”, samo wspólne wydawanie pieniędzy nie zawsze jest rozwiązaniem. Europejski Fundusz Obronny, uruchomiony w 2017 roku, który zakłada przeznaczenie 7,2 mld euro na badania i rozwój w dziedzinie obronności, nie pomógł uzbroić Europy. Wprawdzie korzystające z dofinansowania duże firmy zbrojeniowe, BEA, Rheinmetall i Leonardo od 2017 roku rosły średnio w tempie 9,8 proc., jednak sprzedawały broń poza blokiem, podczas gdy państwa europejskie kupowały ją także gdzie indziej. Zdaniem Krenzera, zadziałał tu klasyczny mechanizm przewagi komparatywnej – firmy europejskie wyspecjalizowały się w sprzęcie wojskowym potrzebnym zewnętrznym partnerom, podczas gdy podstawowe uzbrojenie taniej można było kupić poza unią.
Pogłębiło to problem europejskiego przemysłu zbrojeniowego, polegający na dużym zróżnicowaniu i braku interoperacyjności sprzętu. W 2023 roku w wyposażeniu europejskich armii było 14 różnych czołgów i 30 różnych śmigłowców bojowych, produkowanych przez samego Airbusa. Japonia i Chiny, wydając mniej na obronność w przeliczeniu na mieszkańca, osiągały lepsze wyniki. Być może wspólne zakupy pozwoliłyby na zwiększenie produkcji niektórym europejskim firmom, pozostaje jednak pytanie, którym firmom i czy gospodarka poszczególnych państw równomiernie by na tym skorzystała. Sander Tordoir pisze na łamach „Foreign Policy” o ciekawym rozwiązaniu, jakim jest specjalizacja przemysłów zbrojeniowych Europy. Za produkcję samolotów mogłaby odpowiadać Francja, czołgów Niemcy, radarów Holandia a dronów Polska.
Wygląda na to, że europejskie, a przynajmniej niemieckie zbrojenia ruszą pełną parą. Zwycięska w niedawnych wyborach CDU/CSU i jej przyszła partnerka koalicyjna SPD chcą zmiany tzw. konstytucyjnego hamulca zadłużenia, który ustanawia limit deficytu budżetowego na 0,35 proc. PKB. Liderzy Friedrich Merz i Olaf Scholz domagają się, żeby z tej kalkulacji wyłączyć wydatki na obronność przekraczające 1 proc. PKB. Partie te chcą przeforsować zmianę w konstytucji jeszcze głosami ustępującego składu parlamentu, ponieważ wymagałoby to pozyskania jedynie Zielonych. Partia ta postawiła szereg warunków, w tym zwiększenia wydatków na zieloną transformację oraz tego, żeby wydatki na obronność przestały być liczone dopiero od 1,5 proc PKB. Według prominentnych polityków wszystkich trzech zaangażowanych partii, kompromis jest możliwy i prawdopodobnie zostanie osiągnięty w ciągu najbliższych dni.
Co więcej, w Niemczech coraz bardziej kiełkuje myśl, że czołgi mogą zastąpić samochody w roli motoru gospodarki. Przemysł motoryzacyjny zmaga się bowiem z coraz większymi problemami. Spółka zbrojeniowa Rheinmetall w ostatnim czasie osiągnęła większą kapitalizację rynkową niż Volkswagen (55,7 mld euro vs. 54,4 mld euro). Armin Papperger, prezes Rheinmetall powiedział, że jego firma chętnie przejmie przeznaczony do zamknięcia zakład VW w Osnabrück.
Prezydent Francji Emmanuel Macron chciałby zwiększyć wydatki na wojsko z 2,1 do 3 proc. PKB. Według ministra obrony Sebastiena Lecornu budżet obronny powinien wynosić 100 mld euro, co wymagałoby wzrostu wydatków o ponad 30 mld rocznie. Jednocześnie Macron wykluczył podniesienie podatków. Oznacza to, że okrojone mogą zostać wydatki socjalne, a Francja już teraz dokonuje cięć w budżecie na 53 mld euro, żeby obniżyć znaczny deficyt. Jej dług publiczny w 2024 roku wyniósł ponad 111 proc. PKB.
Gdyby te plany udało się zrealizować, wciąż jednak pozostaje wiele pytań. Jak rozwiązać problem zależności wywiadowczej od USA? W ramach jakich struktur – NATO czy innych – siły europejskie powinny współpracować dla bezpieczeństwa kontynentu? Jeżeli powstaną jakieś wspólne jednostki, kto powinien decydować o ich użyciu? Czy istnieje wola polityczna i społeczna do tego, żeby angażować się aktywnie w jakiekolwiek działania zbrojne?
Polska, jako państwo frontowe, powinna znać odpowiedzi na te pytania na długo przed ewentualnym konfliktem. Rosja nie będzie musiała się bowiem mierzyć z takimi dylematami.
Eugeniusz Romer