Aleksandr Łukaszenka pytał jednego z dowódców białoruskiej armii, czy jest gotowy zająć i utrzymać przesmyk suwalski w razie wojny z państwami bałtyckimi i Polską. Słowa padły podczas wizytowania batalionu czołgów, znajdującego się w obwodzie grodzieńskim. 

W tej wypowiedzi ważny jest defensywny wydźwięk, to znaczy, że z jednej strony Białoruś będzie reagowała bardzo ostro, ale z drugiej strony tylko i wyłącznie w sytuacji, w której zostanie sprowokowana. Białorusini nie popierają działań zbrojnych, dlatego Łukaszenka nie może sobie pozwolić nam agresywną retorykę na wzór Władimira Putina, to nie spotkałoby się ze zrozumieniem 

– tłumaczy Bartosz Tesławski, ekspert ds. Białorusi The Opportunity Institute

Łukaszenka przekonywał, że ani Rosja, ani Białoruś nie mają zamiaru atakować NATO. Mówił jednak żołnierzom, że w razie prowokacji lub naruszenia granicy mają – tu cytat – strzelać, by zabić.

Białoruś ma armię dość sprawną, ale małą. Bez potencjału militarnego Federacji Rosyjskiej nie może marzyć o tym, żeby zetrzeć się z Sojuszem Północnoatlantyckim. Aktualnie nie mogłaby pozwolić sobie na to także sama Rosja, ponieważ jej siły są zaangażowane na Ukrainie

– mówi Tesławski.

Białoruski dyktator zaszokował też słowami o ataku na halę widowiskową Krokus w Moskwie. Zasugerował, że zamachowcy mogli planować ucieczkę na Białoruś, ale ze względu na panujące tam środki bezpieczeństwa, postanowili uciec w kierunku Ukrainy. 

Łukaszenka w ten sposób także chce podkreślić bezpieczeństwo Białorusi. Jest to zgodne z tym, jak buduje narrację wokół wojny na Ukrainie, pokazując kontrast pomiędzy niebezpieczną, skonfliktowana i ogarniętą wojną Ukrainą a spokojną Białorusią. Łukaszenka chce budować poparcie swoich obywateli wokół właśnie kwestii bezpieczeństwa 

– puentuje Tesławski. 

Słowa Łukaszenki stoją w sprzeczności z komunikatem Władimira Putina, który próbował budować narrację o tym, że Ukraińcy mieli umożliwić terrorystom ucieczkę.