NATO po Madrycie
Na zakończonym właśnie szczycie NATO w Madrycie cieniem rzucają się rozbieżności między zachodnimi sojusznikami w kwestii podejścia do agresywnej polityki Rosji. Natomiast ambitne plany Sojuszu, zakładające zwiększenie wydatków państw członkowskich na obronność oraz przeformatowanie sił odpowiedzi NATO, może pokrzyżować pogarszająca się sytuacja gospodarcza na świecie i związana z nią szalejąca inflacja.
Niewątpliwie szczyt NATO w stolicy Hiszpanii można nazwać historycznym, z dwóch względów. Po pierwsze w jego trakcie usunięta została chyba ostatnia przeszkoda na drodze Szwecji i Finlandii do dołączenia do Sojuszu. Turcja, blokująca dotychczas ich członkostwo, w wyniku negocjacji z udziałem sekretarza generalnego NATO Stoltenberga i przy udziale USA, zdecydowała się ostatecznie na rezygnację z weta w tej sprawie.
Po drugie, po raz pierwszy w ogłoszonej podczas szczytu kolejnej Koncepcji Strategicznej NATO (dokumencie wyznaczającym cele strategiczne Sojuszu na kolejną dekadę) sporo uwagi poświęcono Chinom, które uznano za poważne wyzwanie dla całego świata Zachodu i liberalnego porządku opartego na zasadach (ang. rules based order). Obie te kwestie szczegółowo zostaną omówione w osobnych komentarzach na łamach „Układu Sił”, w tym kluczowe wnioski i postanowienia szczytu dla bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO.
Na wstępie warto odnotować, że Rosja została w przyjętej podczas szczytu nowej Koncepcji Strategicznej NATO uznana za „najpoważniejsze i bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa, pokoju i stabilności obszaru euroatlantyckiego”. Takie zapisy w jednym z najważniejszych dokumentów strategicznych Sojuszu wskazują, że relacje między państwami Zachodu i Rosją długo mogą nie wrócić do stanu sprzed 24 lutego, a tym bardziej sprzed 2014 roku.
Z punktu widzenia interesów państw wschodniej flanki najważniejsze decyzje zakończonego szczytu w Madrycie to po pierwsze zapowiedź zwiększenia liczebności sił odpowiedzi NATO (NATO Response Force) z obecnych 40 tysięcy do 300 tysięcy żołnierzy. Choć informacja ta nie została ujęta w koncepcji strategicznej, to w momencie jej ogłaszania Stoltenberg dodał, że reforma sojuszniczych sił szybkiego reagowania jest elementem szerszych zmian wprowadzanych w Sojuszu. Chodzi o tzw. koncepcję New Force Model, która zapowiedziana została przez Stoltenberga w Madrycie. Zakłada ona, że podczas kryzysu lub konfliktu na terytorium państw NATO Sojusz powinien być gotowy do rozmieszczenia 100 tys. żołnierzy do 10 dni, 200 tys. do 30 dni, a 500 tys. do 180 dni. W materiałach udostępnionych na oficjalnych kanałach NATO znajduje się informacje, że formowanie nowego modelu sił odpowiedzi Sojuszu ma zakończyć się w 2023 roku.
Sekretarz generalny, pytany podczas konferencji prasowej o szczegóły nowej koncepcji zaznaczył, że będą one dopracowywane z sojusznikami, ale jej zasadniczym założeniem jest zwiększenie liczby oddziałów sojuszniczych będących w stanie wysokiego ukompletowania i gotowych szybko do podjęcia działań w przypisanych im rejonach operacyjnych na terytorium NATO.
Wkrótce po ogłoszeniu wyżej wymienionej informacji „The Washington Post” opublikował artykuł, w którym powołując się na anonimowych urzędników z państw NATO wskazywał, że zapowiedź Stoltenberga wywołała konsternację wśród części sojuszników, którzy twierdzili, że nikt nie konsultował z nimi założeń reformy NRF.
W tym miejscu należy postawić pytanie o wiarygodność zapowiedzi sekretarza generalnego NATO w sytuacji, w której zakładana reforma wymagać będzie wzrostu nakładów finansowych na obronność wśród państw członkowskich. W tym kontekście warto wspomnieć o sporach w brytyjskim rządzie, o których podczas szczytu informował „The Telegraph”, a dotyczących zwiększenia wydatków na cele wojskowe. Do nieporozumień miało dojść między premierem Johnsonem, a ministrem obrony Wallace’em, który w przeciwieństwie do szefa rządu chciał zwiększenia wydatków na obronność, żeby nie zostały one zredukowane w wyniku coraz wyższej inflacji. Na taki krok ma nie zgadzać się Johnson, co zdaniem dziennikarzy może grozić spadkiem realnych wydatków UK na obronność poniżej progu 2% PKB.
Innym przykładem wskazującym na fakt, że zapowiedzi Stoltenberga mogą rozminąć się z rzeczywistością, są problemy polskich sił zbrojnych, które przywoływane są często przez zachodnich sojuszników jako przykład realizowania zobowiązań w ramach NATO dotyczących budowy realnego potencjału obronnego. Jak wskazują dane ostatniego raportu NIK, w zeszłym roku ze służby w polskiej armii zrezygnowało prawie tysiąc osób więcej niż zakładano w prognozach MON. Jak podali kontrolerzy NIK: „40 proc. absolwentów kończących w latach 2019-20 studia o specjalności pilot samolotu odrzutowego nigdy nie szkoliło się na takim samolocie”.
Obok problemów budżetowych, kadrowych i szkoleniowych w europejskich państwach NATO, kolejną ważną kwestią jest niechęć społeczeństw krajów Sojuszu do ponoszenia większych wydatków na obronność, na co wskazują ostatnie badania European Council on Foreign Relations.
Drugą ważną informacją ogłoszoną w Madrycie z punktu widzenia Polski, było potwierdzenie zwiększenia liczebności sił państw NATO na wschodniej flance. Do poziomu brygad wzrosnąć mają siły sojusznicze w państwach bałtyckich. Wielka Brytania zwiększy swój kontyngent w Estonii, Kanada na Łotwie, Niemcy na Litwie, a Francja w Rumunii.
Z dotychczasowych informacji ogłoszonych podczas szczytu w Madrycie wynika, że ta zwiększona obecność w większości przypadków będzie miała miejsce w tzw. „modelu niemieckim”. Oznacza to, że w państwach wschodniej flanki pojawić się mają dodatkowe magazyny sprzętu i częściowo elementy sztabowe i łańcucha dowodzenia, natomiast zasadnicze siły sojusznicze mają na co dzień stacjonować w państwach macierzystych, a na wschodnią flankę trafiać na regularne ćwiczenia oraz w czasie kryzysów.
Przyjęty model wzmocnienia wschodniej flanki NATO, choć elastyczny i wygodny z punktu widzenia zachodnich państw Sojuszu, nie jest optymalnym rozwiązaniem, szczególnie dla krajów bałtyckich, którym zależało na jak największej obecności sojuszniczych żołnierzy, gotowych do podjęcia walki „z marszu” dzięki stacjonowaniu, nawet rotacyjnemu, ale w trwałej formule na ich terytorium.
Jednak największa słabość przyjętego „modelu niemieckiego” istnieje na poziomie politycznym. Można sobie bowiem wyobrazić, że w momencie koncentracji wojsk rosyjskich przy granicach Litwy Sojusz staje przed koniecznością podjęcia decyzji o skierowaniu na wschodnią flankę wskazanych sił, ale Niemcy opóźniają zajęcie stanowiska w tej kwestii, tłumacząc się potrzebą „uniknięcia eskalacji” z Rosją. Zachowanie Berlina wobec Kijowa podczas toczącej się inwazji rosyjskiej każe brać na poważnie możliwość wystąpienia powyższego scenariusza.
W tym miejscu warto dodać, że jeszcze w trakcie madryckiego szczytu, kiedy sojusznicy prześcigali się w deklaracjach o gotowości do obrony wspólnych wartości itd., opublikowany został kolejny już list otwarty grupy niemieckich intelektualistów, którzy wzywali do natychmiastowego zawieszenia broni w konflikcie ukraińsko – rosyjskim, wskazując na zagrożenie wciągnięcia do wojny reszty Europy.
Natomiast w dniu zakończenia szczytu portal POLITICO podał informację, że pod naciskiem Berlina w Brukseli mają trwać rozmowy na temat złagodzenia zapisów sankcji nałożonych na Rosję, których egzekucja przez Litwę spowodowała zatrzymanie tranzytu drogą lądową towarów objętych unijnym embargiem przez terytorium tego kraju do enklawy kaliningradzkiej, co wywołało nerwową reakcję Moskwy i odwetowe działania Kremla w cyberprzestrzeni, wymierzone w Litwę. To tyle, jeśli chodzi o wiarygodność sojuszniczą, niektórych naszych zachodnich partnerów…
Przy okazji szczytu w Madrycie zwiększenie swojego zaangażowania na wschodniej flance ogłosili także Amerykanie. Do Rumunii ma zostać skierowana w ramach rotacyjnej obecności Brygadowa Grupa Bojowa. Na razie nie wiadomo jednak czy będzie to ciężki, czy lekki związek taktyczny. Pentagon poinformował także, że „W regionie Morza Bałtyckiego Stany Zjednoczone zwiększą swoje rotacyjne rozmieszczenie – obejmujące siły pancerne, lotnicze, obrony powietrznej i operacji specjalnych”. Także tutaj brak obecnie szczegółowych informacji.
Zwiększona ma być także obecność wojsk amerykańskich w Polsce. W tej kwestii istnieją jednak rozbieżności w informacjach przekazywanych z jednej strony przez samego prezydenta Bidena, a z drugiej przez Pentagon. Dwukrotnie przywódca Stanów Zjednoczonych, pytany o podjęte przez Waszyngton nowe zobowiązania wobec wschodniej flanki, stwierdził, że w Polsce pojawi się: „nowa stała kwatera główna V Korpusu US Army”. Natomiast w komunikacie Departamentu Obrony USA w tej sprawie czytamy, że „W Polsce będzie zlokalizowane na stałe wysunięte stanowisko dowodzenia Dowództwa V Korpusu”. Pytanie zatem brzmi, czy będziemy mieli do czynienia jedynie z podniesieniem liczebności amerykańskich „sztabowców” w Polsce (w przypadku opcji opisanej w komunikacie Pentagonu), czy też ranga dowództwa amerykańskiej armii zostanie podniesiona, jak wynikałoby z wypowiedzi prezydenta USA.
Podkreślany przez stronę amerykańską stały charakter obecności wojsk USA na terytorium Polski każe także zadać pytanie, czy takie posunięcie ze strony Waszyngtonu oznacza, że Stany Zjednoczone nie uznają już w żadnym względzie za wiążące postanowień Aktu Stanowiącego NATO – Rosja z 1997 roku, którego zapisy zobowiązywały państwa Sojuszu do nieumieszczania na terytorium krajów wschodniej flanki w formie stałej obecności, żadnych dodatkowych sił. Choć Rosja atakując Gruzję i Ukrainę pogwałciła zapisy traktatu, to jednak strona zachodnia nie wypowiedziała do tej pory tej umowy. Decyzja USA w kwestii zwiększenia obecności wojskowej w Polsce jest dobrym momentem, by strona polska podniosła kwestie formalnego wypowiedzenia Aktu ze strony NATO.
Niewątpliwie decyzja o dołączeniu Szwecji i Finlandii stanowi ważny krok w stronę zwiększenia bezpieczeństwa NATO, w tym przede wszystkim pozbawionych głębi strategicznej państw bałtyckich. Jednak ustanowiony model wzmocnienia wschodniej flanki, w zestawieniu z kruchą jednością polityczną państw NATO, które zapewne w nadchodzących latach zmagać się będą ze skutkami kryzysu gospodarczego, a co za tym idzie koniecznością ograniczania wydatków budżetowych, każe z dużą rezerwą podchodzić do optymistycznych założeń wzmocnienia zdolności odstraszania i obrony Sojuszu wobec Rosji.
Wiarygodność odstraszania NATO osłabia przede wszystkim obawa zachodnich państw paktu przed wejściem w otwarty konflikt z Rosją, który w ich opinii bardzo łatwo mógłby grozić eskalacją do poziomu nuklearnego. Ten strach paraliżuje decydentów politycznych w wielu europejskich stolicach, co utrudniać będzie podejmowanie szybkich i zdecydowanych decyzji w sytuacji kryzysowej.
Decyzje Waszyngtonu o wzmocnieniu wschodniej flanki NATO poprzez bliżej nieokreśloną liczbę sił w państwach bałtyckich oraz poprzez skierowanie jednej brygady do Rumunii, należy odczytywać przede wszystkim w kontekście narastających problemów wewnętrznych w USA na poziomie gospodarczym, z którymi związana jest rosnąca tam wysoka inflacja. Drugim czynnikiem, który wpływa i będzie wpływać na obecność wojskową USA na wschodniej flance, jest zaostrzająca się rywalizacja z Chinami na Indo-Pacyfiku i rosnąca groźba chińskiej inwazji na Tajwan.
Te dwa wymienione obszary wyzwań mogą ograniczyć swobodę Waszyngtonu w podejmowaniu działań dla bezpośredniego wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Jak bowiem w ostatnim czasie podkreślali kolejni wysokiej rangi politycy administracji Bidena, w tym sekretarz stanu Blinken, mimo rosyjskiej inwazji na Ukrainę to jednak Chiny stanowią największe, długookresowe strategiczne wyzwanie dla USA. Im bardziej zatem pogarszać się będzie sytuacja na Pacyfiku, tym mocniejsze będą naciski Waszyngtonu na europejskich sojuszników w NATO, żeby wzięli odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo na własne barki. W tym duchu należy odczytywać ostatnie dość powściągliwe decyzje administracji Bidena dotyczące wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu.
Marek Stefan