Prezydent Macron w czasie swojej wizyty w Bejrucie zapowiedział, że jeśli władze Libanu nie przeprowadzą niezbędnych reform to na kluczowych polityków nałożone zostaną sankcje i kraj ten nie otrzyma pomocy, która jest mu niezbędna w związku z jego obecną tragiczną sytuacją. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że Macron skoncentrował się na kwestii zwalczania korupcji oraz reformy systemu bankowego. To właśnie zbudowanie bankowej piramidy finansowej doprowadziło Liban na skraj bankructwa i do skoku kursu dolara z 1500 funtów libańskich do ponad 7000.

Macron oczekuje, że reformy zostaną wdrożone szybko, a następnie, w ciągu 6-12 miesięcy przeprowadzone zostaną wybory parlamentarne. Nie zamierza jednak burzyć systemu politycznego Libanu oraz wypowiadać wojny Hezbollahowi i jest to z jego strony przejaw realizmu. Odrzucił też postulat „saury” czyli protestujących na ulicach Bejrutu, przeważnie młodych Libańczyków, by premierem został Nawaf Salam, nie związany z żadną partią sędzia i dyplomata.

Dzień przed drugim już po eksplozji w bejruckim porcie przyjeździe Macrona do Libanu parlament tego kraju wybrał na nowego premiera Mustafę Adiba, mało znanego byłego ambasadora w Berlinie, Nikt jednak nie ma wątpliwości, że Adib, który zyskał poparcie również Hezbollahu, jest człowiekiem Saada Haririego. Jest więc częścią obecnego systemu politycznego, którego zburzenia chce „saura”.

Problem polega jednak na tym, że postulaty „saury” nie są spójne i protestującym brak jasnej wizji przyszłości Libanu. Burzenie obecnego systemu politycznego opartego na sektarianizmie czyli podziale władzy miedzy wszystkie grupy etno-konfesyjne w Libanie wiąże się z dużym ryzykiem islamizacji Libanu. Liczba chrześcijan w tym kraju dramatycznie spadła i ich udział we władzy jest obecnie znacznie większy niż wynikałoby to z rzeczywistych proporcji. Zdaniem niektórych ekspertów zniesienie systemu sektariańskiego spowodowałoby, że liczba deputowanych chrześcijańskich do 128-osobowego parlamentu Libanu spadłaby z obecnych 64 do około 25. Największym beneficjentem zmiany systemu byłby paradoksalnie Hezbollah. Dlatego trudno się dziwić, że duchowieństwo chrześcijańskie jest przeciwne odejściu od sektariańskiego podziału władzy. Nie popierają tego również Siły Libańskie Samira Geagea, które są najbardziej zorganizowaną grupą w ramach „saury”.

Nieporozumieniem jest sprowadzanie wszystkich problemów Libanu do Hezbollahu i wiara w to, że eliminacja tej organizacji ze sceny politycznej rozwiąże wszystkie problemy kraju. Kluczowe znaczenie ma przy tym realność takiej eliminacji. Związane jest to z dwoma aspektami: militarnym i politycznym. Rozbrojenia Hezbollahu domaga się znaczna część Libańczyków (ale nie wszyscy) i ostatnio dołączył do nich maronicki patriarcha Libanu, czyli najważniejszy tutejszy duchowny chrześcijański. Dokonane mogłoby to być przy tym siłą lub na drodze porozumienia. Problemem pierwszej opcji jest to, że wymagałoby to zaangażowania siły zewnętrznej i groziłoby wybuchem wojny domowej. Macron tymczasem nie chce angażować Francji w nową, niszczycielską dla Libanu wojnę tylko dokonać stabilizacji przy jednoczesnym przywróceniu patronatu Francji nad Libanem. Natomiast dobrowolne rozbrojenie Hezbollahu wymagałoby nowego globalnego porozumienia z Iranem a na to się w tej chwili nie zanosi.

Hezbollah zrobił przy tym krok w tył i wyciągnął rękę w kierunku Francji deklarując gotowość akceptacji francuskich propozycji. Macron w odpowiedzi stwierdził, że Hezbollah jest jedną z politycznych sił w Libanie. To od wyborców zależeć będzie czy nią pozostanie czy nie ale póki co nie zanosi się by wśród szyitów mogła wyrosnąć dla Hezbollahu alternatywa polityczna. Macron uznał więc po prostu realia. Dotyczy to również oceny tego, że szybkie reformy może wprowadzić tylko rząd akceptowany przez obecny parlament, a nie tworzony w kontrze do niego. Dlatego właśnie premierem został Diab, a nie Salam. Francuski okręt desantowy stojący w bejruckim porcie od trzech tygodni, a także eskadra francuskich myśliwców, które latały nad stolicą Libanu w czasie wizyty Macrona mają przy tym przypominać libańskim politykom, że Francja nie żartuje. Jest to też sygnał dla innych krajów, zwłaszcza Turcji, by nie próbowały destabilizować Libanu.

Witold Repetowicz