W ostatnim czasie pojawiło się kilka doniesień medialnych o tym, że Stany Zjednoczone potajemnie negocjują z Rosją i Niemcami przywrócenie sprzedaży surowców naturalnych do Europy. Takie rozwiązanie, pod pewnymi warunkami, dałoby Waszyngtonowi potężne narzędzie nacisku.

„Financial Times” pisał, że Matthias Warnig, były oficer Stasi i były dyrektor rosyjskich spółek gazowych, miał zabiegać u administracji Donalda Trumpa, żeby zgodziła się na odbudowę gazociągów Nord Stream. Uczestniczyć miałby w tym amerykański kapitał, dzięki czemu Waszyngton mógłby zarobić oraz, gdyby zaszła taka potrzeba, kontrolować przepływ surowca.

Rosyjski niezależny portal śledczy Istories.media napisał, powołując się na źródła w Gazpromie, że Rosjanie szykują się do odbudowy gazociągów. Między innymi firma Pipeline Coatings and Technologies, która uczestniczyła w budowie drugiej nitki Nord Stream, rozpoczęła przygotowania do dużego projektu, skupując licencje na technologie wykorzystywane w tego typu przedsięwzięciach. Wcześniej Istories wraz z niemieckim portalem Correctiv informowały, że Berlin, Moskwa i Waszyngton mają rozmawiać o przywróceniu zakupów rosyjskiej ropy przez Niemcy. Amerykańskie firmy miałyby kupić spółkę Rosnieft Deustchland oraz udziały większościowe w rafinerii Schwedt. Kilka dni temu „Berliner Zeitung” informował, że pracownicy rafinerii domagają się powrotu do zakupu rosyjskiej ropy i w maju planują wielką demonstrację.

Na początku marca „Bild” pisał o potajemnych rozmowach pomiędzy Waszyngtonem a Moskwą prowadzonych w Szwajcarii, które dotyczyły ponownego uruchomienia Nord Stream 2. Teraz politycy zwycięskiej CDU, tacy jak poseł Thomas Bareis, mówią o tym wprost. Bereis napisał, że po zawarciu porozumienia z Rosją gaz może znów popłynąć do Niemiec. Korzyść dla tego państwa wydaje się wymierna, ponieważ oznaczałoby to obniżenie cen energii, które obecnie odpowiadają za spadek konkurencyjności niemieckiej gospodarki. Odbiorcy przemysłowi w drugim kwartale zeszłego roku płacili 0,26 dolara za kilowatogodzinę, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych było to 0,15 dolara.

Rodzi się jednak pytanie: jaką korzyść miałyby odnieść USA z tego, że Europa znów będzie uzależniona od rosyjskiego gazu, a Rosja znów będzie się dzięki temu bogacić i z pewnością zbroić? W dobie powszechnej histerii skierowanej przeciwko działaniom Donalda Trumpa można ulec pokusie prostego wytłumaczenia, mianowicie takiego, że amerykańskiemu prezydentowi jest wszystko jedno, jak potoczą się losy Europy, a silny Putin nie jest dla niego problemem, ponieważ sam pogardza demokracją. Ważne jest natomiast, że Stany Zjednoczone, dzięki zaangażowaniu amerykańskiego kapitału, mogłyby na tym zarabiać.

Pozostawiając na boku naiwność i prostotę takiego rozumienia problemu, należy jednak zapytać, dlaczego, skoro Trumpa interesuje jedynie zarobek, miałby tworzyć sobie konkurenta w postaci Rosji? Stany Zjednoczone chcą sprzedawać jeszcze więcej własnego gazu do Unii Europejskiej. Zwiększenie wolumenu przez państwa członkowskie było wielokrotnie przedstawiane jako warunek złagodzenia polityki celnej USA wobec bloku. Dlaczego więc Trump miałby ryzykować utratę Ukrainy, w której chce pozyskiwać cenne minerały dla amerykańskiej gospodarki? Nie jest przecież na tyle naiwny, żeby nie podejrzewać, że Putin dzięki nowym dochodom dozbroi się i dalej będzie zagrażał Kijowowi. Powód może zatem leżeć głębiej.

Warto zauważyć, że obecnej administracji prywatny biznes także służy jako narzędzie w geopolitycznej rozgrywce. Zapowiedzi Donalda Trumpa o przejęciu Kanału Panamskiego znalazły rozwiązanie w propozycji, żeby porty po obu jego stronach, kontrolowane dotychczas przez spółkę CK Hutchison z Hong Kongu, zostały wykupione przez konsorcjum pod przewodnictwem amerykańskiego giganta inwestycyjnego BlackRock. Gdyby kapitał ze Stanów Zjednoczonych uzyskał kontrolę nad krytyczną infrastrukturą w Europie, taką jak gazociągi i rafinerie, byłoby to ogromnym narzędziem nacisku zarówno na Moskwę, jak i na Brukselę i Berlin.

Europa postanowiła wzmocnić swoje zdolności obronne; na szczytach w Brukseli dyskutuje się o takich propozycjach jak ReArm Europe czy o wspólnym zadłużeniu na cele obronne. Niemcy wyłączają zakupy obronne z tzw. hamulca zadłużenia. Prezydent Francji Emmanuel Macron wzywa państwa Europy do zwiększenia wydatków na obronność do poziomu 3,5 proc. PKB. Można krytykować te działania, uznawać je za mozolne i wątpić w ich skuteczność, nie można jednak zaprzeczyć temu, że coś się w Europie ruszyło. W interesie Stanów Zjednoczonych jest, by Stary Kontynent był silny na tyle, żeby ewentualne zagrożenia nie wymagały ich zaangażowania w ramach gwarancji sojuszniczych. Byłoby im jednak zdecydowanie nie na rękę, gdyby Europa osiągnęła suwerenność strategiczną.

USA utraciłyby wtedy narzędzie nacisku jako gwarant bezpieczeństwa, szczególnie wobec Rosji. Europa mogłaby natomiast prowadzić bardziej niezależną politykę, na przykład w relacjach z Chinami. Różnice są już teraz są widoczne, bowiem konserwatywny establishment w USA opowiada się za decouplingiem w stosunku do Pekinu, a brukselski woli mówić o deriskingu. Europejskie zbrojenia ruszyły i trudno będzie je zatrzymać, tym bardziej, że Niemcy liczą na to, że pomogą im one wyjść z recesji. Rosja jest obecnie osłabiona (co nie znaczy, że na stałe) i z trudem czyni postępy na Ukrainie. Być może Waszyngton próbuje zmniejszyć balans od drugiej strony, wzmacniając Rosję.

Zakupy surowców energetycznych w Rosji oznaczałyby powrót do sytuacji przedwojennej, w której Berlin jest zależny gospodarczo od Moskwy, z tą jednak różnicą, że rękę na kurku trzyma Waszyngton. I to z obu stron: Niemcy posiadają infrastrukturę do odbioru LNG z USA i gdyby Rosjanie próbowali używać szantażu gazowego, zwrócą się w pierwszej kolejności do Ameryki. Gdyby zaś Rosjanie podejmowali działania niekorzystne dla interesów Stanów Zjednoczonych, Waszyngton również mógłby grozić wstrzymaniem przesyłu.

Takie rozwiązanie pozwoliłoby Stanom Zjednoczonym zająć pozycję arbitra pomiędzy Rosją a Niemcami, a także Unią Europejską, uzyskać narzędzie nacisku na obie strony, zarządzać zagrożeniem dla Europy i ostatecznie również zarabiać.

Eugeniusz Romer