Krążące od kilku miesięcy w przestrzeni publicznej pomysły doradców i współpracowników prezydenta Trumpa na temat planu dewaluacji dolara, którego jednym z głównych celów byłoby wzmocnienie amerykańskiego eksportu i reindustrializacja, mogą zwiastować nadejście największej zmiany w globalnym ładzie finansowym od czasów odejścia Stanów Zjednoczonych w czasach prezydentury Nixona od parytetowego systemu złoto-dolarowego, będącego filarem układu z Bretton Woods.
Wiceprezydent J.D. Vance w trakcie niedawnego przemówienia na na szczycie American Dynamism pochylił się nad wpływem globalizacji na amerykański rynek pracy i kondycję przemysłu.
Akt oskarżenia wobec globalizacji
“Deindustrializacja stwarza zagrożenia zarówno dla naszego bezpieczeństwa narodowego, jak i dla naszych pracowników, a ostatecznym rezultatem jest pozbawienie wielu osób w tym kraju jakiegokolwiek wkładu w proces produkcyjny. A gdy nasze fabryki znikną, a miejsca pracy w tych fabrykach przeniosą się za granicę, amerykańscy pracownicy staną w obliczu nie tylko niepewności finansowej, ale także głębokiej utraty tożsamości osobistej i wspólnotowej” – powiedział. Następnie stwierdził: “Nasza klasa przywódcza miała dwa przekonania, jeśli chodzi o globalizację. Pierwszym założeniem jest, że możemy oddzielić wytwarzanie rzeczy od ich projektowania. Idea globalizacji polegała na tym, że bogate kraje będą przesuwać się wyżej w łańcuchu wartości, podczas gdy biedne kraje będą wytwarzać prostsze rzeczy. (…) Zakładaliśmy, że inne narody zawsze będą za nami w łańcuchu wartości, ale okazuje się, że w miarę jak stawały się lepsze na dolnym jego końcu, zaczęły stopniowo zajmować na nim wyższe miejsca. Byliśmy złapani w potrzask. To był pierwszy wymysł globalizacji. Drugą konsekwencją globalizacji jest tania siła robocza, która hamuje nasze innowacje. Mogę nawet powiedzieć, że jest to narkotyk, od którego uzależniło się zbyt wiele amerykańskich firm. Teraz, jeśli możesz wyprodukować produkt taniej, jest o wiele za łatwo to zrobić, zamiast inwestować w innowacje”.
Należy docenić wiceprezydenta Vance’a za szczerość. Przyznał bowiem wprost to, czego nigdy nie powiedzieli przedstawiciele globalistycznych, liberalnych elit politycznych i biznesowych Zachodu, że celem utrzymania systemu otwartych rynków jest utrzymanie dotychczasowego globalnego podziału pracy. Państwa “rdzenia”, a dokładnie rzecz ujmując część ich elit biznesowo-politycznych, miały cieszyć się z wysokiej marży swoich produktów i usług, a tak zwane “rynki wschodzące” miały dostarczać tanią siłę roboczą i akceptować po wsze czasy wyznaczone im przez liberalne elity i ich państwa miejsce w globalnych łańcuchach wartości.
Błędem byłoby założenie, że opis ten dotyczy tylko państw “globalnego Południa”. Doskonale do tego obrazu pasuje droga jaką przeszła III RP od momentu wejścia do polityczno-gospodarczych struktur Zachodu. Nam również wyznaczono konkretne miejsce jako “poddostawcy”, “montowni”, zachodnich koncernów przemysłowych i rezerwuaru taniej siły roboczej dla zachodnich korporacji. Krytyka globalizacji wyrażona przez Vance’a dotyczy dwóch kwestii. Po pierwsze nie podoba mu się, że inne państwa w światowym systemie gospodarczym zaczęły budować swoją pozycję i rzucać wyzwanie Stanom Zjednoczonym. Uwaga ta dotyczy przede wszystkim Chin, które Vance kilkukrotnie wspominał w swoim przemówieniu. Po drugie, uważa, że pęd amerykańskich firm w kierunku rynków oferujących tanią siłę roboczą uderzył w interesy amerykańskiej klasy pracującej. W tym miejscu warto postawić pytanie, co sprawiło, że na przestrzeni ostatnich dekad produkcja przemysłowa odpływała ze Stanów Zjednoczonych. Jedną z odpowiedzi jest silna pozycja amerykańskiego dolara, będącego główną walutą rezerwową świata.
Blaski i cienie hegemonii amerykańskiego dolara
Dolar jest symbolem amerykańskiej pozycji mocarstwowej. Jego stabilność czyni go atrakcyjnym w oczach zagranicznych nabywców, w tym banków centralnych, stąd olbrzymi i trwający od dekad napływ zagranicznego kapitału do Stanów Zjednoczonych.
Jak wskazują Matthew C. Klein i Michael Pettis w książce Wojny handlowe to wojny klasowe: “Stany Zjednoczone są emitentem najbezpieczniejszych aktywów na świecie. Amerykańskie lokaty są dostępne w ogromnej ilości, ponadto łatwe w obrocie i wolne od ryzyka niewypłacalności. Gospodarka USA charakteryzuje się olbrzymim rozmachem, dywersyfikacją i otwartością, dzięki czemu dolara amerykańskiego łatwo można wymienić na dowolną walutę i jest on akceptowany jako środek płatniczy przez światowych producentów. Dzięki tym właściwościom Stany Zjednoczone są doskonałym repozytorium nadwyżek światowych oszczędności”. Krótko mówiąc, silny międzynarodowy popyt na dolara buduje jego dominującą pozycję wśród innych walut, a co za tym idzie jest potężnym narzędziem kontroli w rękach amerykańskich elit politycznych.
Silna, wręcz hegemoniczna pozycja dolara w światowym systemie gospodarczym, dawała amerykańskiemu supermocarstwu zdolność do utrzymania rozbudowanych sił zbrojnych oraz broń finansową do dyscyplinowania i sankcjonowania wszystkich tych podmiotów na arenie międzynarodowej, które działały wbrew interesom Ameryki. Hegemoniczna pozycja dolara, ma jednak również negatywne konsekwencje dla amerykańskiego społeczeństwa i rynku pracy.
Olbrzymi popyt na amerykańskie aktywa finansowe sprawia, że dolar jest walutą przewartościowaną. To z kolei powoduje, że eksport ze Stanów Zjednoczonych jest mało atrakcyjny, stąd malejąca rola Ameryki jako globalnego producenta i dostarczyciela różnorakich dóbr. Inną konsekwencją tego stanu rzeczy jest postępująca od lat 70. XX wieku “finansjeryzacja” gospodarki USA i wzrost nierówności majątkowych. Jak piszą we wspomnianej książce Klein i Pettis:
“Nierówności w USA wzrosły gwałtownie od końca lat siedemdziesiątych. Większość wzrostu przypadała na osoby mieszczące się w górnym 1% społeczeństwa. Najzamożniejsi obywatele w oczywisty sposób bogacili się kosztem osób znajdujących się niżej w hierarchii. Wynagrodzenia obywateli USA z dolnej połowy przedziału utrzymują się praktycznie na tym samym poziomie od lat siedemdziesiątych, po uwzględnieniu podatków, inflacji i rządowych świadczeń pieniężnych”. Mówiąc wprost, rozkwit Wall Street i Doliny Krzemowej w dotychczasowym modelu globalizacji odbywał się kosztem powstania osławionego “pasa rdzy” i ubożenia amerykańskiej klasy średniej. I tu wracamy do przemówienia Vance’a.
Mar-a-Lago Accord?
Coraz wyraźniej widać, że jednym z głównych celów administracji Trumpa jest odbudowa amerykańskiej bazy przemysłowej. Również poprzednia ekipa w Białym Domu próbowała realizować strategię o podobnych celach, ale głównie poprzez politykę przemysłową. Jednak środowisko MAGA zdaje się w jakiejś swojej części uważać, że reindustrializacja Ameryki i uczynienie amerykańskiego eksportu ponownie atrakcyjnym i konkurencyjnym w większej liczbie branż nie będą możliwe bez dewaluacji dolara.
Czy w tym celu Trump zdecyduje się na zawarcie “wielkiej umowy” z sojusznikami, której celem będzie ich zgoda na deprecjację dolara pod groźbą kolejnych ceł, a nawet wypchnięcia poza amerykański parasol bezpieczeństwa? W tym kontekście, doradcy Trumpa proponują także, by “zachęcić” posiadaczy amerykańskiego długu do wymiany dolarów i krótkoterminowych obligacji skarbowych, a nawet złota, na długoterminowe lub wieczyste obligacje dolarowe, nadające się do transakcji odkupu w Rezerwie Federalnej.
Czy Biały Dom podejmie realne kroki w kierunku osłabienia amerykańskiego dolara, które wiązałyby się z konsekwencjami oddania przez Stany Zjednoczone pozycji emitenta głównych aktywów rezerwowych świata? Trudno sobie bowiem wyobrazić, że przymuszeni do deprecjacji dolara partnerzy Ameryki nie rozpoczną poszukiwania alternatyw dla amerykańskiej waluty.Warto, jednak pamiętać o ostrzeżeniach formułowanych przez Trumpa pod adresem głównie państw grupy BRICS+, że poszukiwanie alternatywy dla dolara spotka się z sankcjami ze strony Waszyngtonu.
Tym niemniej, trudno sobie wyobrazić, że Chiny wzorem Japonii przy Plaza Accord potulnie zegną karku pod presją Waszyngtonu. Państwo Środka, które jest, drugim największym posiadaczem amerykańskiego długu,z pewnością nie zgodziłoby się łatwo na zamianę posiadanych obligacji na ich wieczyste odpowiedniki, a na dewaluację dolara,odpowiedziałoby deprecjacją własnej waluty, chcąc zachować atrakcyjność własnego eksportu, który zalewa właśnie światowe rynki
Mimo wszystko można zaryzykować hipotezę, że Ameryka Trumpa, będzie dążyła do dewaluacji dolara w celu reindustrializacji i wzmocnienia eksportu, przy jednoczesnym działaniu na rzecz zachowaniu jego statusu jako wiodącej waluty rezerwowej świata. Byłaby to strategia pod tytułem: „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Taki manewr nie miałby chyba precedensu w historii gospodarki światowej.Tak czy inaczej, bardzo możliwe, że czekają nas poważne turbulencje w światowym systemie finansowym niewidziane od ponad pięćdziesięciu lat.
Marek Stefan