Europa w obliczu geopolitycznych wyborów wobec pogłębiającej się rywalizacji USA i ChRL
Estonia i Łotwa zdecydowały się opuścić format 16+1, będący platformą współpracy między Chinami i państwami Europy Środkowo-Wschodniej i Bałkanów. Tallin i Ryga dołączyły tym samym do Wilna, które w obliczu narastających sporów z Pekinem, zdecydowało się na wycofanie z tej formuły współpracy z ChRL wiosną zeszłego roku.
Estoński MSZ w uzasadnieniu tej decyzji napisał, że: „Estonia będzie nadal pracować na rzecz konstruktywnych i pragmatycznych relacji z Chinami, co obejmuje rozwijanie stosunków UE-Chiny zgodnie z porządkiem międzynarodowym opartym na zasadach i wartościach, takich jak prawa człowieka”.
Estonia uczestniczyła w formacie współpracy 16+1 od początku istnienia inicjatywy powołanej do życia w 2012 roku. Niemniej jednak nie uczestniczyła w żadnym ze spotkań formatu po szczycie w lutym ubiegłego roku.
Frank Jüris, ekspert ds. stosunków z Chinami i pracownik naukowy Estońskiego Instytutu Polityki Zagranicznej ICDS, komentując decyzję rządu w Talinie napisał: „Estonia nie tylko wskazuje drogę w odniesieniu do Rosji, ale także jest pionierem w stosunkach z Chinami, opuszczając format 16+1, platformę promocji chińskich wpływów i kooptacji”.
Łotewskie MSZ, wydało podobny w brzmieniu do estońskiego komunikat o opuszczeniu chińskiej inicjatywy: „Łotwa będzie nadal dążyć do konstruktywnych i pragmatycznych stosunków z Chinami, zarówno dwustronnych, jak i poprzez współpracę UE-Chiny opartą na wzajemnych korzyściach, poszanowaniu prawa międzynarodowego, praw człowieka i międzynarodowego porządku opartego na zasadach”.
Jakie motywy i cele stały za decyzją estońskich i łotewskich władz w tej sprawie? Po pierwsze należy zauważyć, że na przestrzeni ostatnich lat miało miejsce pogłębiające się rozczarowanie poziomem inwestycyjnego zaangażowania Chin w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Niewielkie zyski ze współpracy gospodarczej z Pekinem, zbiegły się z coraz silniejszymi naciskami ze strony USA, które rozpoczęły za czasów kadencji prezydenta Trumpa globalną kampanię zwalczania rosnących wpływów Chin w całej Eurazji.
Większość państw należących do formatu 16/17+1 postanowiła w 2020 roku poprzeć amerykańską inicjatywę „Czystej Sieci”, którą zainaugurowała republikańska administracja w Białym Domu, dotyczącą ograniczenia lub wręcz zaniechania współpracy w obszarze budowy infrastruktury sieci 5G z niezaufanymi (czytaj chińskimi) dostawcami. A to tylko jeden z wielu przykładów poparcia państw regionu dla amerykańskiej globalnej kampanii ograniczania wpływów gospodarczych i politycznych Pekinu. Więcej na ten temat w numerze 34 „Układu Sił”.
Niewątpliwie wpływ na postrzeganie Chin w państwach regionu, w tym wśród krajów bałtyckich, miała rosyjska inwazja na Ukrainę i postawa Pekinu wobec tego konfliktu. Państwo Środka, decydując się na podpisanie 4 lutego tego roku deklaracji i pogłębieniu współpracy z Federacją Rosyjską, a także nie przyłączając się do sankcji Zachodu wobec Moskwy, utrwaliło swój wizerunek mocarstwa rewizjonistycznego, które rzuca globalne wyzwanie istniejącemu porządkowi międzynarodowemu, niewątpliwie służącemu rozwojowi państw regionu EŚW. Te z kolei, w obliczu rosnącego zagrożenia ze strony Rosji jeszcze mocniej związały własne bezpieczeństwo ze Stanami Zjednoczonymi, co będzie rzutowało na ich politykę także wobec Pekinu.
W tym kontekście warto wspomnieć, że decyzja Estonii i Łotwy o opuszczeniu formatu 16+1, zbiegła się z wizytą w Rydze szefa Pentaganu Lloyda Austina, pierwszego od 1995 roku szefa Departamentu Obrony USA, który osobiście odwiedził Łotwę, zapowiadając zwiększenie amerykańskiego zaangażowania, w tym obecności amerykańskich wojsk w tym kraju.
Decyzję rządów w Rydze i Talinie należy także rozpatrywać w szerszym kontekście reakcji, postaw i dyskusji w państwach Zachodu w obliczu rosnących napięć między USA i Chinami, które otatnio zogniskowały się wokół Tajwanu, w związku z niedawną wizytą w Tajpej Speaker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi.
Na łamach magazynu Politico Matthew Karnitschnig stawia tezę, że w wypadku decyzji ChRL o dokonaniu inwazji na Tajwan, Niemcy nie przyłączą się do prawdopodobnych sankcji państw Zachodu wobec Chin. Powodem miałyby być głębokie zależności gospodarcze między Berlinem i Pekinem, które stanowiły jeden z fundamentów rozwoju RFN w ostatnich dekadach.
Jak wskazuje dziennikarz Politico, w ostatnich latach Chiny wyprzedziły Stany Zjednoczone i stały się największym partnerem handlowym Niemiec, odpowiadając za prawie 10 procent z ich wartego 2,6 biliona euro handlu zagranicznego w ubiegłym roku.
Karnitschnig przywołuje także opinię Herberta Diessa, szefa Volkswagena, który stwierdził niedawno, że „Stopień, w jakim nasz (Niemiec – przyp. aut.) dobrobyt jest finansowany przez Chiny, jest w tym kraju wyjątkowo niedoceniany. (…) Niemcy wyglądałyby o wiele inaczej, gdybyśmy się odłączyli (od rynku chińskiego – przyp. aut.).
To właśnie przemysł motoryzacyjny jest, jak żadna inna gałąź niemieckiej gospodarki, najbardziej zależny od rynku Państwa Środka. Dość wspomnieć, że co trzeci samochód produkowany przez niemieckich producentów samochodów jest sprzedawany w Chinach, a niemiecki sektor motoryzacyjny posiada rozbudowaną przez lata sieć fabryk w tym państwie, która wyprodukowała w ubiegłym roku 4,3 mln samochodów. Innymi sektorami gospodarki RFN, również w niemałym stopniu zależnymi od chińskiego rynku, są przemysł maszynowy oraz chemiczny.
Według badań przeprowadzonych latem tego roku przez Niemiecki Instytut Gospodarczy w Kolonii, około 1,1 miliona niemieckich miejsc pracy, czyli 2,4 procent ogółu, jest bezpośrednio uzależnionych od chińskiego rynku. Ekspert tego ośrodka i jeden z autorów badań, Jürgen Matthes, w konkluzjach wskazuje na podjęcie przez Berlin w związku z niepewną sytuacją geopolityczną pilnych działań zmierzających do zmniejszenia zależności niemieckiej i europejskiej gospodarki od Chin. Matthes nie postuluje przy tym twardego decouplingu, ale przyśpieszenie procesu dywersyfikacji łańcuchów dostaw. Obawia się on bowiem, że „w przypadku chińskiej inwazji na Tajwan, po której nastąpiłyby masowe sankcje ze strony Zachodu, spadek eksportu i dochodów, a także wstrzymanie dostaw z Chin doprowadziłyby do znacznych strat gospodarczych w UE, a zwłaszcza w Niemczech”.
Wspomniany już Karnitschnig słusznie wskazuje przy tym, że „trwający w Niemczech niedobór gazu, który grozi zablokowaniem kluczowych sektorów przemysłu, będzie miał nieuchronny wpływ na reakcję rządu na potencjalną chińską inwazję na Tajwan”. Jak dodaje: „Przy wysokiej inflacji i cenach energii nie wykazujących tendencji do spadku, Niemcy nie mogą sobie pozwolić na kolejny cios dla swojej słabnącej gospodarki”, a tym byłoby przyłączenie się Berlina do możliwych sankcji Zachodu, nałożonych na Chiny w przypadku inwazji.
Swój artykuł Karnitschnig podsumowuje, pisząc: „Urzędnicy w Berlinie przyznają prywatnie, że Niemcy nie będą w stanie poprzeć niczego poza symbolicznymi sankcjami wobec Chin. Nie oznacza to, że w Berlinie nie będzie dramatycznych debat nad najnowszym moralnym dylematem Niemiec. Polityczne talk-show poświęcą temu zagadnieniu wiele godzin, a felietoniści w gazetach wyleją beczki atramentu, analizując każdy aspekt. Ale w kwestii merytorycznej Niemcy zaoferują to, co zwykle: nichts [nic]”.
Marek Stefan