Emmanuel Macron przyzwyczaił już nas do wygłaszania programowych wystąpień, które stanowić mogą kamienie milowe jego polityki europejskiej. Także zeszłotygodniowe wystąpienie francuskiego prezydenta na Sorbonie należy uznać, szczególnie ze względu na europejski i globalny kontekst, jako próbę nakreślenia ambitnej wizji przyszłej Europy. Nie odmawiając Macronowi zdolności do szerokiego oglądu rzeczywistości i umiejętności trafnego diagnozowania szeregu problemów, każda dywagacja na temat przyszłości Starego Kontynentu sprowadza się do podstawowych pytań o zakres i zdolność państw europejskich do dalszej integracji oraz o to, co faktycznie stanowi kamień węgielny współpracy w ramach Unii Europejskiej.
Po siedmiu latach Macron wrócił na Sorbonę, by częściowo dokonać rozliczenia z nakreśloną wówczas wizją „strategicznie suwerennej” Europy. Kiedy po raz pierwszy ją przedstawiał, od kilku miesięcy gospodarzem Białego Domu był Donald Trump, a relacje transatlantyckie osiągnęły najgorszy poziom od niepamiętnych czasów. Waszyngton oskarżał państwa europejskie o „jazdę na gapę” w kwestiach bezpieczeństwa i rozpoczął wojnę celną z UE. Wówczas Macron przedstawił kontrowersyjną, ale niepozbawioną pewnych racji wizję wybicia się Wspólnoty na niezależność w świecie, który z każdym miesiącem pogrążał się w narastającej rywalizacji mocarstw. Unia Europejska zdaniem francuskiego polityka mogła przeobrazić się w kolejny globalny biegun siły.
Z tej wizji Macron nie zrezygnował i doskonale widać to w jego ostatnim paryskim przemówieniu. Jego zdaniem UE powinna nadal dążyć do możliwie największej samodzielności technologicznej, a w obszarze handlu twardo bronić własnych racji w sporach z coraz bardziej protekcjonistycznymi Chinami i Stanami Zjednoczonymi. Prezydent Francji nie ma wątpliwości, że w sytuacji koncentrowania się Waszyngtonu na rywalizacji z Chinami, Europa zejdzie w amerykańskiej agendzie strategicznej na drugi plan. Państwa Unii Europejskiej powinny wykorzystać to jako szansę do budowy własnych „suwerennych” zdolności wojskowych: skonsolidowanego przemysłu, zdolności do uderzeń dalekiego zasięgu, a nawet nowych europejskich akademii wojskowych.
Wreszcie, „suwerenna Europa” w wizji Macrona to podmiot zdolny do uruchomienia kolejnych programów w oparciu o emisje wspólnego długu, tak jak w czasie reakcji na kryzys pandemiczny. Wspólnota więc musi dokonać konsolidacji rynków kapitałowych i energii, a także „przeprosić” się na dobre z energią jądrową.
Jakkolwiek wizja ta jest ambitna, to niezmiennie brakuje jej dopełnienia w postaci choćby zarysu planu, jak należałoby ją zrealizować. Na jakie konieczne kompromisy musiałyby pójść najsilniejsze państwa UE, żeby przekonać się do pomysłów prezydenta Francji?
Jednak najistotniejszym pytaniem, do którego prowadzi nas wywód Macrona, jest kwestia tego, czy obecna krucha i niedoskonała, ale jednak współpraca państw europejskich, nie mająca historycznego precedensu, przetrwałaby w świecie końca Pax Americana?
Przyspieszenie integracji Starego Kontynentu i powstanie Unii Europejskiej odbywało się w warunkach względnego pokoju wynikającego z jednobiegunowego porządku międzynarodowego. Globalny ład, stworzony przez Amerykanów będących zewnętrznym stabilizatorem na kontynencie europejskim oraz przywódcza rola Waszyngtonu wzmacniania przez instytucjonalne ramy NATO, sprawiały, że Europa uzyskała najlepsze warunki do integracji gospodarczo-politycznej w swoich dziejach. Jak zatem możliwe ograniczenie roli USA wpłynie na przyszłość Wspólnoty? Czy będzie dla niej szansą i bodźcem do wejścia na ścieżkę ku „strategicznej suwerenności”, jak chciałby tego Macron, czy może cofnie Europę do epoki nieustannych sporów, podziałów i coraz ostrzejszej rywalizacji?
Odpowiedzi na te pytania przyniesie przyszłość. Świadomość kruchości europejskiej współpracy prezydent Francji niewątpliwie posiada, podkreślił bowiem „śmiertelność” zachodniej cywilizacji i samej Unii Europejskiej. Bez koniecznych jego zdaniem reform i głębszej integracji Europa może nie przetrwać geopolitycznych zawirowań w świecie, których liczba stale rośnie. Niewątpliwie świadom powagi wyzwań Macron zdaje się mówić: „Memento mori Europo”.
Sama diagnoza, nawet trafna, jest jednak dalece niewystarczająca. Państwa europejskie jak dotąd nie uzgodniły, czym miałoby być na przykład zwycięstwo nad Rosją w jej konflikcie z Ukrainą. Jak budować relacje i wpływy w obszarze globalnego południa, czy też jak kształtować politykę wobec Chin? A to tylko wybrane z najpoważniejszych zewnętrznych wyzwań stojących przed Unią, na które wciąż próżno szukać wspólnotowych odpowiedzi.
Marek Stefan