Tym, co paradoksalnie łączy Chiny i Stany Zjednoczone w kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej, jest obawa przed konsekwencjami hipotetycznej dezintegracji Federacji Rosyjskiej i upadkiem putinowskiego reżimu. Moskwa zdaje sobie z tego sprawę i może to wykorzystać jako atut w rozmowach z obu mocarstwami. 

Strategię administracji Bidena wobec Ukrainy w znacznym stopniu kształtowała obawa przed tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Rosja przegrała wojnę z Ukrainą. Jakie byłyby tego polityczne skutki dla reżimu na Kremlu? Czy nie doprowadziłoby to do przewrotu politycznego na szczytach władzy, a w konsekwencji do nowej politycznej i gospodarczej “smuty”, co wywołałoby trudny do opanowania chaos na wielkich przestrzeniach północnej Eurazji? Bez względu na to, jak oceniamy te obawy, są one podzielane przez znaczną część amerykańskich elit politycznych i strategicznych, także tych wokół Donalda Trumpa. 

Również Chiny od dekad z niepokojem patrzą na każde zagrożenie dla stabilności politycznej w Rosji. Dla Pekinu nuklearny sąsiad na północy, godzący się na coraz bardziej wasalną z nim relację, stanowi poważny atut strategiczny. Dzięki temu ChRL może skoncentrować swój wysiłek militarny na przygotowaniach do możliwej wojny na Pacyfiku, bez konieczności zabezpieczania granicy z Rosją – najdłuższej ze wszystkich chińskich granic. Ponadto, neoimperialna polityka Putina w Europie skutecznie wiąże część potencjału Stanów Zjednoczonych, odwracając ich uwagę od regionu Pacyfiku. Konsekwencji upadku reżimu Putina może obawiać się także Komunistyczna Partia Chin. Chińscy przywódcy, na czele z Xi-Jinpingiem, mogliby wówczas niepokoić się o własną legitymizację. O tym, że nie jest to wyłącznie teoretyczne założenie, świadczy postawa chińskich komunistów w momencie rozpadu ZSRR. Wówczas przywódcy KPCh z wielkim niepokojem obserwowali rozwój wydarzeń za swoją północną granicą, obawiając się, że mogą być następni w “kolejce” do utraty władzy.

Dwa zaciekle rywalizujące ze sobą mocarstwa, USA i Chiny, łączy więc zaniepokojenie niepożądanymi konsekwencjami ewentualnego rozpadu Rosji. W takim scenariuszu pytaniem spędzającym sen z powiek decydentom politycznym w Waszyngtonie i w Pekinie, byłby między innymi los rosyjskiego arsenału nuklearnego. 

Inną, nie mniej ważną kwestią, byłby charakter kolejnego reżimu w Moskwie i jego polityka wobec USA i Chin. Oba mocarstwa nie miałyby bowiem żadnych gwarancji, że ewentualny postputinowski reżim w Rosji bdyie lepszy z punktu widzenia ich interesów. Rosja w ubiegłym stuleciu rozpadała się dwa razy, po pierwszej wojnie światowej i w 1991 roku. O ile ten drugi proces miał względnie pokojowy przebieg, to pierwszy przekształcił carską Rosję w agresywnie imperium bolszewickie, które zagroziło bezpieczeństwu Europy. 

W Waszyngtonie i w Pekinie doskonale zdają sobie sprawę, że procesu możliwej dezintegracji politycznej i gospodarczej Rosji nie dałoby się kontrolować. To wszystko sprawia, że Moskwa może z obaw przed swoim upadkiem, które żywią oba mocarstwa, uczynić istotny atut w relacjach z każdym z nich. 

Kreml, sygnalizując pogarszającą się sytuację gospodarczą i finansową, może skłonić Pekin do większego wsparcia rosyjskiej machiny wojennej. Tu należy zadać retoryczne pytanie: czy Pekin obawia się bardziej upadku reżimu Putina w wyniku przegranej wojny na Ukrainie i zapaści gospodarczej, czy też uznania jednoznacznie Chin przez USA i Zachód za alianta Rosji? 

Natomiast wobec Stanów Zjednoczonych Moskwa, grając obawą Waszyngtonu przed dezintegracją Rosji, mogłaby uzyskać ustępstwa w procesie negocjacji wokół zawieszenia broni na Ukrainie. Kreml mógłby uzyskać od administracji Trumpa złagodzenie reżimu sanacyjnego, co swoją drogą spotkałoby się pewnie z milczącą akceptacją ze strony niemałej grupy państw zachodniej Europy, pomimo bojowej narracyjnej fasady, którą prezentują. 

Mimo pogarszającej się kondycji gospodarki, Rosja ma jeszcze pewne przewagi, których może użyć w negocjacjach z innymi mocarstwami. Warto mieć to na uwadze, kiedy docierają do nas kolejne doniesienia o rzekomym rychłym upadku rosyjskiego imperium. Moskwa może bowiem uczynić atut ze swojej słabości.

Marek Stefan