Podczas gdy w Polsce koncentrujemy się na zagrożeniu ze strony Rosji na naszej wschodniej flance i utrzymaniu dotychczasowej architektury bezpieczeństwa z amerykańskim wsparciem, zniknęła nam z oczu rola Turcji, posiadającej drugą co do wielkości armię w NATO. 

W ubiegłym tygodniu prezydent Turcji Erdogan podczas osobistego spotkania w Ankarze z prezydentem Ukrainy Zełenskim stanowczo opowiedział się po stronie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy. Pomimo tego, że miejsce mediatora zajęła Arabia Saudyjska – chociaż to Turcja przez lata była postrzegana jako potencjalny kandydat do tej roli – i pomimo tego, że nie została zaproszona do Paryża, jako część inicjatywy wsparcia Ukrainy, Erdogan nie zamierza pozostać poza kręgiem osób wpływających na powojenny układ na Ukrainie. W poniedziałek (24.02) minister spraw zagranicznych Rosji Ławrow złożył wizytę w Ankarze, żeby przedyskutować ze swoim tureckim odpowiednikiem Hakanem Fidanem stan rozmów z Amerykanami i rolę Turcji w procesie pokojowym. Na wspólnej konferencji Fidan podkreślił, że Turcja popiera amerykańskie negocjacje „zorientowane na cel”, ale wyraził jedynie gotowość do wsparcia procesu pokojowego, który zdaniem Ankary powinien uwzględniać obydwie strony konfliktu.

Wobec stanowczej decyzji prezydenta Trumpa, że amerykańskie siły nie będą gwarantować pokoju na Ukrainie oraz jego niezgody na obecność europejskich sił pod egidą NATO, pojawiło się pytanie czy Turcja może stać się częścią takiej misji. Zwłaszcza, że siły tureckie mają doświadczenie w wielu trudnych misjach ONZ.

Podstawowym interesem Turcji w kontekście Ukrainy jest powstrzymywanie rozprzestrzeniania się rosyjskich wpływów w basenie Morza Czarnego, a tym bardziej niedopuszczenie, żeby Rosja rozlokowała się na całym jego północnym brzegu. W tym obszarze po roku 1991 Ukraina była kluczowym sojusznikiem Turcji. Drugim powodem jest obecność na Ukrainie tatarskiej mniejszości, która wspierana jest przez Turcję, a po przejęciu przez Rosję Krymu była prześladowana. Turcja prowadzi co prawda istotne gospodarcze interesy z Rosją, ale i współpraca ekonomiczna z Ukrainą mogłaby otworzyć przed Ankarą nowe możliwości. Chociażby eksport żywności do krajów Afryki, w którym Turcja mogłaby pośredniczyć, ułatwiłby rozszerzanie tureckich wpływów na tym kontynencie, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie konkuruje z Rosją.

Pytanie jednak czy Turcja gotowa jest zaangażować się militarnie. Do tej pory w trakcie wojny wspierała dostawami broni Ukrainę, uprzedzając nawet zaangażowanie się Zachodu; z drugiej strony cały czas prowadziła wymianę gospodarczą z Rosją, nie przyłączając się do zachodnich sankcji. Politykę Ankary podsumowuje się jako proukraińską, ale nie antyrosyjską. Z tego więc chociażby powodu trudno oczekiwać jej rzeczywistej wojskowej obecności.

Dla tureckiej armii obecność w pobliżu rosyjskich wojsk wiązałaby się z dużym ryzykiem rosyjskich prowokacji. Rosja może chcieć wziąć odwet za obalenie Asada, dokonane między innymi przez siły syryjskie wspierane przez Turcję. Pogorszyło to sytuację geopolityczną Rosji na Bliskim Wschodzie, a w przeszłości dochodziło już między obydwoma krajami do kontrolowanej wymiany ciosów. 

Były ambasador Turcji przy NATO Fatih Ceylan uważa, że na takie spekulacje jest jeszcze za wcześnie i nikt nie wie w jakim formacie siły tureckie miałyby być obecnie. Uważa on, że najpierw rozmowy biliteralne między Rosją a Stanami Zjednoczonymi musiałyby przejść na poziom dyskusji wielostronnych, gdzie potencjalne zaangażowane strony byłyby częścią porozumienia. Jego opinię potwierdził szef tureckiej dyplomacji, który przyznał w poniedziałek, że Turcja obecnie „nie wie, jak mają wyglądać gwarancje bezpieczeństwa”.

Niemniej jednak, jeżeli zapowiedzi USA o ograniczeniu zaangażowania w Europie potwierdzą się, Turcję należy uwzględniać w kalkulacjach dotyczących europejskiego bezpieczeństwa.

Jan Wójcik