Jaką politykę zagraniczną będzie prowadziła kolejna administracja Donalda Trumpa? To pytanie, które zadają sobie chyba wszyscy sojusznicy i przeciwnicy Stanów Zjednoczonych. Istnieją podstawy, by sądzić, że nowy gospodarz Białego Domu może zdecydować się na próbę rozstrzygnięcia wojny na Ukrainie poprzez strategię „eskalacji celem deeskalacji”.
Już w czwartek, zaledwie dzień po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, Donald Trump odbył rozmowę telefoniczną z przywódcą Rosji Władimirem Putinem. Według agencji Reuters, powołującej się na źródła w zespole prezydenta elekta, obaj liderzy omawiali konflikt na Ukrainie, a Trump miał powiedzieć gospodarzowi Kremla, żeby “nie eskalował” wojny. Równocześnie wielokrotnie w czasie kampanii wyborczej wskazywał, że po ewentualnym zwycięstwie będzie dążył do „szybkiego zakończenia konfliktu na Ukrainie”, nie precyzując, jak zamierza tego dokonać.
Warto jednak zwrócić uwagę na kilka wydarzeń, które miały miejsce w ostatnim czasie w związku z kształtującą się przyszłą republikańską administracją w Białym Domu.
Po pierwsze, z wyścigu o ważne stanowiska w obszarze bezpieczeństwa narodowego w nowym zespole prezydenta Trumpa wypadł Mike Pompeo, co ogłosił sam prezydent-elekt. Pompeo był przez wiele miesięcy uważany za jednego z faworytów do objęcia funkcji szefa Pentagonu lub Departamentu Stanu. W kwestii pożądanej strategii Ameryki wobec wojny na Ukrainie prezentował podejście ofensywne, zakładające zwiększenie presji militarnej i gospodarczej na Rosję, poprzez większe dostawy uzbrojenia dla Kijowa oraz mocniejsze sankcje. Latem tego roku na łamach The Wall Street Journal przekonywał o konieczności dołączenia Ukrainy do NATO po zakończeniu wojny z Rosją.
Teraz na giełdzie nazwisk najbardziej prawdopodobnych kandydatów do wysokich stanowisk w obszarze bezpieczeństwa i dyplomacji silną grupę stanowią ci, którzy są skorzy do większych ustępstw na rzecz Rosji, jednocześnie nie odrzucając opcji czasowego zwiększenia presji, aby zmusić ją do podjęcia negocjacji. Takie podejście prezentuje między innymi republikański kongresman Michael Waltz, wymieniany na liście potencjalnych kandydatów na ważne stanowiska w Pentagonie lub Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Waltz, razem z Matthew Kroenigiem, byłym urzędnikiem pierwszej administracji Trumpa i dyrektorem w Atlantic Council, na łamach The Economist zaprezentowali ramy możliwej strategii polityki Trumpa wobec Eurazji.
W kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej w zasadzie proponują niemal to samo, co Pompeo, z tą różnicą, że zamiast rozważać członkostwo Ukrainy w NATO po ewentualnym zakończeniu wojny, piszą jedynie, że zachowanie przez nią niepodległości i jej mocniejsze “zakotwiczenie na Zachodzie” będzie oznaczać dla Rosji porażkę.
Podobną wizję zaprezentowali kilka miesięcy temu były generał Keith Kellogg oraz Fred Fleitz, obaj weterani poprzedniej administracji Trumpa, którzy mogą znaleźć się również w tej nadchodzącej. W propozycji zakończenia konfliktu na Ukrainie, którą podobno zaprezentowali osobiście prezydentowi Trumpowi, postulowali, by Ameryka zakomunikowała Ukrainie, że dalsze wsparcie wojskowe jest uzależnione od jej gotowości do rozpoczęcia rozmów dyplomatycznych z Rosjanami. Natomiast Kreml do stołu negocjacyjnego miałaby sprowadzić groźba radykalnego zwiększenia amerykańskiego wsparcia wojskowego dla Kijowa.
Ponadto Kellogg i Fleitz proponują: „Aby przekonać Rosję do udziału w negocjacjach, USA i inni partnerzy NATO opóźniliby członkostwo Ukrainy w sojuszu na dłuższy okres, w zamian za kompleksową i weryfikowalną umowę z gwarancjami bezpieczeństwa”.
Sceptyczny wobec dołączenia Ukrainy do NATO jest również Richard Grenell, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Niemczech w czasie pierwszej prezydentury Trumpa. W kilku niedawnych wywiadach stwierdził, że jakiekolwiek rozszerzenie sojuszu mogłoby nastąpić wyłącznie po tym, jak wszyscy jego członkowie osiągną wymagany próg wydatków na obronność w wysokości 2% PKB.
Grenell, który typowany jest na szefa Departamentu Stanu u Trumpa, opowiada się za porozumieniem pokojowym między Moskwą i Kijowem, którego elementem miałoby być utworzenie bliżej niesprecyzowanych “stref autonomicznych” na obszarze Ukrainy. „Regiony autonomiczne mogą oznaczać wiele rzeczy dla wielu ludzi, ale trzeba dopracować szczegóły” – powiedział Grenell podczas okrągłego stołu Bloomberg News na marginesie Krajowej Konwencji Republikanów w Milwaukee latem tego roku.
Równocześnie niemal wszyscy wyżej wymienieni eksperci i stratedzy w otoczeniu Trumpa wskazują, że w wymiarze polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Ameryka musi skoncentrować swoje wysiłki na powstrzymywaniu Chin. Niewątpliwie największym adwokatem tej sprawy jest przywoływany wielokrotnie w artykułach dla Układu Sił Elbridge Colby, który swoim niedawnym wywiadem u popularnego wśród zwolenników Trumpa publicysty i vlogera Tuckera Carlsona potwierdził swoją mocną pozycję w wyścigu o nominacje w powstającym zespole prezydenta.
Biorąc pod uwagę przywołane wypowiedzi i stanowiska ludzi w otoczeniu Donalda Trumpa można z pewną dozą pewności zaryzykować poniższą prognozę.
Powstrzymywanie i rywalizacja z Chinami pozostaną priorytetem administracji Trumpa. Będziemy mieć do czynienia nie tylko z zaostrzeniem wojny handlowej z Pekinem, ale także kolejnymi odsłonami konfrontacji technologicznej. W wymiarze wojskowym nowe kierownictwo Pentagonu za priorytet uzna odbudowę amerykańskiej bazy przemysłu zbrojeniowego i jak najszersze wykorzystanie nowych technologii, w tym sztucznej inteligencji, do przyspieszenia modernizacji sił zbrojnych. Wysiłki te będą koncentrowały się przede wszystkim na zdolnościach morskich, powietrznych, kosmicznych oraz w domenie cyber. Wobec wszystkich sojuszników należy spodziewać się większej presji ze strony Waszyngtonu w celu wymuszenia na nich większych wydatków na zbrojenia.
Żeby móc skoncentrować siły i zasoby na powstrzymywaniu Chin, administracja Trumpa będzie próbowała zakończyć wojnę na Ukrainie. Kijów nie odzyska prawdopodobnie większości, lub nawet żadnych, terytoriów utraconych po 2014 roku, ale zachowa status niepodległego państwa, zasilanego ograniczonym czasowo i malejącym strumieniem pomocy wojskowej i finansowej ze strony Stanów Zjednoczonych. Administracja Trumpa będzie naciskała na państwa UE, żeby przejęły odpowiedzialność za dalsze wsparcie i odbudowę Ukrainy.
W celu wzmocnienia własnej wiarygodności sojuszniczej nowy Pentagon może zdecydować się na przeniesienie większości zasobów i sił wojskowych z państw Europy Zachodniej, w tym z Niemiec, na wschodnią flankę NATO. Problemem może być jednak brak odpowiedniej infrastruktury do przyjęcia i goszczenia większej liczby sił amerykańskich. Nie należy się jednocześnie spodziewać znacznego zwiększenia obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych w Europie, lecz raczej z bardzo dużym prawdopodobieństwem jej ograniczania. Równocześnie przesunięcie zasobów militarnych przez administrację Trumpa do państw Europy Środkowo-Wschodniej będzie stanowiło narzędzie polityczne do wywierania wpływu na politykę wewnątrz UE i osłabienia wpływów Niemiec i Francji, jeśli te będą podejmowały działania sprzeczne z interesami USA. Będzie to kwintesencja strategii “dziel i rządź”. Jednocześnie agenda bezpieczeństwa i nieco silniejsze zaangażowanie wojskowe na wschodniej flance NATO będą służyć Waszyngtonowi do przeciwdziałania wszelkim próbom geoekonomicznej konsolidacji kontynentalnej Eurazji, z udziałem Unii Europejskiej i Chin, na którą niewątpliwie liczy Pekin, chcąc pozbawić Stany Zjednoczone wpływu na sytuację w Europie.
Marek Stefan