Jeśli “ofensywne jastrzębie” w kolejnej administracji Donalda Trumpa po jego wygranej w wyborach zdobędą decydujący wpływ na kształt polityki Stanów Zjednoczonych wobec Chin, świat może niebezpiecznie zbliżyć się do krawędzi otwartej wojny między dwoma nuklearnymi mocarstwami. Dalsze rządy Demokratów w Białym Domu oznaczają prawdopodobnie kontynuowanie obecnego kursu, łączącego ostrą rywalizację na polu technologicznym, pogłębienie współpracy z sojusznikami oraz próby dyplomatycznego dialogu dla osiągnięcia czasowego odprężenia w dwustronnych relacjach z Pekinem.
Rezygnacja z ubiegania się o reelekcję przez prezydenta Bidena i prawdopodobna nominacja przez partię demokratyczną obecnej wiceprezydent Kamali Harris na kandydatkę w wyścigu do Białego Domu, oznacza, że w wypadku jej wygranej w amerykańskiej polityce wobec Chin należy spodziewać się kontynuacji obecnego kursu. Część komentatorów podkreśla, że administracja Harris może mieć bardziej liberalne nastawienie wobec ceł na chińskie produkty czy wobec restrykcji eksportowych do ChRL na amerykańskie technologie, ale nie wydaje się to na tyle istotne, by mówić o jakimkolwiek zwrocie w obecnej polityce Waszyngtonu wobec Pekinu. Odmiennie może wyglądać to w przypadku zwycięstwa Donalda Trumpa.
W środowisku Trumpa i szerzej w obozie republikanów i wśród ekspertów sympatyzujących z tą częścią amerykańskiej sceny politycznej zaczynają wyróżniać się dwa podejścia do Chin. Pierwsze, którego wyrazicielami są tacy stratedzy i politycy jak Matthew Pottinger, Mike Pompeo czy Matthew Kroenig, chcą twardego powstrzymywania Chin, na wzór polityki Stanów Zjednoczonych wobec ZSRR w czasach prezydentury Reagana. Ci “ofensywni jastrzębie” chcą, żeby USA dążyły do jednoznacznego zwycięstwa w rywalizacji z Chinami. Jak konkretnie miałoby ono wyglądać? Jak piszą Matthew Kroenig i Dan Negra z ośrodka Atlantic Council: “Celem Waszyngtonu w rywalizacji z Chinami powinno być zwycięstwo, a zwycięstwo oznacza dotarcie do punktu, w którym chiński rząd nie ma już woli ani możliwości szkodzenia żywotnym interesom USA. Innymi słowy, Waszyngton powinien dążyć do kapitulacji lub obezwładnienia chińskiego zagrożenia”.
Obaj eksperci uważają, że “zarządzanie” rywalizacją z Pekinem, czyli to, na czym obecnie koncentruje się administracja Bidena, jest błędem, ponieważ nie oferuje żadnych strategicznych celów. Kroenig i Negra przekonują, że istnieją trzy niewykluczające się wzajemnie ścieżki do zwycięstwa w rywalizacji z Państwem Środka.
Pierwsza zakłada kompleksową strategię powstrzymywania we wszystkich domenach, z położeniem mocnego akcentu na kwestie wojskowe, technologiczne i współpracę z sojusznikami w regionie. Eksperci postulują wzrost wydatków na obronność z obecnych 3% do 5%.
Druga ścieżka zakłada starania o zmianę zamiarów ChRL, czyli jej rezygnację z dążenia do hegemonii w regionie Indo-Pacyfiku. Zdaniem Kroeniga i Negry wystarczy, że Chiny staną się taką obecną “Rosją” w Azji, czyli uzbrojonym w broń jądrową gospodarczym słabeuszem, niebędącym w stanie sięgnąć po dominację w regionie. Ostatecznie niepowodzenie Pekinu we wzmocnieniu regionalnych wpływów mogłoby skutkować zdaniem ekspertów chęcią powrotu ChRL do współpracy z USA i porzuceniu ekspansjonistycznych celów.
Trzecia ścieżka to zmiana reżimu w Pekinie, do której, podobnie jak w czasie zimnej wojny, miałoby dojść w wyniku presji wojskowo-przemysłowej, takiej, jaką Stany Zjednoczone w czasie prezydentury Reagana wywarły na ZSRR.
W podobnie konfrontacyjnym duchu na temat Chin wypowiadał się wielokrotnie były sekretarz stanu i szef CIA w pierwszej administracji Trumpa Mike Pompeo. Był twarzą wojny ideologicznej między USA i Chinami, która wybuchła na tle kwestii zdławienia autonomii Hongkongu i eskalowała w czasie pandemii COVID-19. Pompeo ściągnął na siebie gniew Pekinu także za ostre przemówienie w konserwatywnym Hudson Institute, gdzie chińską partię komunistyczną nazwał grupą “brutalnych ekstremistów”, którzy “nie reprezentują chińskiego społeczeństwa”.
W tym miejscu warto poczynić pewną uwagę. W przypadku demokratów kwestie ideologiczne, praw człowieka i wartości są pewnym rytualnym elementem politycznego przekazu, tak wobec sojuszników jak i przeciwników, który zwykle jest jednak tylko listkiem figowym skrywającym posunięcia podyktowane amerykańskimi interesami. Jednak elity partii demokratycznej mające w swoim politycznym DNA, skłonność do ostrożniejszej, nastawionej na deeskalację polityki wobec głównych adwersarzy, z tychże względów potrafią ograniczyć akcentowanie kwestii ideologicznych w polityce.
Paradoksalnie natomiast, określane jako “populistyczne” środowisko i pierwsza administracja Trumpa poprzez ludzi takich jak Pompeo nie wahały się atakować reżimu w Pekinie, uderzając wprost w jego legitymizację społeczną i podkreślając zaborczość i brutalność jego polityki wewnętrznej.
W przypadku rządów autorytarnych, totalitarnych czy wielu form autokracji, podważanie ich legitymizacji jest niezwykle ryzykowną strategią, która może grozić wejściem na ścieżkę otwartej konfrontacji, co w przypadku mocarstw nuklearnych może mieć szczególnie opłakane skutki.
Grupa “ofensywnych jastrzębi” wobec Chin nie jest jedyną wokół Trumpa. Drugą, nie mniej wpływową, można określić mianem “jastrzębi defensywnych”. Zaliczyć do niej możemy samego byłego prezydenta, kandydata na wiceprezydenta J.D. Vance’a czy znanego stratega Elbridge’a A. Colby’ego.
Sam Trump w niedawnym wywiadzie dla Bloomberga kilkukrotnie powoływał się na swoje dobre relacje z przywódcą Chin Xi-Jinpingiem, podkreślając także szacunek wobec chińskiego lidera. Jego narracja w kwestii Chin koncentruje się głównie na kwestiach handlowych i technologicznych, a prawie nieobecne są w niej wątki dotyczące wojskowego powstrzymywania. Na dodatek transakcyjne podejście do relacji z amerykańskimi sojusznikami i partnerami w regionie, takimi jak Korea Południowa, Japonia, czy Tajwan, może mieć pewien ograniczony efekt deeskalujący w relacjach z Chinami.
Natomiast Colby stwierdził niedawno, że Ameryka powinna w pierwszej kolejności skupić sią na niedopuszczeniu do zdominowania przez Chiny w sensie wojskowym regionu Indo-Pacyfiku. W tym celu Waszyngton musi skoncentrować wysiłki na obronie tzw. “pierwszego łańcucha wysp”, rozciągającego się od Japonii aż po Malezję, gdzie punktem ciężkości jest Tajwan. Amerykańska strategia odstraszania w opinii Colby’ego powinna być oparta o koncepcję “odmowy dostępu” (ang. deterrence by denial), mającej charakter defensywny. Wystarczy więc, że USA zadbają o zachowanie korzystnej dla siebie równowagi sił w regionie Pacyfiku, poprzez niedopuszczenie do zajęcia przez Chiny Tajwanu. Colby jest zwolennikiem dalszego zbrojenia Formozy, ale podkreśla, że w kwestiach obrony i bezpieczeństwa Tajpej musi zdobyć się na znacznie większy wysiłek i w pierwszej kolejności liczyć na własne zdolności wojskowe. Bez tej zmiany w podejściu władz Tajwanu trudno będzie przekonać amerykańskie społeczeństwo, że Ameryka powinna go bronić w razie chińskiej agresji.
Amerykański strateg sam podkreśla, że ma często inne zdanie od części doradców i ekspertów do spraw bezpieczeństwa w otoczeniu Trumpa. W niedawnym wywiadzie mówił: “Mój własny pogląd różni się od poglądu niektórych innych jastrzębi wobec Chin w tym sensie, że nie przywrócimy amerykańskiego prymatu w Azji. Nie zmienimy reżimu Komunistycznej Partii Chin, a nawet gdyby zmieniła się Komunistyczna Partia Chin, Chiny nadal byłyby wyzwaniem”.
“Jastrzębie defensywne” nie wykluczają wypracowania z Chinami pewnego ograniczonego modus vivendi w regionie Indo-Pacyfiku. Chcą uniknąć otwartej wojny, stawiając na skuteczne odstraszanie, a także rywalizację w obszarze handlu.
Mimo dość popularnej opinii, że w kwestii polityki wobec Chin panuje w Stanach Zjednoczonych pewien konsensus elit, istnieją nawet w ramach tych samych ugrupowań politycznych różnice w tej sprawie. Jeśli listopadowe wybory prezydenckie w USA wygra Donald Trump, jednym z kluczowych pytań będzie, które z wymienionych dwóch stronnictw okaże się bardziej wpływowe i będzie w stanie narzucić nowej administracji swoją wizję polityki wobec ChRL.
Poprzednia kadencja Trumpa pokazała, że jest on przywódcą, który w chwilach kryzysu potrafi zachować pewną wstrzemięźliwość w działaniach wobec przeciwników, szczególnie jeśli stawką jest otwarta wojna. Było to widoczne między innymi w sytuacji wstrzymania przez prezydenta bezpośredniego ataku na Iran, do którego parł jego ówczesny doradca do spraw bezpieczeństwa John Bolton.
Jest jeszcze jedna kwestia, którą warto podkreślić. W planach i strategiach kreślonych przez środowiska republikanów i demokratów w kwestii polityki Stanów Zjednoczonych wobec regionu Indo-Pacyfiku, najsłabszym elementem są sprawy oferty gospodarczej Waszyngtonu dla sojuszników i partnerów w tamtym regionie. Ameryka, która weszła obecnie na ścieżkę merkantylizmu i protekcjonizmu ekonomicznego, nie jest w stanie zaoferować innym państwom atrakcyjnej alternatywy handlowej i rozwojowej, mogącej konkurować z chińską inicjatywą Pasa i Szlaku. Jest to poważny mankament amerykańskiej strategii rywalizacji z Chinami, który będzie osłabiać wpływy USA w regionie Indo-Pacyfiku.
Marek Stefan