Powódź o nienotowanej od dekad skali nawiedziła rosyjski Obwód kurgański, który graniczy z Kazachstanem. Państwowa Korporacja Energii Jądrowej Rosatom, która wydobywa na jego terenie radioaktywny uran, twierdzi, że kopalnie nie zostały zalane. Inaczej uważają mieszkańcy, ekolodzy oraz portal śledczy Agentsvo. 

Część mieszkańców, która nagrała filmiki prezentujące zalane terytoria oraz lokalni działacze ekologiczni twierdzą, że jest to zagrożenie, że te tereny są zalane i prawdopodobnie doszło do wypłukania soli uranowych do rzeki Tobol. To jest jedno z głównych źródeł wody pitnej w regionie. 

Jeden z cytowanych przez rosyjskie media niezależne działaczy ekologicznych, Andriej Ożarowski, nie oceniał konkretnie skali tego zjawiska, bo nie da się tego na razie zbadać, ale mówił, że może dojść do wzrostu zachorowań na choroby onkologiczne

– mówi Kacper Wańczyk z Centrum Badań nad Państwowością Rosyjską. 

Według mieszkańców i działaczy ekologicznych wydrążenie setek korytarzy podziemnych sprawiło, że naruszona została naturalna bariera, która chroniła przed przedostaniem się rudy uranu do wód. 

Problem istnieje od dłuższego czasu. Inny aktywista, były szef lokalnego biura Aleksieja Nawalnego Aleksiej Szwarc mówi, że w latach dziewięćdziesiątych badano te obszary i pierwotne wyniki sugerowały, że nie należy wydobywać uranu w tym regionie właśnie z powodu wysokiego ciśnienia wód podziemnych

– dodaje Wańczyk.

Rosatom w odpowiedzi na zapytanie The Moscow Times wydał oświadczenie, w którym stwierdzono, że nie doszło do skażenia wód, a tego typu pogłoski rozpowszechniają antyatomowe grupy interesów. Informacje na temat zalania kopalń nazwano „celową dezinformacją”. 

Prawdopodobnie władze rosyjskie skupią się na swojej tradycyjnej polityce w sytuacjach kryzysowych, czyli unikaniu transparentności, podawania pełnych informacji i krytykowaniu działaczy pozarządowych, którzy próbują te problemy wyciągać na światło dzienne

– komentuje Kacper Wańczyk.

Eugeniusz Romer