Europa bez przywództwa, czyli dryf Unii Europejskiej ku nieistotności

W jednej z ostatnich analiz Ośrodka Studiów Wschodnich, dotyczącej sytuacji gospodarczej na Ukrainie, możemy przeczytać, że nasz wschodni sąsiad odpierający agresję ze strony Rosji zmaga się z poważnymi problemami ekonomicznymi. 

Według Narodowego Banku Ukrainy bezrobocie nad Dnieprem osiągnęło poziom co najmniej 35% (inne badania wskazują na 40%), natomiast inflacja ma do końca roku dobić do 30%. Ostatni kwartał tego roku ma zakończyć się spadkiem PKB o 37,5% r/r, a w całym 2022 r. ma wynieść 33,4%. Uśredniony miesięczny deficyt budżetowy Ukrainy, który wymaga od rządu w Kijowie poszukiwania zagranicznej pomocy finansowej, wynosi około 3 mld. dolarów (choć niekiedy sięgał on poziomu 5 mld. USD). 

Jak wskazuje analityk OSW Sławomir Matuszak: „Głównym źródłem finansowania dziury budżetowej jest pomoc ze strony państw zachodnich i międzynarodowych instytucji finansowych. Według Ministerstwa Finansów od początku wojny do 4 października państwo ukraińskie otrzymało 19,4 mld dolarów, a najwyższe kwoty przekazały USA (8,5 mld dolarów) i UE (2,9 mld dolarów). 

Widoczną dysproporcję między wsparciem gospodarczym ze strony Stanów Zjednoczonych a UE potęguje dodatkowo fakt, że jeszcze w maju Wspólnota zadeklarowała wsparcie finansowe dla Kijowa na poziomie 9 mld euro, a niedawno państwa członkowskie miały zgodzić się na regularne miesięczne transfery finansowe dla Ukrainy w wysokości 1,5 mld euro. Dysproporcja występuje tutaj także, jak widać, pomiędzy deklaracjami ze strony Wspólnoty i realnymi działaniami w ich realizacji, które następują w niezwykle powolnym tempie. 

Widoczna różnica między wsparciem udzielanym Kijowowi przez państwa UE i kraje anglosaskie na czele z USA jest jeszcze bardziej widoczna w obszarze pomocy wojskowej. 

Rosyjska inwazja na Ukrainę i związany z nią wielowymiarowy kryzys bezpieczeństwa, brutalnie zweryfikowały wszelkie mrzonki o europejskiej „suwerenności strategicznej”. Mogłoby się wydawać, że podczas gdy w wymiarze wojskowym kraje europejskie, w wyniku wieloletnich zaniedbań, nie odegrają istotnej roli we wsparciu walczącej Ukrainy, to będą w stanie udzielić napadniętemu krajowi pomocy w wymiarze finansowym; wszak przez lata UE była postrzegana jako gospodarczy gigant. 

Oczywiście kryzys związany z pandemią COVID-19, a następnie kolejny związany z wojną na Ukrainie oraz konieczność udźwignięcia przez państwa Wspólnoty mas uchodźców ze wschodu (choć nie zapominajmy, że wysiłek po stronie krajów wschodniej części UE w tej kwestii jest nieporównywalny z tym, co w tej sprawie zrobiły kraje zachodniej Europy), z pewnością nie pomogły i nie pomagają Unii w odgrywaniu aktywnej roli we wspieraniu Ukrainy. Nie usprawiedliwia to jednak w żaden sposób postawy unijnych instytucji i samych państw członkowskich, które przez lata wskazywały, że blok jest w stanie odgrywać podmiotową rolę na arenie międzynarodowej i realnie kształtować własne środowisko bezpieczeństwa. Jak pokazuje przykład wsparcia dla Ukrainy, nie jest to prawdą. 

Jeśli szukać gdzieś wyjaśnienia postawy wobec wsparcia dla Kijowa tak unijnych instytucji, jak i poszczególnych państw członkowskich, to w przypadku tych pierwszych mamy do czynienia z przerostem biurokracji zupełnie niedostosowanej do działania w warunkach kryzysowych, kiedy zdolność do sprawnego podejmowania decyzji i ich wdrażania jest kluczową cechą podmiotów chcących zachować realny wpływ na sytuację strategiczną wokół siebie. W przypadku krajów członkowskich mamy do czynienia z narastającymi sporami wewnętrznymi w Unii w kontekście trwającego kryzysu gospodarczego i energetycznego, które to spory są prawdziwym festiwalem narodowych egoizmów. Wprost przekłada się to na efektywność unijnego wsparcia dla walczącej Ukrainy. 

Oczywiście można łatwo wskazać, że w momencie kryzysu dotykającego fundamentalnych kwestii bezpieczeństwa, państwa kierują się często wąsko pojętymi interesami narodowymi, nawet kosztem relacji ze swoimi najbliższymi partnerami lub prestiżu. Można to zrozumieć w przypadku krajów małych i średnich, które nie zgłaszają pretensji do przywódczej roli w UE. Jednak w przypadku Niemiec, które kilka tygodni temu ustami kanclerza Scholza wprost zgłosiły w Pradze swoje ambicje objęcia wiodącej roli we Wspólnocie w tych niespokojnych czasach – a następnie wprowadziły bezprecedensowy pakiet wsparcia dla własnej gospodarki w wysokości 200 mld. euro, który bezpośrednio uderza w fundamenty jednolitego rynku UE – mamy do czynienia z niebezpiecznym oderwaniem się Berlina od rzeczywistości. 

Niemcy bronią swoich decyzji o wprowadzeniu wspomnianego pakietu pomocowego i równocześnie wciąż opierają się przed uruchomieniem przez UE kolejnego instrumentu wsparcia dla państw członkowskich, podobnego do tego, jaki został przez nie ustanowiony w odpowiedzi na kryzys pandemiczny (mechanizm Support to mitigate Unemployment Risks in an Emergency – SURE). Pomimo pewnych sygnałów płynących ze strony niemieckich elit, Berlin wciąż także nie wyraził swojej zgody na wprowadzenie ogólnounijnego limitu na ceny gazu, choć dał „zielone światło” Komisji Europejskiej, żeby przygotowała propozycje w tym zakresie „na razie do dyskusji”. 

Postawą Niemiec zirytowana jest nawet Francja, przez lata główny partner Berlina w tandemie nadającym ton w polityce UE. 

Jak barwnie ujął to na Twitterze ekspert ds. polityki Francji Marcin Giełazak: „W tych realiach tradycyjne francuskie atuty: silna i wszechstronna armia, solidny miks energetyczny, spętanie Berlina kolektywnym procesem decyzyjnym i unijnymi regułami, tracą wartość szybciej niż turecka lira”. Jak dodaje: „Francja czuje, że ona i UE mają ponosić koszty niemieckich błędów (uzależnienia się od Rosji), Niemcy zaś czują, że inaczej nie ocalą własnej konkurencyjności, więc uciekają do przodu, nawet za cenę pogorszenia relacji z najbliższymi partnerami”. 

Przesunięte na przyszły rok wspólne posiedzenie rządów Francji i Niemiec, spory między Berlinem i Paryżem w kwestiach projektów energetycznych (opór Francji wobec dokończenia gazociągu MidCat, różnice w kwestii podejścia do energetyki atomowej itd.), sprawiają, że nie będzie przesadą stwierdzenie o największym od dekad kryzysie w relacjach między tymi dwoma europejskimi mocarstwami. 

By dopełnić ten obraz chaosu politycznego, z jakim mamy do czynienia nie tylko w UE, ale na całym szeroko pojętym zachodzie Europy, należy dodać, że we Włoszech los przyszłego prawicowego rządu jest niepewny ze względu na niedawno ujawnione wypowiedzi lidera partii Forza Italia, Silvio Berlusconiego, o jego bliskich relacjach z prezydentem Rosji Putinem, które wywołały kryzys zaufania w potencjalnej koalicji rządzącej. Natomiast w Wielkiej Brytanii po zaledwie 44 dniach urzędowania dymisję ogłosiła premier Liz Truss, potwierdzając, że Zjednoczone Królestwo od czasu Brexitu zmaga się z poważną niestabilnością polityczną. Na domiar złego narasta kryzys na linii KE – rząd w Warszawie, który może eskalować do bezprecedensowego poziomu jeśli Komisja spełni swoje pogróżki wobec Polski, że gotowa jest odebrać jej środki z Funduszu Spójności w kontekście sporu o Kartę Praw Podstawowych.

Jak widać zatem wyraźnie, Unia Europejska, nawet w warunkach bezprecedensowego kryzysu bezpieczeństwa u swoich granic, zajmuje się głównie tym, czym zajmowała się zwykle przez lata swojego istnienia, czyli samą sobą. Bez realnych zdolności do kształtowania własnego otoczenia geopolitycznego, z niezwykle kruchą i coraz trudniej wypracowywaną jednomyślnością w kluczowych kwestiach i poszerzającym się „protokołem wzajemnych rozbieżności”, Wspólnota weszła w polityczny dryf ku nieistotności. 

Nie musi oznaczać to rozpadu UE, ale jej stopniowe obumieranie, jeśli Wspólnota nie znajdzie sposobu na dostosowanie się do wymogów nowych czasów. Kluczowe decyzje, szczególnie dotyczące kwestii bezpieczeństwa mogą być bowiem coraz częściej domeną nieformalnych koalicji chętnych państw, które nieograniczane biurokratycznym gorsetem, będą zdolne do wypracowywania wspólnych rozwiązań w gronie partnerów o podobnej percepcji strategicznej. 

Czy to oznacza, że Polska nie powinna zabiegać o poszerzenie własnego pola sprawczości w ramach UE? Wręcz odwrotnie. Polska może i powinna zaproponować własną wizję przyszłości bloku. Teraz, gdy dotychczasowy francusko-niemiecki „motor” integracji europejskiej się zaciął nadszedł czas by wschodnia część Unii, której rola wzrosła niepomiernie od 24 lutego, zawalczyła wspólnie o utrwalenie zmian jakie zaszły w ciągu tych ostatnich ośmiu miesięcy w europejskim układzie sił. 

Marek Stefan