Wydarzenia ostatnich dni zdają się wzmacniać hipotezę, że zbliżamy się do momentu rozpoczęcia oficjalnych rozmów dyplomatycznych w kwestii trwającej wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Na początku tego tygodnia prezydent Wołodymyr Zełeński ogłosił, że Rosja powinna być reprezentowana na kolejnej konferencji w sprawie pokoju na Ukrainie. Poprzednia, która miała miejsce w lipcu w Szwajcarii, odbyła się bez udziału przedstawicieli Moskwy, którzy nie zostali zaproszeni. Słowa ukraińskiego przywódcy to ważny sygnał polityczny. Od marca 2022 roku, kiedy załamały się oficjalne rozmowy dyplomatyczne między Kijowem a Moskwą, obie strony nie podejmowały realnych prób powrotu do stołu negocjacyjnego. 

Pierwsza reakcja Kremla na słowa Zełeńskiego była chłodna. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow stwierdził: „Pierwszy szczyt pokojowy wcale nie był szczytem pokojowym. Więc może najpierw trzeba zrozumieć, co ma (Zełeński – przyp. M.S.) na myśli”. 

Co mogło skłonić decydentów politycznych w Kijowie do zmiany stanowiska w sprawie rozmów z Rosją? Powodów może być kilka. 

Zachodnią infosferę w ostatnich dniach zalewają informacje o przebiegu kampanii w amerykańskich wyborach prezydenckich. Nieudany zamach na Donalda Trumpa oraz niekończące się problemy obecnego prezydenta Joe Bidena (m.in. kolejne wpadki w oficjalnych wystąpieniach oraz zarażenie się wirusem COVID-19) wzmocniły przekonanie wielu komentatorów i ekspertów, że Trump jest na dobrej drodze do zwycięstwa w wyścigu o Biały Dom. Na dodatek ogłoszenie kandydatury J.D. Vance’a na wiceprezydenta w potencjalnej republikańskiej administracji mogło wzmocnić przekonanie elit w Kijowie, że po bardzo możliwym wyborczym sukcesie Trumpa może on, zgodnie ze swoimi zapowiedziami, szukać możliwości bezpośrednich rozmów z Kremlem w kwestii Ukrainy. Vance dał się bowiem poznać jako zwolennik nie tyle porzucenia Europy – co często przypisują mu jego polityczni oponenci na Zachodzie – co radykalnego przesunięcia ciężarów związanych z bezpieczeństwem Starego Kontynentu na Europejczyków. 

Natomiast w kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej Vance opowiada się za rozpoczęciem rozmów z Moskwą. Jak argumentował podczas jednej z debat na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w lutym tego roku: “Mój argument jest taki, że rozsądnym osiągnięciem jest jakiś wynegocjowany pokój. Myślę, że Rosja ma motywację, żeby przyjść do stołu już teraz. Myślę, że Ukraina, Europa i Stany Zjednoczone mają motywację, żeby przyjść do stołu. To się stanie. To się skończy wynegocjowanym pokojem. Pytanie brzmi, kiedy to się skończy wynegocjowanym pokojem i jak to będzie wyglądać”. 

Na zmianę stanowiska Zełeńskiego wobec rozmów z Moskwą mogła wpłynąć zatem dość prosta kalkulacja, że jeśli w najbliższym czasie sam nie otworzy kanałów dyplomatycznych z Kremlem, to po wygranych wyborach Trump może szukać własnych ścieżek kontaktu z Rosjanami z pominięciem Ukrainy, do czego Kijów ze zrozumiałych względów nie chce dopuścić. 

Ponadto informacje, jakie spływają z Zachodniej Europy, nie mogą dawać Kijowowi nadziei, że państwa UE będą w stanie zapewnić Ukrainie większe wsparcie transferami uzbrojenia w wypadku wycofania się Stanów Zjednoczonych z powziętych zobowiązań. Jak wskazują informacje zebrane w ramach międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego przeprowadzonego przez redakcje The Investigative Desk (Niderlandy), „Die Welt” (Niemcy), investigace.cz (Czechy), Delfi Estonia, Iltalehti (Finlandia), ICJK (Słowacja), Schemes RFE/RL (Ukraina), VSquare i Frontstory.pl: “Od początku inwazji Stany wysłały Ukrainie ponad trzy miliony pocisków artyleryjskich 155 mm, a także ponad milion innych pocisków dużego kalibru. Ukraińskie ministerstwo obrony informuje, że w tym samym okresie otrzymało od Unii Europejskiej zaledwie nieco ponad pół miliona pocisków różnych kalibrów.

Ponadto, jak wynika z ustaleń śledztwa, zdolności produkcyjne państw UE w zakresie amunicji 155 mm w żadnym razie nie pozwolą Wspólnocie na osiągnięcie celu w postaci produkcji 1,4 mln sztuk pocisków tego kalibru do końca roku. Realne zdolności produkcyjne Europy wynoszą prawdopodobnie mniej niż 500 tys sztuk rocznie. 

Dla kontekstu należy dodać, że według Rustema Umierowa, obecnego ukraińskiego ministra obrony, Kijów potrzebuje 200 tys. takich pocisków artyleryjskich miesięcznie, aby wyprzeć Rosjan z okupowanych przez nich terytoriów. Tymczasem zdolności produkcyjne Rosji w zakresie pocisków artyleryjskich mają wynieść około 4,5 mln sztuk rocznie. 

Na dodatek Niemcy obniżą w przyszłym roku o połowę (do około 4 mld euro ) dwustronną pomoc wojskową dla Ukrainy, a między innymi Francja, Polska i Włochy mają zostać objęte procedurą nadmiernego deficytu, co oznaczać będzie konieczność cięć w wydatkach budżetowych tych państw, a to stawia pod znakiem zapytania także ich programy wydatków na obronność. 

Wszystko to sprawia, że prawdopodobnie zbliżamy się do momentu próby rozpoczęcia rozmów dyplomatycznych w kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej z udziałem czołowych mocarstw. Do pierwszej takiej próby może dojść już na przełomie tego i kolejnego roku, szczególnie w przypadku wygranej Trumpa w listopadowych wyborach. 

Marek Stefan