Niedawne spotkanie transatlantyckiej czwórki mocarstw w Berlinie zwiastuje przyśpieszenie gry dyplomatycznej wokół konfliktu na Ukrainie. Przełom roku może przynieść pierwsze oficjalne rozmowy dyplomatyczne z Rosją z udziałem zachodnich potęg oraz Ukrainy. Jednak ich wynik trudno przewidzieć. 

Tuż po zakończonym w Berlinie spotkaniu przywódców Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, w dzienniku „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ) ukazał się artykuł opisujący kulisy rozmów między mocarstwami. Tematem głównym miała być kwestia zakończenia konfliktu na Ukrainie i tak zwany “plan zwycięstwa”, zaprezentowany w tym miesiącu przez prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego. 

Według niemieckiego dziennika, zarówno premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer jak i prezydent Francji Emmanuel Macron popierają pomysł Kijowa na oficjalne zaproszenie Ukrainy do NATO. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz podobno jednak się temu sprzeciwia. Jak informują dziennikarze FAZ Majid Sattar, Konrad Schuller i Michaela Wiegel: “Istnieją powody, by sądzić, że Scholz nie chce tworzyć faktów dokonanych poprzez zaproszenie Ukrainy (do NATO – przyp. M.S.), które mogłyby utrudnić późniejsze porozumienie z Rosją”. Prezydent Biden ma natomiast skłaniać się ku rozwiązaniu proponowanym przez Zełeńskiego, z tą różnicą, że amerykańska administracja pracuje nad “zmiękczeniem” wydźwięku ewentualnego zaproszenia Ukrainy do sojuszu, tak, by miało ono formę politycznego oświadczenia bez żadnych wiążących deklaracji. 

Dodajmy, że tego typu deklaracja musiałaby zostać podjęta przez zachodnich aliantów jednomyślnie, jak wszystkie inne decyzje, które zapadają w ramach paktu. Ponadto samo zaproszenie nie oznacza dołączenia Ukrainy do NATO. Kijów nadal musiałby spełnić szereg formalnych wymogów, ale przede wszystkim jego przyszłość w sojuszu byłaby uzależniona od woli politycznej wszystkich państw członkowskich, a wśród nich nie brakuje krajów sceptycznych wobec perspektywy tej akcesji. Jak wynika z ustaleń Politico, do tego grona należą nie tylko Niemcy, ale także Węgry, Słowacja, Hiszpania, Belgia oraz Słowenia. 

Wróćmy jednak do kulisów szczytu mocarstw w Berlinie. Dziennikarze FAZ podkreślają, że Francja i Wielka Brytania mają przekonywać Stany Zjednoczone i Niemcy do wyrażenia zgody na uderzenia Ukrainy w głąb terytorium Rosji przy użyciu zachodniej broni precyzyjnej. W tej kwestii opór Scholza i Bidena jest wciąż wyraźny. Najwięcej uwagi niemieccy dziennikarze poświęcają sprawie możliwych gwarancji bezpieczeństwa, które mogłaby otrzymać Ukraina. Rozmowy mają obejmować między innymi rozwiązanie w tak zwanym “modelu niemieckim”. Inspiracją miałby być los Niemiec po zakończeniu II wojny światowej, kiedy to Republika Federalna Niemiec stała się z czasem częścią NATO, będąc de facto państwem podzielonym, którego wschodnia część znajdowała się pod panowaniem ZSRR. Zwolennicy zastosowania podobnego rozwiązania wobec Ukrainy wskazują, że gwarancjami bezpieczeństwa ze strony państw NATO mogłyby zostać objęte terytoria kontrolowane przez rząd w Kijowie. Ceną, jaką wówczas musiałaby zapłacić strona ukraińska, byłoby de facto pogodzenie się z utratą części terytoriów i zgoda na wyznaczenie strefy buforowej 50 km od linii frontu. 

Zdaniem dziennikarzy FAZ, Kijów i Waszyngton nie mogą jednak osiągnąć porozumienia co do tego, kto miałby zaproponować powyższe rozwiązanie. Sprawa ma wymiar wizerunkowy i prestiżowy. Ukrainie miałoby zależeć na tym, żeby to Ameryka wyszła z propozycją, co częściowo zdejmowałoby z ekipy Zełeńskiego problem możliwej negatywnej reakcji ukraińskiego społeczeństwa. Wówczas Kijów mógłby przedstawiać powyższe rozwiązanie, “ziemia za pokój i gwarancje bezpieczeństwa”, jako pomysł “narzucony” przez zachodnie mocarstwa, na które musiał przystać. Tego nie chce jednak, zdaniem dziennikarzy FAZ, zaakceptować administracja Bidena, która wolałaby, żeby to Ukraina wyszeła z propozycją omawianego planu, co z kolei pozwoliłoby Waszyngtonowi podtrzymać narrację o tym, że ostatecznie o warunkach pokoju będzie decydował Kijów, który w swych decyzjach będzie wspierany przez Waszyngton “tak długo jak będzie trzeba”. 

Powyższe doniesienia FAZ skłaniają do kilku refleksji.

Widać wyraźnie, że Niemcy były, są i prawdopodobnie będą główną siłą wśród europejskich państw NATO, która będzie dążyć do porozumienia z Rosją. Przyszłoroczne wybory parlamentarne w RFN mogą w tym względzie niewiele zmienić. Po pierwsze dlatego, że SPD kanclerza Scholza może wejść do kolejnej koalicji rządzącej i tym samym zachować część wpływu na kształt niemieckiej polityki zagranicznej. Po drugie, wzrost poparcia w Niemczech dla prorosyjskich skrajnych ugrupowań, takich jak AfD czy BSW, pokazuje jak zmieniają się nastroje społeczne w kraju, od których nie mogą abstrahować główne siły polityczne jeśli chcą zachować władzę. 

Słabym punktem wszystkich proponowanych przez Ukrainę oraz państwa Zachodu rozwiązań konfliktu z Rosją jest jej stanowisko wobec tych pomysłów oraz chęć Moskwy do rozpoczęcia negocjacji z Kijowem. Pytanie, jak zmusić Federację Rosyjską do zaprzestania agresji i akceptacji zbliżenia Ukrainy do NATO, pozostaje bez odpowiedzi. 

Udzielenie Ukrainie przez zachodnie mocarstwa wiarygodnych gwarancji bezpieczeństwa pozostaje wątpliwe. Po pierwsze dlatego, że jak dotąd większość z nich, na czele z USA, za priorytet we wspieraniu Ukrainy uważała uniknięcie wciągnięcia do bezpośredniej wojny z Rosją, przede wszystkim ze względu na możliwą eskalację konfliktu do poziomu nuklearnego. Czy nam się to podoba, czy nie, ten imperatyw nie uległ zmianie i prawdopodobnie tak pozostanie także w scenariuszu powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu. 

Były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w administracji Trumpa, Robert O’Brien w wywiadzie dla Fox News Digital powiedział, że USA nie mogą spełnić prośby prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego o zaproszeniu Ukrainy do NATO bez ryzykowania poważnej eskalacji konfliktu z Moskwą. 

„Przyjęcie do NATO kraju, który jest w stanie wojny z Rosją, jest dla Rosjan bardzo prowokacyjne i może doprowadzić do eskalacji, a nawet wojny nuklearnej” – powiedział. 

Dlatego, o ile zgoda zachodnich mocarstw na zaproszenie Ukrainy do NATO wydawać się może prawdopodobna (pod warunkiem zwycięstwa Kamali Harris w wyborach prezydenckich w USA), o tyle przystąpienie Kijowa do sojuszu nawet w “modelu niemieckim” jest mało realne.  

Po drugie, Stany Zjednoczone ze względu na opisywane wielokrotnie w Układzie Sił “nadmierne imperialne rozciągnięcie”, nie są chętne do zwiększania wojskowego zaangażowania w Europie, szczególnie w wymiarze lądowym, co wyraża się hasłem “no boots on the ground”. Postawa ta może nawet ulec zaostrzeniu, jeśli nadchodzące wybory prezydenckie wygra Donald Trump. 

Europejskie mocarstwa, jak Francja i Wielka Brytania, o Niemczech nie wspominając, nie mają realnych zdolności do skutecznej projekcji siły wojskowej. Przypomnijmy, że Francja dopiero w 2027 roku będzie miała zdolność do wystawienia w ciągu 30 dni dywizji sił lądowych (do 20 tysięcy żołnierzy), która zgodnie z planami NATO w razie konfliktu miałaby trafić na wschodnią flankę sojuszu. Ponadto, ze względu na problemy z finansami publicznymi, Paryż już zapowiedział, że przekaże w tym roku Ukrainie ograniczone wsparcie wojskowe w wysokości około 2 mld euro, a nie, jak pierwotnie zakładano, 3 mld euro, co i tak biorąc pod uwagę polityczne i gospodarcze znaczenie Francji nie wyglądało zbyt imponująco. Długoletnie plany rozwoju francuskich sił zbrojnych również mogą stanąć pod znakiem zapytania ze względu na poważne problemy budżetowe i wdrożoną wobec Paryża przez Komisję Europejską tzw. procedurę nadmiernego deficytu. 

Tymczasem, jak donosi brytyjski „The Telegraph”, szef brytyjskiego ministerstwa obrony John Healey stwierdził, że siły zbrojne Zjednoczonego Królestwa zostały „okrojone” i „niedofinansowane” za czasów poprzedniego rządu do tego stopnia, że ​​obecnie nie są w stanie odstraszyć wroga i skutecznie walczyć, gdyby dziś wybuchła wojna. 

Jak powiedział: „Wielka Brytania, podobnie jak wiele innych krajów, stała się zasadniczo bardzo wykwalifikowana i gotowa do prowadzenia ograniczonych operacji wojskowych. Czego nie byliśmy gotowi zrobić, to walczyć w dużej wojnie. Jeśli nie będziemy gotowi do walki, nie będziemy w stanie odstraszać”. 

Państwa zachodniej Europy nie są dziś w stanie sprostać wymaganiom związanym z budowaniem skutecznego odstraszania wobec Rosji na wschodniej flance NATO. Jak w takim razie miałyby cokolwiek gwarantować Ukrainie? Ponadto, niska wiarygodność ewentualnych zachodnich gwarancji dla Kijowa – wynikająca z nieredukowalnej różnicy w stawce ryzyka między państwami zachodniej Europy a Ukrainą w niewykluczonym starciu z Rosją – oraz brak odpowiednich zdolności do projekcji siły wojskowej po stronie europejskiego NATO, mogą zachęcać Moskwę do przetestowania zachodnich gwarancji udzielonych Kijowowi. 

Ewentualna kolejna administracja Trumpa prawdopodobnie będzie naciskać na państwa europejskie, żeby wzięły większość odpowiedzialności za dalsze wspieranie Ukrainy na swoje barki. Dotyczyć to będzie także możliwych gwarancji bezpieczeństwa, których Francja i Wielka Brytania, przy mniejszym udziale innych państw UE, mogłyby udzielić Ukrainie. Nawet przy poważnych wątpliwościach co do wiarygodności ewentualnych obietnic składanych przez Paryż i Londyn, można sobie wyobrazić sytuację, w której wojskowe kontyngenty europejskich państw NATO będą stacjonować na obszarze dzisiejszej Ukrainy na zachód od Dniepru. Takiej obecności wojskowej towarzyszyłyby zapewne jakieś zapisy o wzajemnej obronie, choć raczej w jeszcze bardziej “rozwodnionej”, nieprecyzyjnej formule, niż artykuł 5 NATO. Tu pojawiają się pytania o ewentualną rolę i zaangażowanie Polski. 

Czy w takim wariancie Polska powinna starać się dołączyć do grona państw wysyłających swoje kontyngenty wojskowe na Ukrainę? Czy posiadamy odpowiednie ku temu zdolności wojskowe, a w zasadzie cały aparat państwa? Jaki polityczny rachunek Warszawa powinna wystawić Kijowowi za ewentualną zgodę na wysłanie naszych oddziałów na Ukrainę (bo to, że Polska do sprawy powinna podejść transakcyjnie wydaje się oczywiste…)? Po spełnieniu jakich warunków ze strony pozostałych krajów NATO, Polska mogłaby wejść do europejskiej kolicji państw wysyłających kontyngenty wojskowe nad Dniepr? 

To są pytania, które dziś powinni sobie stawiać nasi rządzący. Wszystko to wydaje się jednak wtórne wobec najważniejszego pytania o to, jakie są strategiczne cele naszej polityki wschodniej, jeżeli takowa w ogóle istnieje? 

Marek Stefan