Lądowy atak Izraela na Gazę – perspektywy
Już od pierwszego dnia ataku Hamasu w Izraelu pojawiają się głosy o potrzebie przeprowadzenia pełnoskalowej operacji lądowej w Strefie Gazy. Izraelscy politycy chcą w ten sposób podkreślić rozmiar odpowiedzi, jaka może czekać Hamas. Do tej pory większość starć pomiędzy izraelską armią i Hamasem wyglądała podobnie i ograniczała się do nalotów na Gazę oraz ostrzałów artyleryjskich. W ostatnich latach do ataków Siły Obronne Izraela (IDF) zaczęły używać na szeroką skalę dronów. Wyjątkiem był rok 2014, kiedy w ramach operacji „Ochronny Brzeg” izraelskie siły lądowe wkroczyły do Strefy Gazy i w trakcie starć w Szudżaji zginęło 13 Izraelczyków.
Plan przeprowadzenia operacji lądowej jest szczególnie podkreślany przez premiera Benjamina Netanjahu oraz ministra obrony Joawa Galanta, którzy w ten sposób chcą „wymazać” Hamas z obszaru Strefy Gazy. Galant jeszcze jako szef Dowództwa Południowego w 2005 roku dowodził operacją „Płynny Ołów”. W udzielonych w ostatnim czasie wywiadach podkreślił, że tym razem doprowadzi do całkowitego upadku Hamasu. Izraelska armia również potwierdziła gotowość do wkroczenia do Gazy, nawet kosztem zakładników. Zaznaczono, że wojsko odstąpi od atakowania miejsc, gdzie wywiad będzie posiadał potwierdzone informacje o tym, że są tam zakładnicy.
O operacji lądowej wspomniano podczas rozmów z prezydentem USA Bidenem i sekretarzem obrony Lloydem Austinem. Z informacji prasowych wynika, że obaj nie wyrazili sprzeciwu wobec tych zamiarów, co dla Izraela stanowi de facto przyzwolenie na atak. Dotychczasowe zwlekanie z ofensywą może wynikać z oczekiwania Izraelczyków na niezbędne dostawy amunicji obiecane przez Waszyngton. Dodajmy, że jeszcze w tym roku z amerykańskich magazynów strategicznych w Izraelu wysłano amunicję artyleryjską jako wsparcie dla Ukrainy. Jerozolima zgodziła się na to pod warunkiem, że zapasy zostaną uzupełnione, a Izrael będzie dalej będzie mógł z nich skorzystać w przypadku istotnego zagrożenia dla państwa.
Trudno jest przewidzieć sposób przeprowadzenia operacji lądowej. Miasta i obozy uchodźców w Strefie Gazy są gęsto zabudowane i zaludnione. Wkroczenie oddziałów zmechanizowanych i pancernych w taki obszar skończy się kolejnymi stratami w ludziach po stronie izraelskiej i palestyńskiej. Miasta Strefy Gazy są bardziej zagęszczone i zwarte niż znane armii ośrodki na Zachodnim Brzegu. Walki te mogą trwać bardzo długo, ponieważ w takiej sytuacji wielu zdesperowanych Palestyńczyków, poza bojownikami Hamasu, może stać się dodatkowymi obrońcami.
Ponadto Hamas przez wiele lat mógł stworzyć w Gazie różnego rodzaju schrony i punkty oporu. Być może Izraelczycy dlatego przeprowadzają wyniszczające naloty, aby osłabić strukturę miejską zrównując z ziemią wyższe zabudowania. Nie należy wykluczać również możliwości oblężenia miast i obozów, które już teraz pozbawione są prądu, wody, paliw i żywności. Do obszarów zurbanizowanych armia izraelska musi jednak dotrzeć poprzez pola i pustkowia je otaczające. To również mogą być tereny przygotowane do stawienia oporu siłom inwazyjnym przy użyciu broni przeciwpancernej, którą ma Hamas. Poza tym Strefa Gazy nie jest obszarem dającym duże możliwości manewru pod względem dróg i miejsc pozwalających do niej wkroczyć. IDF muszą się liczyć z tym, że trasy przejazdu kolumn wojskowych są już znane bojownikom Hamasu. Izraela rozrzucił już ulotki na północy Strefy Gazy z apelem, aby mieszkający tam Palestyńczycy wycofali się na południe, pod granicę z Egiptem. Może to zdradzać potencjalny kierunek natarcia, tym bardziej, że 13 października Hamas rozpoczął ostrzał terenów na północ od Strefy Gazy.
Ograniczyć operację lądową mogą potencjalne reakcje innych sił w regionie. Libański Hezbollah już zapowiedział, że wkroczenie izraelskiej armii do Strefy Gazy spotka się z odpowiedzią organizacji na granicy libańsko-izraelskiej. Hezbollah wspierany jest przez Iran, więc Izrael może spodziewać się, że Teheran również w jakiś sposób zaangażuje się w konflikt, być może pośrednio, poprzez jeszcze większe wsparcie Hezbollahu lub ataki hakerskie. Można też założyć ewentualny udział „pod przykrywką” funkcjonariuszy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej w szeregach Hezbollahu.
Trudno jednak stwierdzić czy Iran weźmie bezpośredni udział w starciach. Mogłoby się to spotkać z reakcją Arabii Saudyjskiej, która postrzega państwo ajatollahów jako przeciwnika. Do niedawna Rijad zaangażowany był w moderowaną przez Waszyngton oficjalną normalizację stosunków z Izraelem, m.in. przeciwko wpływom Iranu w regionie i jego zaangażowaniu w konflikty zastępcze. Obecnie Saudowie podkreślają, że należy ograniczyć eskalację przemocy, ale stanowczo nie skrytykowali izraelskich działań odwetowych. Jednak widmo dużej liczby ofiar po stronie palestyńskiej i presja ze strony państw arabskich w regionie mogą zmusić Rijad do poparcia dyplomatycznego Palestyńczyków.
Syria z kolei być może przeprowadzi ostrzały Wzgórz Golan, do czego już doszło, ale trwająca wciąż wojna domowa sprawi, że Damaszek nie zaangażuje się w konflikt. Niewiadomą jest również postawa Egiptu, który do tej pory nie zajął jasnego stanowiska – zamknął jedynie przejście granicze ze Strefą Gazy i oznajmił, że nie przyjmie żadnych uchodźców. Przeciwny Bractwu Muzułmańskiemu i religijnemu ekstremizmowi prezydent as-Sisi również może po cichu liczyć na upadek Hamasu. Ponadto, przyjęcie palestyńskich uchodźców sprawiłby, że problem Strefy Gazy stanie się problemem Kairu.
Turcja również wstrzemięźliwie wypowiada się o konflikcie. Atak Hamasu na Izrael ma miejsce w trakcie procesu nawiązania i normalizacji relacji Ankary z Jerozolimą. Na listopad tego roku planowano wspólne spotkanie na temat współpracy w dziedzinie przesyłu gazu ziemnego do Turcji. Na razie prezydent Erdogan wezwał obie strony do powstrzymania agresji, uznał, że izraelska odpowiedź na atak jest niewspółmierna i zaoferował mediację.
Paweł Pokrzywiński