Armia Stanów Zjednoczonych uznała, że musi być gotowa na przyszły spodziewany konflikt, którym mają być „operacje bojowe dużej skali” i w związku z tym przeprowadza restrukturyzację swoich sił zbrojnych. „Pod nóż” idą zatem, jak donosi amerykańska prasa, stanowiska związane z działaniami antyterrorystycznymi i przeciwdziałaniu powstaniom. A więc te, które zajmowały się zwalczaniem milicji i terrorystów w konfliktach o niskim natężeniu, takich jak w Afganistanie i Iraku.

W ramach redukcji, Pentagon obcina 24 tysiące stanowisk, które stanowią 5% całego personelu sił zbrojnych. Jednak w związku z tym, że obecnie są problemy z rekrutacją na dużą część z nich, to likwidowane przede wszystkim będą stanowiska nieobsadzone. Armia liczy obecnie 445 tysięcy żołnierzy, a obecna struktura przewiduje 494 tysiące etatów. Od dekady armia ma problem za zachęceniem wystarczającej ilości rekrutów.

Zwiększane są za to ilości personelu w innych służbach takich jak obrona powietrzna czy jednostki zwalczania dronów. Powiększy się liczba żołnierzy w walce w cyberprzestrzeni i w wywiadzie oraz w zwiększą się zdolności uderzeń długodystansowych.

Po dwóch dekadach wojen w Iraku i Afganistanie, których celem było przeciwdziałanie takim ugrupowaniom jak Al-Kaida, Talibowie czy Państwo Islamskie, wojsko przygotowuje się do sprostania wyzwaniu Chin czy Rosji. Żołnierze, którzy byli wykorzystywani w poprzednim rodzaju działań, między innymi w szkoleniu sił zagranicznych i przygotowywaniu ich do przejęcia odpowiedzialności, będą przekierowywani na cel ewentualnej walki z większym, a jednocześnie bardziej wyrafinowanym przeciwnikiem.

O zmianie podejścia do konfliktów w amerykańskiej armii i polityce dyskutuje się od jakiegoś już czasu. Przede wszystkim podnosi się argumenty, że Stany Zjednoczone nie muszą walczyć z każdym rodzajem terroryzmu, pod każdą szerokością geograficzną. Decydować ma to czy terroryści szkodzą interesom Waszyngtonu, a nie sam fakt przyjęcia przez nich pewnej metody prowadzenia walki. Stąd redukcja obejmie też w dużym stopniu liczbę etatów siłach specjalnych, które zdaniem planujących zmiany będą wykorzystywane w mniejszym stopniu niż w poprzednich latach.

Pojawiają się jednak głosy przeciwko zbytniej redukcji zdolności CT/COIN wskazujące na to, że konkurencja z wspomnianymi adwersarzami będzie toczyć się w dużej mierze w działania poniżej progu wojny. Oznacza to także działania rebelianckie, zagrożenia hybrydowe i inne działania w „szarej strefie”. Ograniczenie zdolności armii do działań tylko na poziomie wielkoskalowych konfliktów mogłoby również ograniczyć narzędzia w rękach politycznych decydentów w zakresie odpowiedzi na różne wyzwania. To silne argumenty, by przy przeniesieniu uwagi na stawienie czoła globalnym graczom, nie doprowadzić do ograniczenia możliwości działania na tym polu.

Z uwagi na zagrożenie ze strony Rosji ta zmiana powinna być pozytywnie przyjęta w Europie. Jednocześnie jednak nie można nie zauważyć, że wzrost działań terrorystycznych i powstańczych na Sahelu, w Syrii czy Afganistanie ma bezpośrednio większe przełożenie na zagrożenie dla Europy niż USA. Co prawda Stany Zjednoczone dotknął największy atak terrorystyczny ze strony Al-Kaidy w 2001 roku, ale potem Amerykanom udało się w większym stopniu zapobiegać takim działaniom na swoim terytorium. Europa, w związku z migracjami i liczną populacją z regionu konfliktów terrorystycznych, jest niewspółmiernie narażona na ryzyko przenoszenia tych działań na jej terytorium. Zwłaszcza, że w porównaniu do początku tysiąclecia mamy wg politologa Bruce’a Hoffmana cztery razy więcej organizacji salafickiego dżihadu.

Jan Wójcik