Druga administracja Donalda Trumpa wsadziła nas na rollercoaster i zmienia świat jak w kalejdoskopie, co naturalnie zmusza nas do myślenia i działania, najczęściej też w niestandardowy sposób, bo poprzedni świat się na naszych oczach przewraca. W sensie międzynarodowego ładu był to – na zachodniej półkuli – tzw. value-based order, czyli dominacja amerykańskiej demokracji, waluty i gospodarki po II wojnie światowej, po rozpadzie ZSRR i jednego z dwóch biegunów ładu zimnowojennego zamieniona w jednobiegunową chwilę, czyli tą samą dominację, rozpostartą na państwa byłego bloku wschodniego, w tym i na nas w Polsce.

Teraz Trump i jego akolici wywracają ten stolik, a zamiast wartości stawiają na nagą siłę i podejście merkantylno – transakcyjne: coś za coś. W bezprecedensowy sposób widzieliśmy to jak na dłoni w Gabinecie Owalnym Białego Domu, gdy Trump i jego zastępca J.D. Vance dosłownie „grillowali” ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, mimo że reprezentuje on ofiarę agresji, a nie agresora. To się jednak nie liczy, bo kalkulacja jest inna: Rosja potencjalnie może dać Ameryce większe zyski, a to, że jest agresorem, staje się w tych w istocie amoralnych czasach faktem bez znaczenia. 

Te akurat sprawy nas zajmują, inspirują, chwilami przerażają i zmuszają do nowego, kreatywnego myślenia, w tym na temat nowego porządku światowego, bowiem coraz powszechniej zdajemy sobie sprawę z tego, że stary ład już nie funkcjonuje. Wiemy jednak, że nawet Trump ze swymi ogromnymi ambicjami nie przywróci jednobiegunowości i pełnej amerykańskiej dominacji, jak było od 1992 roku. Nowego ładu nie mamy, choć gorączkowo go poszukujemy. Po długiej, trwającej ponad trzy dekady geostrategicznej pauzie, znaleźliśmy się w geostrategicznym przeciągu, a chwilami nawet w próżni władzy, bo owszem, wiemy, kto jakie ma potencjały i możliwości, ale do końca nie wiemy, kto rządzi; chyba, że za dominantę przyjmiemy chaos, którego znamiona zewsząd nas otaczają.    

Nadal jednak tu w Polsce, ale też na szeroko rozumianym, choć mocno teraz podzielonym Zachodzie, myślimy starymi kategoriami: gwarantów nowego ładu szukamy wciąż w tej właśnie części świata. Nie dostrzegliśmy i nadal należycie nie dostrzegamy takich fenomenów jak wschodzące rynki, wyłonione po kryzysie 2008 roku, szczególnie na terenie Azji, jak też fenomenu światowego Południa, coraz wyraźniej zaznaczającego swoją obecność po pandemii COVID-19. Nie dostrzegamy też, niestety, procesu bodaj najistotniejszego, a mianowicie tego, że oto na naszych oczach dokonuje się odrodzenie czy też renesans dwóch państw-kontynentów, a nawet „cywilizacji ubranych w szaty państwa” (Lucian W. Pye ), czyli najpierw Chin, za którymi ostatnio szybko kroczą Indie. A ponieważ są to zarazem dwa najludniejsze organizmy na globie, oba po 1,4 miliarda mieszkańców, fakt ten sam w sobie zmienia układ sił i sprawia, że zmierzamy ku nowemu, już wielobiegunowemu, a po części także wielo-cywilizacyjnemu ładowi. 

Jeśli coś nowego się nam teraz na arenie międzynarodowej narodzi – a ta, podobnie jak przyroda, nie zna próżni – to z Chinami i po części Indiami jako najważniejszymi wschodzącymi rynkami w roli rozdających, a nie petentów. 

To jest istota nowego, wyłaniającego się świata, o czym pisze Indus wykształcony w Australii, a obecnie na Uniwersytecie w Szwecji, Ravi Dutt Bajpai. W książce wydanej w Indiach, ale też na świat, w początkach ubiegłego roku poddaje głębokiej – fakt, że mocno osadzonej w  teorii, co nie ułatwia lektury – analizie te dwa fenomeny „państw cywilizacji”. Dogłębnie penetruje ich wzajemne relacje oraz powiązania ze światem zewnętrznym, w tym przede wszystkim USA, Japonią i Rosją, a w mniejszym stopniu z Azją Południowo-Wschodnią i innymi obszarami.  

Główna teza wyjściowa tej trafiającej w sedno obecnej epoki i wyłaniającego się nowego światowego ładu, potem skutecznie udowodniona w pracy, brzmi: „W XXI stuleciu Xi Jinping w Chinach i Narendra Modi w Indiach wynieśli ideę państwa cywilizacji do centrum ich sceny, zarówno wewnętrznej, jak zewnętrznej”. Chiny wyraźnie – i na razie dość skutecznie – ponownie dążą do odgrywania roli Państwa Środka, a więc jednego z najważniejszych, o ile nie najważniejszego ośrodka siły na globie, podczas gdy bardziej idealistyczne w podejściu, ale skuteczne w implementacji swej strategii rozwojowej Indie, chcą ponownie odgrywać, jak w starożytności, rolę Vishva Guru, a więc światowego mędrca, podobnie jak Chiny dumnego ze swego cywilizacyjnego dorobku. Natomiast oba te kolosy, jak pisze autor, „zainspirowały naukowców na świecie do desygnowania 21 stulecia na wiek 'skoncentrowany wokół Azji’”.

Konkretniej Bajpai wyjaśnia to tak: „W początkach 21 stulecia wydawało się, że jednobiegunowy, liberalny porządek międzynarodowy jest trwały i oparty na amerykańskiej hegemonii. A jednak po kilku latach okazało się, że fenomenalny wzrost Azji, a szczególnie Chin i Indii, każe nam przedstawiać zupełnie inną narrację. Dwa azjatyckie mocarstwa, znane dotąd ze wzrostu ich populacji, nagle zamieniły się w silniki napędowe całej światowej gospodarki, co Chiny zainicjowały w latach 70. minionego stulecia, a Indie poszły w ich ślady 20 lat później”.

Tymczasem Chiny i Indie, co autor słusznie i wielokrotnie podkreśla, to nie są kolejne państwa narodowe, lecz „starożytne cywilizacje z ogromnym dorobkiem”, które w naturalny sposób podważają dotychczasowy prymat europocentryzmu i świata atlantyckiego, wraz z jego teoriami i koncepcjami. Albowiem w ślad za niebywałym wzrostem – gospodarczym, ale też znaczenia, w coraz większym stopniu także technologicznego – następuje wyraźne przesunięcie światowego ośrodka siły z Atlantyku na Pacyfik (co Amerykanie już wiedzą, a do Europejczyków dociera z trudnością, dodajmy od siebie).

Na czym istota tej zmiany miałaby polegać? Autor przytacza znamienną wypowiedź „ojca Chin republikańskich” Sun Yat-sena, który u progu poprzedniego stulecia mówił o tym w wykładzie na Uniwersytecie Kobe w Japonii: „Apelował on, by wyłaniająca się wówczas japońska potęga przyjęła za swój azymut chińską z rodowodu koncepcję wang dao, Królewskiej Drogi, opartej na dobrodziejstwie, sprawiedliwości i moralności, zamiast zapożyczać zachodnią, imperialistyczną koncepcję badao, czyli porządku opartego na sile”.

Jak wiemy, Japończycy Sun Yat-sena, przecież Chińczyka, nie posłuchali. Poszli drogą militaryzmu i imperializmu. Skutki znamy z historii. Dzisiaj Xi Jinping, forsujący swoje „globalne inicjatywy”, a więc własne koncepcje nowego światowego porządku i modelu w sensie rozwojowym (2021), bezpieczeństwa (2022) i cywilizacyjnego (2023)’ też usiłuje wychodzić od koncepcji wang dao. Tyle tylko, że jego quasi-sojusznik Rosja, a ostatnio także administracja Trumpa, stawiają na siłę i hard power; nagą siłę. 

Tym samym zmierzamy być może do jakiegoś nowego koncertu mocarstw, a na pewno nowego światowego porządku i układu sił, który tym będzie się różnił od poprzedniego, że nie będzie już tylko – jak było przez ostatnie dziesięciolecia, a nawet stulecia – zdominowany przez Zachód. Będzie to ład najprawdopodobniej wielobiegunowy, a nie uda się go należycie zbudować bez udziału Chin i raczej także Indii. To jest tektoniczna zmiana, jaka już zachodzi, chociaż my w Polsce zdajemy się jej nie dostrzegać. Po to, żeby się obudzić, warto przeczytać ten tom.

Ravi Dutt Bajpai, Civilization-States of China and India. Reshaping the World Order, Bloombsbury, New Delhi-London-Oxford-New York-Sydney 2024, 269 s. 

Prof. Bogdan Góralczyk